YVONNE
04.05.1983, San Francisco
Po udanym koncercie odwiedziliśmy dom kolegi Baloffa. Chłopcy z Mety bardzo chętnie dołączyli do pijackiej libacji, która rozpoczęła się nad ranem. Wszyscy pili, niektórzy ćpali, a z sypialni gospodarza nieustannie dochodziły przeróżne odgłosy i jęki. Niemal wszyscy bardzo dobrze się bawili. Niemal...
Siedziałam na uboczu. W międzyczasie popijałam piwo. Obserwowałam wszystkich, odliczając minuty do poranka, który nie chciał nadejść. Chciałam jedynie wrócić do domu, wziąć prysznic, odespać. Poza mną nikt się nie spieszył. Lars z chłopakami postanowili zostać na urodzinowej imprezie Gary'ego. Gitarzysta kończy dzisiaj 19 lat. Jestem pewna, że impreza będzie niesamowita. Dostanie masę alkoholu i prezentów. Randi już mu jeden podarowała- naturalny. Co do tego nie mam wątpliwości. Gdy sypialnia się zwolniła, Gary wraz z dziewczyną zamknęli się w pokoju. Po chwili chłopak powrócił po pakiet prezerwatyw. Niby co innego mogli by razem robić, niż uprawiać seks? Niech się bawią. Co im szkodzi? Tylko Cliff... siedział taki ponury. Nawet nie spojrzał na Randi, gdy ta po powrocie z ''ptasiego raju'' usiadła obok niego. I tak nie dręczyła go długo swoją obecnością. Po chwili odpoczynku ponownie wróciła do komnaty rozkoszy.
-James- szturchnęłam chłopaka w ramię. Nie zareagował. Był zbyt zajęty rozmową z Kirkiem i Paulem.
-James- kolejnym razem szarpnęłam go za rękaw.
-Daj mi chwilę- nawet się nie odwrócił. Postanowiłam nie tracić więcej czasu i wrócić do Los Angeles. Hope zaoferowała się, że mnie odwiezie. Sama musiała wracać, aby nie ominąć sesji, na której pozuje. Szczęśliwy zbieg okoliczności.
Powinnam zajrzeć przed jutrzejszym dniem do książek. Jeszcze przez miesiąc mam obowiązek uczęszczać do szkoły. Jest to ostatnia klasa. Chcę zdobyć świadectwo i odpowiedni wynik z ''egzaminu dojrzałości''. Tamtego dnia byłam niestety strasznie pijana. Mam nadzieję, że przynajmniej w połowie poszło mi tak dobrze, jak myślę.
Chcę iść na studia. Złożyłam papiery na uniwersytet w Danii i Nowym Jorku. Myślałam o Los Angeles, ale... chcę się stąd wyrwać. Może brzmi to śmieszne, ale to miasto nie jest wcale takie wspaniałe. Jedynie dla turystów, muzyków i ćpunów. Dla mnie jest to porażka. Świetnie się tu bawię, to prawda. Jednak na samych imprezach długo nie pociągnę. Chcę zdobyć wykształcenie, znaleźć dobrą pracę i założyć rodzinę. Oczywiście nie mam zamiaru się spieszyć. Jestem młoda, za dwa dni kończę 18 lat. Chcę jeszcze coś przeżyć, póki jest mi to dane. Przy boku Jamesa na pewno będę korzystała ze wszystkiego w całości.
Jestem dumna z Hetfielda. Rozwija swoją pasję i może z czasem zrobi karierę z moim bratem. Może akurat im się uda? Gdybym nie przestała grać na wiolonczeli, może również mogłabym czegoś dokonać? Może czas wyjąć moją starą, zakurzoną przyjaciółkę z kąta? Odświeżyć umiejętności?
Jako małej dziewczynce, gra sprawiała mi niesamowitą przyjemność. Byłam taka szczęśliwa i spokojna... dopóki w moje życie nie wkradła się banda mężczyzn. Phi... bardziej przypominają gang małych chłopców niż w pełni dojrzałych facetów.
-O czym tak rozmyślasz, królewno?- zagadnęła mnie Hope.
-Spotykasz się teraz z Kirkiem?- zapytałam. Miałam brzmieć apatycznie, ale nie wyszło. Mój głos przybrał bardzo ostry ton. Z resztą, nie powinno mnie to interesować. Nie jesteśmy przyjaciółkami. Zaledwie ze dwa razy wspólnie piłyśmy. Pomijając fakt, że blondynka posiada samochód, nic więcej nas nie łączy. W trudnych warunkach to bardzo przydatny kontakt.
Dziewczyna się zaśmiała. Nie widziałam w moim pytaniu nic nadzwyczaj zabawnego. Wbiłam w nią nic nie rozumiejące spojrzenie.
-Poważnie? Pytasz poważnie?- w jej oczach było widać niedowierzanie. Śmiech natomiast nie ustał, a ja sama się w nim pogrążyłam.
-Raz się z nim przespałam- odpowiedziała spokojniej, niż mogło mi się wydawać. Tym razem to ja obrzuciłam ją zdziwionym spojrzeniem.
-Jaki jest?- zapytałam wiedziona ciekawością.
-Nie uwierzyłabyś- spojrzała na mnie znacząco.-Możemy o tym porozmawiać po sesji, skoro tak Cię to interesuje.
-O 22 w Rainbow?
__________________________________________
RANDI
__________________________________________- Masz ochotę się napić, Słoneczko?- z szerokim uśmiechem na ustach przyciągnął mnie do siebie, zamknął w silnym uścisku. Położył dłoń na moim policzku. Schylił się i zatopił swoje wargi w moich. To był bardzo długi pocałunek. Namiętny. Ekspresyjny. Zaskakujący. Tak jak i seks. Jest świetnym facetem, kochankiem. Bardzo pieszczotliwy i ostrożny w tym co robi. Nie jest jednak wrażliwy. Jego niektóre zabiegi były niespodziewane, wręcz brutalne. Pewnie uważa się za silnego mężczyznę. Czuć od niego testosteron i energię kamienia, który sprzyja jego znakowi- Byk.
Agat ognisty podnosi poziom energii fizycznej i seksualnej. Pobudza na nowo do życia. Po dokonanym akcie działa uspokajająco i dodaje energii. Nic dziwi mnie więc ognistość i niemal rubinowa aura Gary'ego. Nie jeden mógłby mu zazdrościć. Na przykład ten czarnowłosy mężczyzna z Ruthie's. Unosił się wokół niego nieprzyjemny brąz. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z kimś tak chciwym i egoistycznym. Taka aura nie zachęca do dalszych kontaktów. Powinien spróbować się wyciszyć i dążyć do doskonałości. Do czerwonej aury, która nauczy go czerpać przyjemność z połączenia dwóch dusz. Doda mu seksualnej energii, która w odpowiednich ilościach ukoi jego niespokojnego ducha. Założę się o ostatni słoik Hibiskusa, że tak właśnie jest.
-Co Ci podać?- chłopak ponowił swoje pytanie. Tak się zatraciłam we własnych myślach, że nie poczułam wędrujących rąk po całym moim ciele.
-Nic, dziękuję- pospiesznie wyszłam z łóżka. Wciągnęłam sukienkę przez głowę, po czym zabrałam się za szukanie trampków. Jednego znalazłam pod łóżkiem, a drugiego przy drzwiach, które po zawiązaniu butów otworzyłam.
-Gdzie idziesz?- zapytał zaskoczony moim nagłym wyjściem, a raczej odmową delektowania się wyszukanymi trunkami i dalszej konsumpcji naszych ciał.
-Jak to gdzie? Na zewnątrz.- zaśmiałam się, jakby to było oczywiste. Jednak nie dla Gary'ego. Przekręcił głowę na bok w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
- Jest południe. Idealna pora na oczyszczenie się z własnych niedoskonałości.
-Jesteś doskonała- na jego uroczy komplement zareagowałam chichotem. Nie jestem próżna, żeby zawracać sobie głowę męską fantazją, którą akurat spełniam.
-Ale moja siła i wiara nie jest. Muszę ją wzmocnić. Może obudzę w sobie wewnętrzne dziecko? W południe jest tyle możliwości! Mogę pokonać każdą przeszkodę, dokonać zmiany.
-Nadal nie rozumiem- odpalił papierosa. Zaciągnął się, a na jego twarzy pojawiła się błogość.
-Promienie słońca dadzą mi siły na nowe wyzwania. Dzięki tej ognistej kuli mogę odkryć, po co zaistniałam na Ziemi. Czyż to nie wspaniałe?- posłałam chłopakowi oczko, po czym wyszłam.
-A bielizna?- zdążył za mną zawołać nim zniknęłam z pola widzenia.
-A czy jakąś miałam?- posłałam Gary'emu zadziorny uśmiech. Pozostawiłam go w wyraźnej konsternacji.
Na zewnątrz, po drugiej stronie ulicy dojrzałam Klon. Jest czysty i niewinny. Zwiastuje miłość i pozwoli mi na balans. Idealnie.
Skierowałam się w stronę drzewa. Przy nim jednak ktoś już zagrzał miejsce. Bez zastanowienia usiadłam obok kolegi, wyrywając go tym zabiegiem z drzemki.
-Co ty Tu robisz, Cliff?- zapytałam rozpromieniona. Cieszę się, że tu jest. Mamy okazję porozmawiać. Od wczorajszego wieczoru mnie unika. Mam wrażenie, że chowa do mnie urazę. To przykre. Jest wspaniałym człowiekiem i zależy mi na naszej przyjaźni. Mimo, że krótko się znamy, to i tak chciałabym utrzymać naszą relację przy życiu.
-Jest południe- tą odpowiedzią mnie zaskoczył. Nie sądziłam, że ma podobne podejście do tej pory dnia. Cliff... czyż on nie jest wspaniały? Eleonore ma ogromne szczęście, że ograniczył się wyłącznie do jej ciała i ducha. Może z nią będzie szczęśliwy?
-Cień Ci nie pomoże- ma rację. Powinnam siedzieć na Słońcu, aby nabyć nowej energii, ale... mamy okazję pobyć razem.
-Jesteś na mnie zły- odrzekłam spokojnie. Burton odwrócił się w moją stronę. Przybliżył swoją twarz do mojej tak, że poczułam jego słodki oddech na sobie. Moje serce zaczęło bić szybciej. Przymknęłam powieki w oczekiwaniu na to, co miało nadejść. Cliff natomiast zaczął czochrać mnie po włosach. Zapiszczałam, na co odskoczył jak poparzony. Ponownie oparł się o drzewo. Poszłam w jego ślady. Leżeliśmy tak obok siebie w ciszy. Pięknej ciszy. Nie musiał nic mówić. Czułam jego energię życiową, która wibrowała w powietrzu niczym świerszcz.
-Rozczarowany- momentalnie objął mnie ramieniem. Nie protestowałam. Ułożyłam jedynie głowę na jego klatce piersiowej i wsłuchałam się w równe bicie serca.
-Słucham?- zapytałam nie wiedząc, co ma na myśli. Co go tak rozczarowało?
-Nie jestem zły, tylko rozczarowany.- ach, to o to chodzi. O moje pytanie- Na ognisku powiedziałem wiele o moim uczuciu do Ciebie. Ty tego nie doceniłaś, trudno. Przebolałem. Rozczarowało mnie jednak to, że bez wahania poszłaś do łóżka z Gary'ym.
-Cliff, ale Ty...
-Nie przerywaj- kontynuował swój monolog. Jeszcze chyba nigdy nie wypowiedział tak wiele słów. Z tego co mówiła Yvonne, Burton nie jest rozmownym człowiekiem. Jest raczej spokojną oazą, w której nie powinnam szukać ukojenia. To tylko może go wzburzyć.
-Wiem, przespałem się z Eleonore. To mnie nie usprawiedliwia.
-Nie jestem zła- pocałowałam go w policzek. Kolegujemy się. Ingerencja w jego życie seksualne nie jest moim obowiązkiem.
-Ja jestem. Nadal Cię chcę. Nie Twojego ciała, lecz duszy. Chcę rozmów do samego rana, znaczących uśmiechów i intymnej ciszy. Możesz nazwać mnie dupkiem, ale nie mogę tolerować Twojej natury. Ona mnie rani, rozumiesz?- nie wiedziałam co odpowiedzieć. Moje oczy zaszły łzami. Nie jestem pewna czy ze wzruszenia, czy z niedowierzania. I co ja miałam zrobić? Cliff po raz kolejny... wyznał mi miłość? Ha... to niedorzeczne. Całkowicie absurdalne.
-Już o tym mówiliśmy- odsunęłam się od kolegi- nie jestem niczyją własnością.
-Wiem, ale...
-Nie, nie ma żadnego ale. Pomyśl o mnie jak o dziecku. Mam dopiero 16 lat! Nie ukończyłam nawet pierwszej klasy liceum. Jestem za młoda na związki. Tym bardziej poważne. Pozwól mi się wyszumieć i powróćmy do tej kwestii za 5 lat, o ile do tej pory nie będziesz miał żony i dzieci, dobrze?- zachłannie zaczerpnęłam powietrza. Na moją ekspresyjną wypowiedź Cliff zareagował śmiechem.
- 5 lat to dużo czasu. Mogę być już stary i niedołężny- szturchnęłam go w ramię.
-3 lata i ani roku krócej.
-A jeśli nie dożyję '86 roku?- nie zawtórowałam śmiechem. Taka wizja jest bardzo mroczna.
__________________________________________
YVONNE
__________________________________________Ten sam dzień, Los Angeles
Pojawiłam się w Rainbow godzinę przed umówionym spotkaniem. Poza sprzątaniem i nauką, której nie mam zbyt wiele nie potrafiłam znaleźć sobie zajęcia. Postanowiłam wyrwać się z czterech ścian. Dlaczego więc by nie tutaj?
Lokal był zapełniony po uszy. Wszędzie siedziało wiele rozpoznawalnych twarzy jak i masa fanek oraz przypadkowych facetów, którzy chcieli owe dziewczyny wyrwać. Szkoda tylko, że nie mieli u nich żadnych szans. Każdy wie, że jedna na dwie kobiety w Rainbow musi być groupie. Niepisana zasada, która bardzo dobrze się sprawdza w praktyce.
Stanęłam przy barze. Barmanka była zbyt zajęta innymi klientami, żeby mnie obsłużyć. Cierpliwość nie jest moją mocną cechą.
Sięgnęłam za ladę po butelkę piwa, a następnie stanęłam pod ścianą. Po jakimś czasie zwolnił się jeden ze stolików. Nim zdążyłam do niego dojść, poczułam mocny uścisk na ramieniu.
-Yvonne- stanęłam jak wryta. Ten głos nie był mi obcy. Tak jak i zadziorny uśmiech, który wypalał mi dziurę w plecach.
-Dave- powoli się odwróciłam w stronę chłopaka. Nie był osobą, którą chciałam spotkać. Rozstaliśmy się w nieprzyjemnych okolicznościach. Nie mam zamiaru do nich powracać.
-Może przysiądziesz się do nas?- wskazał ręką w stronę stolika przy którym siedział jeden długowłosy i trzy dziewczyny- zakładam, że fanki. Chłopak szeptał coś dziewczynom do uszu naprzemiennie. One natomiast reagowały zalotnie. Czyli jednak groupie. Jeśli im się poszczęści, to będą miały okazję obciągnąć mu kutasa. On zapewne potraktuje je z góry, jak wielki Pan... zresztą to nie moja sprawa.
-Nie w tym życiu- odparłam bez większego namysłu. Mustaine się tylko zaśmiał. Odrzucił rudą czuprynę do tyłu, oblizał wargi, na sam koniec patrząc na mnie przenikliwie spod pół przymkniętych powiek.
-Jeszcze dwa tygodnie temu byłaś innego zdania, Kotku- objął mnie w talii. Nie protestując, pozwoliłam poprowadzić się do stolika.
-Czego chcesz?- zapytałam bez zbędnego przedłużania.
Zakończymy rozmowę i już nigdy żadnej nie zaczniemy. Minęło zaledwie kilkanaście dni od naszego rozstania. Nadal czuję urazę i wzburzenie. Dave potrafi dokopać i powrócić z niemałym hukiem.
-Prócz tego co już mi oferowałaś?- zlustrował mnie łapczywie - Chciałem życzyć Ci wszystkiego najlepszego. Niedługo wielki dzień.
-Czyżbyś miał dla mnie prezent?- odparłam ironicznie.
-Oczywiście, że tak- spojrzałam na niego nieco zdziwiona.- Jak najdzie Cię ochota na odebranie go, to wiesz, gdzie mnie szukać- w momencie gdy bez skrępowania położył mi dłoń na udzie, weszła Hope.
-Ekhem- odchrząknęła. Spojrzałam na nią lekko zawstydzona nie wiedząc, co mogłabym powiedzieć.
__________________________________________
Wybaczcie ten natłok myśli u Yvonne, ale ona powinna być taka... chaotyczna. W sumie to samo tak wyszło, ale trzymajmy się wersji, że taki był plan.
Nie wiem jak wy, ale ja jestem zadowolona z perspektywy Randi :)