środa, 13 maja 2015

XV

__________________________________________

JAMES
__________________________________________

02.05.1983, Los Angeles

-James, co tu jest do cholery grane?!- z samego rana w piekielnie miły sposób obudziła mnie moja kochana Yvonne. Leniwie przecierając jeszcze zaspane oczy spojrzałem ukradkiem na zegarek. Nie dochodziła jeszcze siódma. Zaraz... czemu raczy mnie budzić o tak wczesnej porze? To nie do przyjęcia. Ledwo się położyliśmy po...długiej, przyjemnej oraz owocnej nocy i już mnie z łóżka wygania? Wypomnę jej to przy najbliższej okazji. Czuję się wykorzystany. Jak prostytutka. Męska. Przez własną dziewczynę- Idealny temat do reality show.
-Też się cieszę, że Cię widzę- przyciągnąłem dziewczynę do siebie. Zamknąłem jej drobne ciałko w żelaznym uścisku, po czym ucałowałem w czółko. Chwila miłości jednak nie trwała długo. Yv bez najmniejszego problemu, migiem wyrwała się z objęć i zaczęła zarzucać pytaniami. 
-Czemu Kirk i Cliff sprzątają i się pakują? Jest jeszcze noc! 
-Co?- spytałem jeszcze nie do końca kontaktując.
-Nawet Lars z tą rudą małpą wstali! Chyba powinieneś iść- po chwili dotarł do mnie sens słów dziewczyny. Jeśli Lars nakryje nas razem w łóżku to nie będzie to przyjacielskie starcie. Duńczyk jest przekonany, że dzielę pokój z Cliffem, a nie jego młodszą siostrą. Już widzę tę małą postać krzycząca i skaczącą po pomieszczeniu jak małpa.
-Dobra, dobra. Podaj mi spodnie- po chwili byłem już w pełni ubrany. Z lekka się ociągając zszedłem na dół do kuchni, w której zawsze każdego można znaleźć. Jest to nasz odpowiednik salonu. Salonu pełnego darmowego alkoholu, ponieważ niemądry Kirk wszelkie butelki chomikuje w kuchni. Czasem mi go szkoda, że wszyscy go tak opijają, ale wyrzuty sumienia mijają z każdym nowym znaleziskiem. Mam nadzieję, ze dzisiaj to będzie Jack Daniels. Mam dość wódki.
-O, nasz książę raczył wstać!- krzyknęła z wyraźną ironią w głosie Sienna.-Może kawy? Albo whiskey?- bez wahania usiadłem przy blacie, czekając na trunek. Przesympatyczna niewiasta poczęstowała mnie napojem bogów. Upiłem kilka łyków, w międzyczasie przyglądając się dziewczynie. Miała na sobie króciutką koszulkę Larsa, na dodatek prześwitującą i czerwone stringi. Bielizna idealna, ale sądzę, że nie powinna tak się pokazywać innym facetom. No chyba, że z każdym sypia. Z tego co mówił Kirk, wszystko z tą dziewuchą możliwe. Nie zmienia to jednak faktu, że nastolatka jest pociągająca, a jej burza rudych loków pobudza zmysły. Gdyby nie to, że ma ledwie 16 lat, może i ja bym się nią zainteresował?
-Ałaaa...za co?!- krzyknąłem zaskoczony mocnym szturchnięciem w ramię. Obok mnie pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha Burton.
-Za nieczyste myśli, Ogierze- zaśmiał się- Co powie na to Yvonne?- gdybym potrafił się rumienić, w tej chwili moja twarz przybrałaby purpurowy odcień. Czasem Cliff jest bardzo zaskakującym i przerażającym człowiekiem. Czytanie w myślach jest nierealne, a jednak jemu często się udaje. Jak? No powiedzcie mi, jak? 
-Skąd wiesz? Ja nic...
-Jesteś facetem.- odparł na moją automatyczna próbę tłumaczenia.- Zgaduję, że Randi jeszcze nie przyszła?- zapytał odbierając mi szklankę z whiskey. Sięgnął za blat po butelkę i dolał bourbonu.
-Stary, lepiej tego nie mieszaj.- poradziłem koledze. Dobrze wiem, że Burton nie lubi mieszania trunków. Woli się delektować smakiem i to w dużo mniejszych ilościach niż my. Jest prawdziwym koneserem, dla którego marka ma znaczenie.-  Ja osobiście tego nie pojmuję. Alkohol to alkohol.
-Mamy jeszcze wódki?- zapytał, rozglądając się po kuchni.- Coś musi być na rzeczy, skoro chce wlać w siebie różne rzeczy.
-Oczywiście, Skarbku- Sienna wybawiła Cliffa z opresji. Chłopak dolał do drinka z whiskey i bourobnu wódki. Ciekawe, co jeszcze wymyśli.-Dziewczyna nie dała się przelecieć?- szczęka mi opadła na zapytanie dziewczyny. Trochę nietypowe usłyszeć podobny tekst od młodej, a nawet nieletniej osóbki.
-Nie masz godziny policyjnej czy coś? Mężczyźni muszą porozmawiać- rudowłosa zgromiła mnie wzrokiem, po czym posłusznie wyszła z kuchni zostawiając nas samych. Nie omieszkała przy tym otrzeć się o mnie niemal nagim ciałem.  
-Co Ci dolega Cliff? Nigdy nie widziałem Cię złym humorze.- roześmiał się na moje stwierdzenie i założę się, że w duchu zgodził się ze mną. Basista jest oazą spokoju, mądrym doradcą i świetnym kompanem. To jedyna osoba, która nie ma prawa źle się czuć. A jednak... coś zburzyło jego spokojną przestrzeń.
-Nie zrozumiesz. Ja sam nie rozumiem, wiesz?- zaczął nieskładnie się zwierzać. Nie miałem zielonego pojęcia o co mu chodzi. Jedyne co mi przyszło na myśl to mała istotka zwana Randi. Ostatnio dość często o niej mówił, o ile w ogóle się odzywał.
-Czyżby przyczyna tkwiła w blond promyku bajecznie hasającym zawsze po naszym domu?- z ust Cliffa ponownie wydobył się śmiech. Byłbym świetnym psychoterapeutą. Gdyby tylko płacili wódką...
-Spostrzegawczy jesteś. Kojarzysz Eleonore, prawda?- przytaknąłem. Pamiętam dziewczynę z baru, która wczoraj odwiozła Cliffa.-poprosiłem, żeby została tylko z jednego powodu. 
-Chciałeś wzbudzić zazdrość w Randi- dopowiedziałem. Takiego zabiegu akurat bym się po Cliffie nie spodziewał. Pan Dobry ucieka się do podstępu?  
-Tak, to żałosne. Nawet jak na mnie.
-Przesadzasz. Kobiety pchają do dziwnych rzeczy- próbowałem pocieszyć kolegę, ale za bardzo nie wiedziałem jak. W tej chwili sam byłem cholernie szczęśliwy i nie chciałem powracać do dni zazdrości o Yvonne.
-Przespałem się z nią. Było dobrze, przyjemnie, ale głupio się czuję, że wykorzystałem ją w ten sposób. To dobra dziewczyna. Zasługuje na więcej niż jedną noc.- nie wiedziałem co powiedzieć.
 Seks. Niby prosta i wspaniała rzecz, która niekiedy niesie komplikacje, ale nadal dobra. Niezwykłe doznanie, które w fizyczny sposób łączy dwoje bliskich sobie ludzi lub całkiem przypadkowych. Cliff od kilku lat przyjaźni się z El, więc powinno zrobić na mnie wrażenia wyznanie Burtona, ale jednak zrobiło. On nie jest takim facetem jak ja czy Lars. Dla niego liczy się dziewczyna i jej wnętrze, a nam zazwyczaj wystarczało, gdy laska zdołała rozłożyć nogi.- oczywiście już tak nie postępuję i nigdy nie postąpię. Od kilku dni jestem w związku, więc nie stać mnie na rozwiązłość. 

-Cieszę się, że znalazłeś szczęście- nie wiadomo kiedy i skąd znalazła się przy nas Randi. Poklepała po ramieniu Cliffa. Zapewne po to, aby dodać mu otuchy i oczyścić z wyrzutów sumienia. Po raz kolejny dzisiejszego poranka rozdziawiłem usta ze zdziwienia. Czuję się, jakbym był w kinie i oglądał niezwykle przejmujący film. Czasami mam wrażenie, że nasze życie to po prostu śmieszna telenowela.
-Słyszałaś?- Burton obrócił się przodem do dziewczyny. Próbował się uśmiechnąć, ale najwyraźniej zrobiło mu się głupio, gdyż spuścił wzrok. Dziewczyna ujęła jego twarz w dłonie, spojrzała mu głęboko w oczy. 
-Wszystko. Eleonere jest prześliczna. Pasujecie do siebie, wiesz?- pogłaskała chłopaka po włosach. Cliff jak skarcony pies ponownie spuścił wzrok, a po policzku dziewczyny w tym samym czasie popłynęła łza. Tą niebywale krótką rozmową Cliff zabił radość w jej oczach, a ja w tym pomogłem. Czuję się podle. 
Randi jest cudowna. Jest jedyną 16-latką, którą nie traktujemy w tym domu z góry. Jest dojrzała i nieraz mi pomagała ułożyć myśli. Teraz ja w ramach podziękowań tworzę jej własny mętlik. Nie sądziłem, że ona i Cliff mogą być tak skomplikowani. Przecież oboje są chodzącym szczęściem, więc jakim cudem wszystko się między nimi psuje? To nielogiczne. 
-Tak czy inaczej udanego koncertu- chciała odejść, ale złapałem ją za nadgarstek.
-Nie jedziesz z nami?- zapytałem zdziwiony. Obie z Yvonne były zadowolone z wyprawy do San Francisco. 
-Nie mogę, przepraszam- posłała mi szeroki uśmiech, po czym poszła. Dziwniej już być nie może. 
-No, Cliff- szturchnąłem kolegę- teraz już tylko musimy się najebać.
__________________________________________

RANDI
__________________________________________

03.05.1983, Los Angeles

 Wtorek jest bardzo dziwnym dniem. Zawsze na żmudnych i nieprzydatnych w życiu przedmiotach odpływam, aby skupić się na rozmyślaniach. Moje myśli póki co zostają niezmienne jak i Cliff, który nie chce z nich odejść. Jest to strasznie uciążliwe. Nie mogę poświęcić się niczemu innemu, chociaż po wczorajszej wymianie zaledwie kilku zdań mam nadzieję, że to ustąpi. Mimo dziwnego ukłucia i chwilowej złości, która nie powinna mnie dopaść, poczułam ulgę. Na myśl o bliskości Eleonore z Burtonem uśmiechnęłam się. Bałam się, że będzie się męczył z uczuciem do mnie dłużej, ale na jego szczęście to minęło. Może być szczęśliwy i to z o wiele bardziej pasującą do niego dziewczyną. Jeden kłopot mniej z głowy. Nie muszę już nosić w duszy wyrzutów sumienia spowodowanych moją w gruncie rzeczy niewinnością.
-Taaak!- z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Winter na dźwięk dzwonka oznajmiającego przerwę po pierwszej godzinie lekcyjnej. Mam wrażenie, jakbym spędziła w tej ławce wieczność, a to dopiero początek. 
-Koniec tego dobrego, zapraszam Cię na piwo! Podwędziłam portfel Mattowi, więc możemy zaszaleć- zaproponowała nowa koleżanka. 
 Przez ostatnie kilka dni bardzo się zżyłyśmy. Głównie dlatego, że Winter zaczęła uczęszczać do tej samej szkoły. Obie również żywimy... nie niechęć, tylko...hm... mieszane uczucia względem Sienny. Żyję w zgodzie z każdą żywą istotą, nie mogę dopuścić się negatywnych emocji. Nawet, jeśli rudowłosa podsyca mnie do przybrania złej aury. W czerni mi nie do twarzy, muszę trzymać się pozytywnych elementów.
-Mamy uciec z lekcji?- zapytałam lekko zmieszana. Często zdarza mi się nie iść do szkoły, ale to na cały dzień bądź kilka. Nigdy natomiast nie uciekałam zaledwie po jednej godzinie. No cóż... wszystkiego trzeba w życiu spróbować.
-Co ty na to, żeby wpaść do San Francisco?- spojrzałam na nią szczerze zaskoczona- No co? Sama mówiłaś, że szkoda Ci będzie to ominąć- rzuciłam się koleżance na szyję.- Tylko jak się tam dostaniemy?- zapytała z mniejszym entuzjazmem. Ja jednak nie miałam najmniejszych obaw co do sposobu podróży. Jak widać wszystko co złe kiedyś się kończy.
-Spokojnie, Wiewióreczko- odparłam przeskakując radośnie z nogi na nogę. Po chwili zaczęłam wirować, aż upadłam na trawę- Wiem, kto nas zawiezie.

__________________________________________

JAMES
__________________________________________

San Francisco

 Od godziny pomagałem w ustawianiu instrumentów na scenie, w międzyczasie strojąc swoją gitarę. Po ciężkich zmaganiach przeprowadziliśmy krótką próbę dźwięku, po której użyczyliśmy sceny zespołowi Exodus, który będzie nas dzisiejszego wieczoru supportował.
 Kirk jest wniebowzięty tą perspektywą. Po raz pierwszy od dołączenia do Metalliki ma okazję zagrać na jednej scenie wraz ze starym zespołem. Gary chce również zaprosić w połowie swego widowiska Hammetta na scenę. On oczywiście nic o tym nie wie, a ja nie śmiem zepsuć mu niespodzianki. Mam tylko nadzieję, że się ze szczęścia nie popłacze. 

-James, może pójdziemy na spacer?- na plecy skoczyła mi roześmiana Yvonne. Zdecydowała się przyjechać z nami i obejrzeć mnie w akcji po raz pierwszy. Zawsze unikała naszych nielicznych koncertów jak ognia. Teraz wszystko się zmienia. Mam nadzieję, że tylko na lepsze. Nie potrzebuję więcej zgrzytów i niedomówień. Jedyne co mnie martwi, to ostatnie spotkanie z Mustainem. Mam nadzieję, że to się nie powtórzy, szczególnie w obecności Yvonne. Mimo, że między nami wszystko dobrze się ułożyło, to nadal nie jestem jej pewien. Dosyć długo poświęcała się dla Mustainea, więc niemożliwym jest fakt, że wyrzuciła go ze swojego życia. Oby tylko nie mieszał się w nasze, wspólne. 
-Gdzie zgubiłaś swojego faceta?- udałem zazdrość względem jej zażyłości z Kerrym. Wiem, że Yv bardzo liczy się z jego osobą i spotyka w wolnych chwilach. Nie spodziewałem się jednak, że zaprosi go do The Stone. Bardzo lubię tego gościa, ale jego obecność zwiastuje aż za dobrą zabawę, a nie chcemy w demolce robić konkurencji Baloffowi.
 King przyprowadził ze sobą nawet kolegów.  Widziałem gdzieś szwendającego się po klubie Toma- Teraz już mogę się odrobinę stresować. 

-Marudzisz, byliśmy na lodach- cmoknęła mnie w policzek.
-Ta? Kto komu go robił?- również się zaśmiałem. Po raz pierwszy od dawna. Wspaniałe uczucie.
-Tym razem to nie ja- niespodziewanie podeszła do nas wysoka blondynka. Spojrzałem na nią nie dowierzając. Co ona tu robi? To trochę podejrzane, że pofatygowała się do San Francisco mimo, iż nic jej już z naszym zespołem nie łączy.
-Hipiska zaproponowała babski wypad. Nie sądziłam, że wywieje nas tak daleko, ale skoro tu jestem to możesz mi przynieść szklaneczkę Brandy- odgarnęła włosy do tyłu zalotnym gestem. Ugh... nie lubię tej dziewczyny. Szczerze mówiąc nigdy nie lubiłem i to nie ja jeden. Cliff mimo iż się do tego nie przyznawał, na pewno nie tolerował Hope, a Kirk nigdy nie miał wyrobionego na jej temat zdania. Aczkolwiek sądzę, że on najbardziej z nas wszystkich nie lubi tego typu dziewczyn. Jest cholernie przebiegła i zawistna. Nic dziwnego, że nie ma znajomych. Lars był jej wybawieniem, a ona tak mu się odpłaciła.
-Czytasz mi w myślach- Yv złapała dziewczynę za nadgarstek i pociągnęła w stronę baru. Osłupiałem. Nie wiedziałem co powiedzieć czy zrobić. Co prawda Ulrich wspominała mi coś o ich 'nowej znajomości', ale nie sądziłem, że z dnia na dzień staną się przyjaciółkami. To strasznie dziwne i nie na miejscu. Tak samo jak moje poranne fantazje o Siennie- doskonałe porównanie.
-James, co ona tu robi? Kto ją zaprosił?-  po chwili podbiegł do mnie poddenerwowany Kirk.
-Ja też się nie spodziewałem tu Randi. Przynajmniej Cliff będzie zadowolony- uśmiechnąłem się pod nosem. Może jeszcze nie wszystko stracone? 

-Pytam o Hope.- przyjrzałem mu się uważniej. Nie, niemożliwe. Hammett nie mógłby się zainteresować tak podłą dziewczyną. Już prędzej ja miałbym z nią romans niż on jej przypadkiem dotknął.- Nieważne- zawiesił wzrok ponad moim ramieniem. Obróciłem się, aby spojrzeć na obiekt jego zainteresowania. Była to Winter, która nieudolnie próbowała kupić alkohol przy barze.
-Ty? Ją? Chcesz?- wyjąkałem, po czym głośno się roześmiałem.
-Noc jest długa, prawda? - i stało się. Kirk wyruszył na łowy. Nigdy bym się po nim nie spodziewał, że wybierze sobie dziką kotkę, jaką jest Winter. Widziałem ją zaledwie raz, ale sprawia drapieżne wrażenie. Pozostaje mi tylko życzyć koledze powodzenia.
- Tylko skończ przed koncertem!- krzyknąłem Hammettowi na odchodne.

_________________________________________




Z mojej strony po niekrótkiej przerwie pojawia się dla odmiany krótka zapchaj dziura. Szczerze mówiąc- nie zdążyłam tego przeczytać. Wstawiam ten rozdział bez większego wglądu tylko dlatego, że spieszno mi do opisania wydarzeń z koncertu na który czekałam tak samo jak na urodziny Ballofa. W tamtym przypadku skiełbasiłam, ale tu postaram się nie zawieść! Postaram się mniej skupić na romansach, a na poszczególnych znajomościach. Pewnie i tak dam się ponieść komplikacją i narzucę wątek miłości.
Mogę zapowiedzieć, że następny rozdział będzie potraktowany prawdopodobnie rozmyślaniami Randi i...może Kirka? Albo Hope? Wiem, że dwa ostatnie rozdziały im poświęciłam, ale uwielbiam tworzyć ich perspektywy. Przychodzą tak naturalnie.
Tak czy owak (nie)miłego czytania i do zobaczenia.
PS: Ewa, Ewa, Belladonna! Niecierpliwie czekam na cudo spod twojej ręki <3