niedziela, 20 listopada 2016

XXVII


 Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się zamieszczać noty a la informacyjnej przed rozdziałem. Wszelkie (nie)potrzebne rzeczy zawsze piszę na samym końcu, ale kij z tym. Miło powrócić na stare śmieci, więc: Dzień dobry! 



 Na samym wstępie bardzo, ale to bardzo chciałabym podziękować Joanne, która- na moje szczęście- zgodziła się współtworzyć razem ze mną ten rozdział. Jej część tekstu jej zwieńczeniem, prawdziwą wisienką na torcie. Dlatego nie przedłużając, zapraszam do czytania i mam nadzieję, że do zobaczenia już niedługo!



Isbell, jeszcze raz dzięki! Masz te browce jak w banku! 
__________________________________________


KIRK
__________________________________________

19.05.1983, Nowy Jork

 Atmosfera między Eleonore a James'em nie była napięta, choć tego się spodziewałem. Przedostatniego wieczoru oboje wrócili z komisariatu ponurzy i milczący. Nie wiedziałem, czy dziewczyna Heta zbeształa, a może nie zamienili ani słowa? Po raz pierwszy sprawy innych w ogóle mnie nie interesowały i nie zamierzałem się w nie mieszać, a tym bardziej zostać wmieszany.
 Każdego ranka posłusznie chodziłem na nagrania, zazwyczaj poprzedzone próbami. Popołudniami jedliśmy wspólnie posiłki, które niezmiennie przygotowywała Norrie. Wieczorami kręciłem się wokół baru, w którym rzekomo pracowała Joanne. Nie zdobyłem się jeszcze na odwagę, żeby tam wejść. Byłoby bardzo niezręcznie widzieć tak pewną siebie dziewczynę tańczącą na rurze. Jedynie bym się speszył i możliwe, że zemdlał. A nawet Lars radzi sobie z kobietami. 
-Kirk, potrzbuję Twojej pomocy- poczułem pięść Heta na swoim ramieniu. 
-Nie- to dobry moment na poćwiczenie asertywności. Kobietom może nie umiem odmawiać, ale kumplowi dam radę.
-Ale to ważne i...w dobrym celu- oznajmił, dumnie wypinając pierś niczym super bohater z komiksów Marvela- nie możesz mi odmówić
-Odmawiam
-Nie bądź cipą!
-No właśnie próbuję nią nie być!- zgromiłem Jamesa wzrokiem.
 Zawsze, gdy mam chwilę spokoju, tylko dla siebie, podczas której mogę odpocząć, jakiś patafian przychodzi i burzy mi drzemkę. 

-Chodzi o Norrie. Cliff się już zgodził- niby od niechcenia wspomniał o zaangażowaniu Burtona w zapewne szalony projekt. 
 Chcąc pozbyć się natręta, koniec końców uległem- czyż to nie zabawne? Jestem bardzo łatwy...i to nie tylko po pijaku.
__________________________________________

YVONNE
 _________________________________________

Los Angeles

 Szybkim krokiem przepychałam się między dużą publicznością. Spod drzwi wejściowych Whiskey A Go Go dzieliła mnie cała sala do przejścia. Pomimo tłoku- co jest zadziwiające- w niedługim czasie dopchałam się do stolika zajmowanego przez King'a.
-Yvonne!- na mój widok żwawo się podniósł, po czym mocno mnie wyściskał, bez problemu odrywając mnie od podłoża. 
-Kerry!- nie próbowałam kryć uśmiechu, a tym bardziej nieopisanego zadowolenia, jakie wywołał we mnie widok twarzy przyjaciela. 
 Dawno się nie widzieliśmy. Kerry był zajęty prosperowaniem swojego zespołu, a ja skupiałam się jedynie na tornadzie, które cyklicznie przechodzi przez moje króciutkie życie. Bardzo się ucieszyłam, gdy zadzwonił i zaproponował wspólne wyjście. 
-Przyniosę Ci piwo, siedź i się stąd nie ruszaj- z szerokim uśmiechem ruszył przed siebie. Nie omieszkał ówcześnie potargać mnie po włosach. 
 Klub był załadowany po przegi, a nawet przeładowany. Wszyscy stali w strasznym ścisku, ale nikomu to chyba nie przeszkadzało. Przy samej scenie stały nastolatki wraz ze swoimi chłopakami, którzy robili za ścianę dla nieustannie nacierającego do przodu tłumu. Po środku kilku podlotków moshowało do muzyki lecącej z głośników, a reszta ucinała sobie pogawędki, naprzemiennie sącząc tanie piwo z plastikowych kubków. O dziwo, wszyscy mieli obszyte licznymi naszywkami katany oraz adidasy, które ostatnimi czasy były nieodłącznym elementem stroju fanów thrash metalu. 
 W ostatnich miesiącach zaczęła powstawać subkultura. Dzieciaki jak i całkowicie dorośli fani wyglądem przypominali mi chociażby Hetfielda. Większość nosiła półdługie lub długie włosy, koszulki z zespołami i inne rzeczy, które wskazywały na chęć zapoznawania się z muzyką thrash metalową i jej przyczynianie się do jej szerzenia. Moim zdaniem to dosyć fascynujące zjawisko. Szare myszki nabierają charakteru, asymilują się z resztą, a pewni siebie faceci są uznawani za liderów w stadach, które tworzą się na koncertach. 
-Trzymaj- Kerry powrócił z dwoma kuflami wypełnionymi złotym trunkiem. Jeszcze lekko zdyszana po drodze, upiłam łapczywie kilka łyków. W tym momencie nie było dla mnie nic bardziej kojącego niż zimne piwo. Gdyby tylko zaczęła grać muzyka, byłoby niemal że idealnie. 
-Kerry, co dzisiaj w ogóle gra?- za pamięci zapytałam kolegę o wykonawców. Widząc tak liczną publikę byłam pewna, że musi grać coś dobrego, ale nie na tyle znanego, żeby wstęp był darmowy. Pierwszy na myśl nasunął mi się zespół Dave'a. Jednak grali tutaj ostatnio, więc byłby to dziwny zbieg okoliczności.
-Megadeth. Tom mi mówił, że nieźle łoją. Słyszałaś o nich?- odruchowo chwyciłam ucho naczynia, po czym wylałam ponad połowę jego zawartości prosto do pobudzonego żołądka.
-Taaak, byłam ostatnio na ich koncercie- odpowiedziałam, a raczej wymruczałam od niechcenia.
-Rzeczywiście są tacy dobrzy?
-Mają power...w końcu to zespół Rudego- Kerry początkowo musiał wziąć moje słowa za żart, gdyż prychnął. Po dłużej chwili przyglądania się mi chyba zrozumiał, że mówię poważnie. Zauważyłam wyraźne zmieszanie na jego twarzy, ale nie skomentował tego. Wypił browar, po czym po prostu skwitował- Może będziemy mieć miazgę. 
__________________________________________

KIRK
_________________________________________

 Pół dnia lataliśmy po różnych sklepach. Musieliśmy kupić dużo wódki, trochę piwa i dwie butelki rumu, który jest ulubionym alkoholem Eleonore. 
 Norrie kończy dzisiaj  dwadzieścia dwa lata. James w ramach przeprosił stwierdził, że wyprawi jej przyjęcie urodzinowe. Każdy był jak najbardziej za tym, gdyż pijemy wyłącznie w swoim gronie, między sesjami w studiu.
 Podszedłem sceptycznie do tego pomysłu- wiadomo, jak ostatnio skończyło się poważne chlanie w barze-, ale dałem się przekonać. Każdy musi czasem się rozluźnić i 'wychillować', jak to ładnie określił Burton.

-Ej, a balony?!- krzyknął spanikowany Hetfield. Chodził po naszej obskurnej (albo jak kto woli- skromnej) sali prób w tę i z powrotem, trzymając się za głowę.
-Co?- rzucił Cliff wyrwany z zamyślenia. 
-No balony! Trzeba nadmuchać balony, ale gdzie one kurwa są?!
-Eeee...mam paczkę gumek- Lars próbował wyciągnąć kolegę z opresji. Blondyn jednak nie zważył na jego propozycję i krzątał się po całym pomieszczeniu. Po kilku minutach przetrząsania salki znalazł paczuszkę różnokolorowych balonów. 
-O której przyjdą goście?- zapytałem, aby przynajmniej spróbować rozluźnić James'a rozmową- rzadko kiedy chodzi taki zestresowany. 
-Jacy goście?- wytrzeszczył na mnie oczy?- To nikogo nie zaprosiliście?- wszyscy się po sobie spojrzeliśmy. Jedynie Cliff uśmiechnął się pod nosem.
-To Ty robisz tę bibę, kretynie!- wypalił Lars.
-Zaprosiłem chłopaków z Venom i Anthrax- uspokoił blondyna Burton, jedyny facet w naszym zespole, który nawet na haju trzyma rękę na pulsie. Bez niego byśmy zginęli już dawno. Bez dwóch zdań...a podobno to ja jestem straszną cipą. Pfff...
-A Eleonore? Nic nie podejrzewa?- postanowiłem zadać najważniejsze pytanie. Nie sądziłem, że Het i to mógłby spieprzyć. A jednak... kolor włosów mówi sam za siebie. Najwyraźniej nie tylko w przypadku kobiet. 
-Yyy...no...ja zaraz wrócę!- James chwycił kurtkę i wybiegł jak poparzony. Mam nadzieję, że nie ma zamiaru szukać Norrie po całym mieście. Ta dziewczyna o tej porze może być...wszędzie? 
__________________________________________

YVONNE
__________________________________________

 Megaśmiercionośnierudy zespół podczas drugiego koncertu, w którym uczestniczyłam, grali głównie covery. Znalazło się jednak kilka nowości. Wręcz perełek, które musiały być tworem Dave'a. Trzeźwego Dave'a. 
 Mustaine po pijaku tworzył dla Metalliki dużo muzyki. Nie obyło się bez pomocy Jamesa, który cierpliwie znosił napady agresji albo rozbawienia swojego rudego przyjaciela. Jednak jako duet zachowywali równowagę. Kryjąc swój uraz, ale także sentyment do Dave'a, muszę przyznać, że bez niego chłopaki w pewnym momencie na pewno stanęliby w martwym punkcie. On wniósł coś nowego do zespołu, a wraz ze swoim wymuszonym odejściem zostawił. Jednak tego wieczoru wraz z nowym zespołem zagrał kilka naprawdę świetnych kawałków. Soczyste i jednocześnie intrygujące riffy, do tego przemyślany tekst, który nie mógł wyjść spod pióra naćpanego nastolatka. Byłam pod dużym wrażeniem. Nie, żebym od razu się w nim na nowo zakochała, jak to bywa w glamowych teledyskach, ale... urzekło mnie to. 
-No, mają jaja chłopaki- spojrzałam na King'a, który komentował niedawno zakończony występ Megadeth. 
-To prawda-grzecznie zgodziłam się z przyjacielem. 
-Nie wiem, czy nie mają szansy zrobić lepszej roboty niż Metallika... bez obrazy dla Twojego brata i chłopaka- wzniósł dłonie w obronnym geście, na co się jedynie zaśmiałam.
-Oh, Kerry. Jesteś głupi.
-Ale pozytywnie głupi. Musisz przyznać, że nie znasz bardziej radosnego gościa niż ja- przyjrzałam się uważnie jego potężnej posturze, która komicznie komponowała się z niezbyt powalającym wzrostem i burzą włosów okalających pełną twarz. Spod grzywki patrzyły na mnie duże, roześmiane oczy. Tak. Musiałam przyznać, że jest najbardziej pozytywną postacią w moim życiu- zaraz po Randi, oczywiście. 
-Eh...to może teraz ja pójdę po piwo?- zaproponowałam w ramach rozejmu, żeby nie utwierdzać go głośno w przekonaniu o jego wspaniałości.
-O nie, nie, moja droga. Teraz idziemy na backstage.
-Po co?- zdziwiona przekrzywiłam głowę na bok.
-Chcę przywitać się z Rudym. Dawno go nie widziałem- zanim zdążyłam zaprotestować, ujął mój nadgarstek. Nawet nie próbowałam się wyrywać, bo po co? Już raz widziałam się z Dave'em i przeżyłam. Rozmyślałam też o sojuszu między nim a Hetem, więc czemu miałabym zacząć palić most? Może dobrze spróbować się porozumieć? Odświeżyć znajomość? Zaprzyjaźnić się? Kto wie. Może Metallica z Megadeth jeszcze stworzą razem fajny projekt? Czemu więc nie miałabym być prowodyrką tego, co się wydarzy. 
-Kerry!- tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się po drugiej stronie sceny. Panowie od razu wpadli sobie w objęcia i zaczęli wzajemnie wychwalać swoje nowe gitarowe riffy. To trochę dziwne. Nie sądziłam, że Dave będzie w stanie kogoś...podziwiać? Komuś schlebiać? Yyyy...strasznie dziwne uczucie.
-Witaj, Yvonne- Rudy cmoknął mnie w policzek. Nie wiem czemu, ale lekko się speszyłam. Jego maniery...niecodzienny widok. Tak naprawdę...nie był tak potulny ani razu odkąd go poznałam. To trochę smutne, że poleciałam na kutasa, którym jest- a może był? 
-Cześć, Dave- nie bardzo wiedząc co zrobić, poklepałam go po ramieniu. 
-Co słychać?
-Wszystko w porządku. Ostatnio skończyła się sesja z egzaminami. Teraz wyczekuję wyników i...
-...balu maturalnego?- wszedł mi w pół zdania. Przekręciłam głowę na bok, lekko zdumiona- nie dziw się tak. Może zawsze byłem naćpany, ale słuchałem tego co mówiłaś. A temat balu maturalnego przewijał się od miesięcy- szeroko się uśmiechnął. Nie pozostając dłużna, na mojej burzy również pojawił się szeroki banan. 
-Nie wiem czy pójdę.
-Czemu?
-James jest w Nowym Jorku, więc nie wiem czy zdąży. Kerry tego dnia ma koncert, więc nawet nie mogę go prosić o towarzystwo.
-Ja z Tobą pójdę...jeśli nie znajdziesz lepszej partii. 
-Serio?- to była niezwykle nietypowa sytuacja. Były chłopak zapraszał mnie na mój własny bal maturalny.
 Nie wiedziałam jak zareagować. Z jednej strony bałam się zgodzić, ale z drugiej...był dobrym tancerzem. Jeśli zdołałby do tego czasu pozostać w optymalnej trzeźwości, to może moglibyśmy się razem dobrze bawić? Jako przyjaciele?


__________________________________________


KIRK
__________________________________________

 Rozległo się pukanie do drzwi. Powlokłem się do wejścia, żeby wpuścić przybyszy, ale nie zdążyłem tego zrobić. Rozległ się niezły huk i słychać było rozwalający się zamek, gdyż ktoś w nie kopnął. Tym kimś był Scott Ian i jego ekipa. Nasi kumple, którzy zajmują salkę piętro wyżej, centralnie nad nami.
-WIIITAAAAAAAAAAAAJCIE, KURWA!- Scott wrzasnął na powitanie i bez niczego wszedł do środka. Rozejrzał się, a widząc tylko mnie, Larsa i Cliffa, który siedział na schodach i palił papierosa, zapytał:
-A co tu tak pusto?
-No, dopiero zaczynamy!- zawołał Ulrich, otwierając pierwszą butelkę wódki.
  Minęły ze trzy godziny, a Jamesa wciąż nie było. Jak wybył po Norrie, tak zniknął. A zresztą...kto go wie, czy naprawdę polazł po El? Pewnie się po drodze zgubił, albo zahaczył o kolejny komisariat- ta historia nigdy mi się nie znudzi. 
Wydaje mi się, że Het tym razem poważnie podszedł do wyznaczonego przez samego siebie zadania. W końcu to przyjęcie jest w ramach przeprosin. Raczej nie szwenda się po posterunkach ani domach rozkoszy, o których mówił własnie komuś Duńczyk.
-Gdzie ten idiota polazł?- burknął Lars, zerując wódkę. Kurwa. Jak tak dalej pójdzie to alkohol się skończy zanim ta impreza naprawdę się zacznie. 

 Ktoś zadzwonił do drzwi. Podszedłem z nikłą nadzieją, że może to James wrócił. 
-No wreszcie, James!-wrzasnąłem, otwierając drzwi. 
To nie był Het. Nie, kurwa, skąd. Do środka wpadli Venom. 
-Siema, Kirk!- przywitał się Archer. Zauważyłem, że ma w kieszeni niebieską farbę w sprayu.
-Cześć. Po co Ci ta farba?
-Zobaczysz.-uśmiechnął się tajemniczo. Posłałem mu zdziwione spojrzenie. Już miałem usiąść z powrotem na kanapie, kiedy znowu słychać było lekkie stukanie w ledwie trzymające się w zawiasach drzwi. Zmęczony i znudzony chodzeniem co chwila do wejścia, i tak musiałem otworzyć. Każdy był zbyt zajęty dobrą zabawą, żeby przejąć się brakiem solenizantki.
 Otworzyłem drzwi. Tak, to był James i Eleonore. 
-Wszystkiego najlepszego!-wypaliłem w stronę dziewczyny. Podziękowała mi i weszła do środka. Panowie od razu podnieśli się do pionu i zaczęli wiwatować.
 Wszyscy stanęli w kółku z kieliszkami z wódką w dłoniach, tworząc wokół Eleonore zamknięty krąg.
 Zaczęło się od standardowego "Sto lat", ale...

-Sto lat to za mało, sto lat to za mało,  jeszcze dwieście by się chciało!-zawył  jeszcze zupełnie trzeźwy Cronos, a za nim cała kompania Venom i Anthrax.
- A na stole czysta, a na stole czysta, niech nam żyje całe trzysta!-krzyknął Scott. Eleonore stała w środku, z szeroko otwartymi oczami i uśmiechem, ale to nie był jeszcze koniec tej śpiewki.
-Trzysta nieparzysta, trzysta nieparzysta, niech nam żyje lat czterysta!- wrzasnął James, rozlewając swoją zawartość kieliszka. Do koła wślizgnął się Abaddon. Właściwie...to gdzie on był wcześniej?
-Latają szynszyle, latają szynszyle, niech nam żyje chuj wie ile! Latają szynszyle, latają szynszyle, niech nam żyje chuj wie ile!-tak oto zakończył się pierwszy toast. Wypiliśmy za zdrowie dziewczyny i ktoś puścił muzykę. Zaczęło się!

 Lała się wódka. Na szczęście cały czas była w zapasie! Jednak napotkaliśmy niezły problem z browarami. Nie minęły dwie godziny jak kolejka do kibla była spora. Znaczy...teoretycznie facet może odlewać się gdzie chce, co nie? 
 Kierując się tym tokiem myślenia, wyszedłem na taras i rozpinając rozporek chciałem wyjąć mojego przyjaciela. Nagle zauważyłem Archera  i Mantasa, którzy, stojąc po dwóch stronach pod balkonikiem, potrząsając puszkami z farbą w sprayu położyli palce na ustach, po czym pokazali na górę. Podniosłem głowę. Na niski balkonik właśnie wchodził Lars z zamiarem odlania się. Cofnąłem się pod wiatę budynku, żeby mnie nie zauważył. Spojrzałem na chłopaków z Venom i dostrzegłem uśmieszki na ich ustach.
 Lars jakby nigdy nic zaczął szczać przez balkonik. W tym momencie zarówno Archer, jak i Mantas błyskawicznie przełożyli ręce przez pręty i spryskali perkusiście fujarkę.*
-JASNA KURWA!-wrzasnął Duńczyk. Chłopaki zaczęli się szaleńczo śmiać. Ulrich oparł się o balkonik, po czym zbladł i przewalił się przez niego, lądując między nami... z nadal wystawionym siusiakiem.
-Ej, on serio ma małego.-mruknął Clive, przyglądając się, obecnie niebieskiemu kutasowi Larsa-Kurwa!- wrzasnął, kiedy Dunn przyparł mu twarz jak najbliżej.-Pojebało Cię?
-Ty, a on powinien tak zemdleć?- zapytałem, patrząc na obecnie nieświadomego zaistniałej sytuacji perkusistę.
-E tam- mruknął Jeffrey- Nic mu nie będzie- Faktycznie. Tak naprawdę nic mu później nie było. Tylko przez jakiś czas miał niebieskiego chuja.*
 Gdy w końcu się odlałem, zostawiwszy Larsa samego sobie, wróciłem na imprezę. Kolejka do kibla już się zmniejszyła. Grała głośna muzyka, a po podłodze walały się puste butelki, szkło i resztki jedzenia. 
 Eleonore właśnie tańczyła ze Scottem. Zbereźnik próbował ciągle zjechać rękami nieco niżej niż plecy. Kawałek dalej, w kącie Mantas i Archer jakby nigdy nic grali w rozbieranego pokera z dwoma dziwkami (skąd one się tu wzięły?!), a jakaś laska i Benante tańczyli ze sobą. Dostrzegłem siedzącego na schodach Cliffa. Znowu palił papierosa.
-Gdzie James?- zapytałem, nagle zauważając że go tu nie ma.
-Poszedł po tort- mruknął Cliff i ruszył w stronę Cronosa, który obecnie zajmował się muzyką.
 Nagle wszystko ucichło. Do środka wkroczył James z ogromnym tortem z wybuchowymi świeczkami.
-Sto lat, Elenore!- zawołał i postawił przed nią tort. -Pomyśl życzenie! - dziewczyna uśmiechnęła się i pochyliła, by zdmuchnąć normalne świeczki, kiedy wpadł Abaddon z balonami, wypeł...nie, z kondomami wypełnionymi...czymś białym. Wszyscy, łącznie z El patrzeli się na niego jak na idiotę.
-Pomyśl życzenie i je pozbijam!- zawołał radośnie, chwiejąc się na nogach.
  Myślałem że zaraz ktoś mu coś powie, albo przywali. Ale nie. Norrie uśmiechnęła się słodko i zdmuchnęła świeczki.
-Na szczęście!- krzyknął Tony i zaczął zbijać prezerwatywy. 
-Fontanna z balonów!- ucieszył się każdy, kto zdążył się nabzdryngolić.
Nie muszę chyba mówić, że zawartość rozprysnęła się po całym pomieszczeniu. Dobrze, że zawczasu wynieśliśmy stąd nasze instrumenty. 
-Ej!- wrzasnął oskarżycielsko Mantas-Ty chory pojebie! Ty, jakżeś to zrobił? Przecież najpierw musiałeś się do tego spuścić, a potem...-za szybko mówił i zakrztusił się. Dokończył za niego Cronos:
-Ty jesteś kurwa pojebany! Dmuchałeś zużyte kondomy?!
-Stary...-Scott chwycił mnie za ramię i oderwał od tego cyrku. Spojrzałem na niego z zapytaniem w oczach.-Kibel  jest zajęty.
-No to idź szczać na dwór.- mruknąłem wzruszając ramionami i już chciałem się odwrócić z powrotem, kiedy powiedział:
-No byłem. Na balkoniku.
-I co?-zapytałem, przypominając sobie o...
-Stary. Ja się kurwa zeszczałem na Larsa.- wyjaśnił mi Ian.
__________________________________________





* inspirowane autobiografią O. Osbournea "Ja, Ozzy"
** Tekst oznaczony innym kolorem wyszedł spod pióra Joanne Isbell >>klik<<

!UWAGA! UWAGA! UWAGA! UWAGA! UWAGA!

 Tradycyjnie chciałam zaznaczyć, że przyjemność i zabawę z lektury mogą odebrać wam rozliczne błędy. Tak jak napisałam, tak wstawiam nieświadoma pełnej zawartości rozdziału. Przeczytałam kilkakrotnie część stworzoną przez Joanne, ale na swój tekst nie rzuciłam okiem. To tyle, (nie)miłego czytania :) 

niedziela, 6 listopada 2016

Drugie pyknięcie



 

 Z okazji zbliżających się drugich urodzin bloga postanowiłam wskrzesić opowiadanie. Ciekawe, czy ktoś tu jeszcze żyje?

poniedziałek, 20 czerwca 2016

ZAWIESZONY



Z przykrością informuję, że blog zostaje zawieszony do odwołania.

Dziękuję za odwiedziny i wszystkie komentarze. Szczególnie Belladonie, która została do samego końca oraz Evie i Joanne, które pomagały mi w chwilach zawahania.
Mam nadzieję, że do zobaczenia- o ile ktoś jeszcze będzie miał ochotę do tego opowiadania wrócić.







sobota, 4 czerwca 2016

To miała być historia drogi, rozpędzonej autostrady, wiatru, uśmiechów i potu*



Rok 1982, Los Angeles. Do miasta aniołów przybywają dwie dwudziestokilkuletnie niewiasty. Obie uciekają przed przeznaczeniem (a może zrządzeniem losu?), lecz każda z innego powodu. Obie skrywają (mroczną) przeszłość, o której nie do końca same zadecydowały. Zatem może wpłyną na swoją przyszłość? Jaki mają związek z młodym zespołem Slayer? Co połączy(ło) je z Motorhead? Tego wszystkiego, a nawet więcej dowiecie się w opowiadaniu 'Dancing with the Devils', które powstało i będzie powstawać przy współpracy mojej z Joanne Isbell.






__________________________________________

* J. Żulczyk ''Zrób mi jakąś krzywdę''


poniedziałek, 30 maja 2016

XXVI

__________________________________________

RANDI
__________________________________________

17.05.1983, Los Angeles

 Do 'ślubu' mojego taty został miesiąc. Razem z Augustem zakupili pasujące do siebie garnitury. Są przepiękne, eleganckie i oddają ich spokojne dusze. Lecz pomimo tych pozytywów czegoś im brakuje. Zaproponowali mi więc, żebym je urozmaiciła. Z wielką chęcią przyjęłam tę propozcję. To będzie świetna zabawa, tak jak i kaligrafowanie zaproszeń, którego podejmuję się razem z tatą- po kimś musiałam rękę do pędzla odziedziczyć.  
 Korzystając z wolnego popołudnia, postanowiłam wybrać się do sklepu z twórczym asortymentem. Miałam zamiar kupić farby oraz rozejrzeć się za materiałem na sukienkę dla siebie. 
-Co powiesz na to?- Winter, która chciała mi towarzyszyć, podała mi farbę w odcieniu czerwonego wina. Przyjrzałam się uważnie tubce, jak i próbce, która była załączona do opakowania. Kolor wyrafinowany, ale nie na tak ważny rytuał. Podczas zawarcia duchowej więzi między dwoma mężczyznami wszystko musi ze sobą współgrać. Czerwienie co prawda przyciągają uwagę swą intensywnością i żywotnością, ale mają swoją drugą stronę. Jest to barwa władzy, ukazuje atrybut rządzącego. Postrzegana też jako ogień, żądza i krew, a czasem nawet utożsamiana z płodnością i odwagą. Dla niektórych kolor idealny, ale ja uważam inaczej. Po złączeniu dusz, obie osoby powinny być dla siebie partnerami, współgrać i podejmować decyzje wspólnie. Ktoś, kto chce rządzić drugą osobą nie powinien w to brnąć. Czerwień to zdecydowanie nie kolor dla mojego taty jak i jego cudownego partnera. 
-Ach, Winter. Mało wiesz o życiu- oddałam koleżance tubkę, po czym schowałam się za dwoma regałami. Moją uwagę przykuło opakowanie w żółtym odcieniu. Barwa byłą lekko przydymiona, na pograniczu z piaskiem, aczkolwiek miała coś w sobie. Prezentowany kolor był ciepły i pozytywny. Żółte barwy powinny wywoływać radość, optymizm, śmiech i pobudzenie...wiele pozytywnych emocji. Przedstawia również dobroć, pomaganie innym i współczucie. Ten kolor będzie idealny do wykonania 'małżeńskich projektów'. Dla kochających się mężczyzn żółty będzie wyrażał ich potrzebę dzielenia się i kontaktu z drugim człowiekiem. Doda im energii do działania oraz pomoże zachować piękne wspomnienia, które nabędą podczas miłosnej podróży po ceremonii.
-Winter, znalazłam!- krzyknęłam uradowana, że tak łatwo przyszła mi wizualizacja własnego projektu. Będzie to coś pięknego i na pewno znaczącego. 
 Okręciłam się wokół własnej osi, ale nigdzie nie dostrzegłam koleżanki. Zafrapowana jej zniknięciem ruszyłam do kasy. Zapłaciłam za farbę oraz korzystając z okazji dobrałam kilka potrzebnych mi pędzli. Jednak Winter nadal nigdzie nie było. Jeszcze raz przeszłam się po sklepie, a następnie wyszłam, po raz kolejny żegnając się z przesympatycznym sklepikarzem. Zaczęłam iść przed siebie.Ledwie po chwili poczułam zaciskającą się dłoń wokół mojego nadgarstka. Obróciłam się w stronę osoby, która mnie złapała. 
-Gdzie Ty się schowałaś?- zaśmiałam się, rozbawiona miną koleżanki.
-Po drugiej stronie- wskazała na sklep, pod którym stał mężczyzna niespuszczający z nas wzroku. Jako pierwsze, w oczy rzuciły mi się przyległe, skórzane spodnie. Dopiero później spojrzałam na jego rysy oraz czuprynę z blond pasemkami...a może to słońce sprawiało takie wrażenie?
-Znajomy zaprosił mnie do pubu. Idziesz z nami?- posłała mi zachęcający uśmiech. Nie miałam jednak ochoty na towarzystwo.
-Kto to jest?
-Dave Sabo. Poznałam go na jakimś koncercie...chyba w Detroit.
-Co robiłaś w Detroit?- byłam bardzo dociekliwa. Chłopak wyglądał na niewiele starszego od nas, a jego aura od siebie nie odpychała.- Miałyśmy znaleźć materiał na sukienkę- upomniałam koleżankę. Nie zależało mi na jej towarzystwie, jednak nie byłam pewna, czy chcę puścić ją samą z owym Dave'em. To imię nie zwiastuje niczego dobrego, a Winter była przecież zadłużona w Kirku. Nie dla niej są otwarte stosunki z mężczyznami.
-Możemy to zrobić jutro albo w weekend. No weź, będzie świetna zabawa. Pójdziemy do Roxy.
-Wrócę do domu. Baw się dobrze.- pożegnałam się z koleżanką. Odczekałam chwilę, zanim odeszła ze znajomym. Gdy straciłam ją z pola widzenia, z utęsknieniem mogłam wrócić do domu. 
_________________________________________

JAMES
_________________________________________

 Około godzinę spędziłem na chodzeniu w tę i z powrotem pod posterunkiem. W ramach zadośćuczynienia postanowiłem odebrać dziewczynę z aresztu i wyjaśnić z nią całą sprawę. Nie chciałem, żeby między nami pojawiło się duże spięcie. Eleonore wydawała się być sympatyczna, do tego jest przyjaciółką Burtona. Pojechała z nami do Nowego Jorku, więc powinniśmy o nią dbać. Jest naszym tak jakby gościem...który na samym początku podróży zwiedzał ciasną celę.
-Cześć, dzieciaku!- z komisariatu wyszedł Higgins. Ten policjant chyba nie prędko o mnie zapomni, tak jak i ja o nim
-Chodź do środka. Twoja przyjaciółka wyjdzie dopiero za jakieś dwie godziny- nie pytając o nic, ruszyłem za policjantem. Lekko się denerwowałem wchodząc do budynku, ale od razu po przekroczeniu progu się uspokoiłem. W pomieszczeniu poświęconym na policyjną pracę oprócz naszej dwójki nikogo nie było. Nie musiałem obawiać się szyderczych spojrzeń oraz kpin. Mam dość takiej rozrywki na najbliższą dekadę, jak nie trzy. 
-Siadaj- wskazał miejsce przy biurku, po czym zniknął za drzwiami. Usiadłem posłusznie na krześle, przy okazji rozejrzałem się dookoła. Poza kilkoma biurkami zawalonymi stertą papierów nie było tutaj nic. Ostatnim razem nie zwróciłem zbytniej uwagi na szczegóły, których i tak było niewiele. Jedynie na największej ścianie wisiało kilka zdjęć, a na tablicy korkowej na przeciwko mnie widać było różne kartki i zdjęcia przedstawiające mężczyzn, których podobizny nie wisiały tam raczej w ramach nagrody. 
-Trzymaj- Pan Higgins wrócił z dwoma kubkami kawy. Upiłem kilka łapczywych łyków, co było złym posunięciem. Nie dość, że na zewnątrz przymarzłem, to jeszcze poparzyłem sobie język. A podobno to Kirk jest sierotą.
-Nie może Pan wcześniej wypuścić Eleonore?- zapytałem z cichą nadzieją. Niezależnie od wydanego werdyktu powinienem był czekać na koleżankę, ale za cholerę mi się nie chciało. 
 Ostatnie dwa dni był bardzo intensywne, napięte oraz stresujące. Straciliśmy dwa dni nagrań,- jednego dnia Lars nie był w stanie nic zdziałać, a następnego mnie nie było, ponieważ wypoczywałem w areszcie- więc musieliśmy ostro zabrać się do pracy. Pan Zazula sprawdzał nas oraz przydzielił kogoś, kto będzie pilnował, żebyśmy ze wszystkim się wyrobili. Mimo licznych kłótni, krzyków i napadów duńskiego wkurwienia, poszło nam nieźle. Nagraliśmy sporą część materiału. Dopracowaliśmy  też "Hit the Lights", a ja sam (z wielorakimi interwencjami Ulricha) pracowałem nad "Motorbreath". Zazula liczy, że do następnego piątku skończymy nagrywać. Ostatnimi czasy coraz częściej wspomina o trasie, na którą bardzo liczymy. Odjazdowo byłoby codziennie grać koncerty, chlać, dupczyć...albo i nie. Mam dziewczynę, więc mi nie wypada. Jednak wydaje mi się, że Lars niezależnie od swojego statusu zrobiłby wyjątek...nie jeden wyjątek. Kiedyś tłumaczył, że to duńska krew budzi w nim demona. Dopóki nie poznał Hope, która okazała się jeszcze większą diablicą. I to nie tylko w łóżku. 
-Ech, dzieciaku...- mocno odstawił kubek na biurko, tak, że wylało się z niego trochę kawy. Od razu zaczął przekładać teczki i pojedyncze papiery w bezpieczne miejsce, a ja w tym czasie zająłem się szukaniem jakiejś ścierki, której chyba na komisariacie nie można było znaleźć. Na szczęście Pan Higgins znalazł w jednej ze swoich pojemnych szuflad chusteczki, więc szybko opanował sytuację.- Ech, dzieciaku...-powtórzył się, ale mu nie przerwałem. Czekałem, aż wydusi z siebie coś sensownego.- Nie mam kluczy do celi. Za dwie godziny na służbę przychodzi policjant, który przypadkiem zakosił klucze do domu.
-Nie może przyjść wcześniej?!- głupio wypaliłem. Jeszcze powiem coś nie tak i zakuje mnie w kajdanki...ha...mógłby? 
-Wy, nastolatki jesteście strasznie porywczy. Pamiętam jak sam miałem siedemnaście lat. Wydawało mi się, że jestem niezniszczalny. 
-Mam dziewiętnaście lat
-Tak, ten wiek też pamiętam- niezależnie od tego, jak sympatyczny był policjant Higgins, nie zmieniało to faktu, że musiałem siedzieć na komendzie dwie długie godziny. 
__________________________________________

RANDI
__________________________________________

 Zastawiłam drzwi do pokoju krzesłem, tak, żeby tata ani August nie mogli do niego wejść. Nie mogli zobaczyć swoich strojów przed ceremonią. Nie przyniosłoby im to pecha, jak w jakimś przesądzie, ale chciałam, żeby zobaczyli dopiero efekt końcowy, gdy wszystko będzie pięknie się prezentowało.
 Zaczęłam szkicowanie różnych pomysłów. Mimo ogromu możliwości, tylko jedna musiała być właściwa. Po wykonaniu kilku rysunków usłyszałam pukanie do drzwi. Od razu przegoniłam ojca, który prosił, żebym zeszła do kuchni. Wydawało mi się, że to jeszcze za wczesna godzina na kolację.
-Randi, nie wygłupiaj się. Zaparzyłem herbatę!- usilnie próbował mnie przekonać do zejścia na dół... na próżno. Byłam zbyt zajęta, żeby dać się oderwać od pracy. 
-Wypiję później, jak ostygnie. Ja tu pracuję, tato- w dalszym ciągu upierałam się przy swoim.
-Masz gościa, Kwiatuszku- spojrzałam przed siebie zdumiona. Kto mógł o tej porze mnie odwiedzić? Winter poszła na imprezę, a Yvonne jest w szkole, na jakichś dodatkowych zajęciach. Ostatecznie mogłabym uwierzyć w to, że Hope chciała się ze mną spotkać, ale ona była na sesji na końcu miasta.
 Niechętnie wstałam, starając  się niczego nie podeptać. Schowałam barwniki do szafki, żeby nigdzie mi się nie zapodziały, a pędzle wstawiłam do kubka z wodą, żeby się namoczyły. Szybko pozbierałam kartki, po czym schowałam je do teczki. Nie byłoby dobrze, gdyby wstępne projekty gdzieś mi się zawieruszyły.
 Rozejrzałam się dookoła. Mój pokój prezentował się w porządku. Mogłam więc zająć się barykadą drzwi. Po odstawieniu krzesła otworzyłam szeroko drzwi, żeby mój gość mógł wejść do środka. Ku mojemu zdziwieniu przede mną stał tylko tata. 

-Twój gość jest na dole. Pomaga Augustowi w przygotowaniu kolacji- oznajmił z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Kto przyszedł?- zapytałam z dozą ciekawości jak i zmieszania. Nie miałam pojęcia, kogo się spodziewać. Jednak nie zmienia to faktu, że każda wizyta powinna być mile odebrana, skoro gość zechciał mi poświęcić odrobinę swojego cennego czasu.
 Weszliśmy do kuchni. Tata zajął swoje ulubione miejsce przy stole, po czym spokojnie zaczął sączyć herbatę. W między czasie wymienił porozumiewawcze spojrzenie z narzeczonym. Nie wiedziałam, co mogą mieć na myśli, dopóki nie zauważyłam mojego gościa. Od razu wyczułam czerwoną, ognistą aurę, która spowodowała mrowienie na całym moim ciele, szczególnie w podbrzuszu. Nie widziałam się z nim zaledwie tydzień, ale poczułam jakby minęła większa ilość czasu. Zakłopotana oblałam się soczystym rumieńcem. Było mi trochę nieswojo, że zapomniałam o nim. Zapomniałam o jego istnieniu. 
-Dobry wieczór, Gary- powitałam kolegę całusem w polik- Co Cię tutaj sprowadza?
-Cześć- przywitał mnie zawadiackim uśmiechem. Jak zawsze, Holt był pewny siebie.- Przyjechaliśmy z chłopakami do Los Angeles na koncert, który jutro gramy. Korzystając z wolnego dnia postanowiłem Cię gdzieś wyciągnąć. Jednak...- spojrzał na mojego ojczyma.
-...zmusiliśmy go, żeby został z nami na kolacji- August obdarzył mnie ciepłym spojrzeniem.
-Skoro tak, to czemu Gary gotuje?
-No wiesz...chciałem się trochę podlizać Twoim rodzicom, Kwiatuszku- oderwał się od krojenia cebuli, żeby oprzeć dłonie na moich biodrach. To było przyjemne, ale poczułam się trochę niezręcznie. Nie dlatego, że zbliżył się do mnie w obecności mich ojców, ale...poczułam się trochę nie w porządku wobec Cliffa. Odkąd ustaliłam, ze mam prawo czuć do niego więcej niż do innych mężczyzn, nie powinnam brnąć głębiej w intymną relację z Holtem. Nawet, jeżeli w tamtej chwili miałam na to dużą ochotę.
-Nie musisz się już martwić o partnera na nasze wesele- z zamyślenia wytrącił mnie tato.
-S-Słucham?- byłam zdziwiona jego zabiegiem. Spojrzałam na Augusta, który samym wyrazem twarzy pokazał, że nie muszę wcale iść z Gary'ym.
-Mam nadzieję, że masz garnitur, kolego?- tato wstał i poklepał chłopaka po ramieniu. Wymienili przyjazne uśmiechy, po czym wdali się w krótką dyskusję dotyczącą organizacji ślubu. Mój tata mógłby mówić o tym godzinami. Jest bardzo pochłonięty planowanym wydarzeniem.
-Zabierzmy się za przygotowywanie kolacji- jednym klaśnięciem zagoniłam mężczyzn do pracy. Przejęłam krojenie cebuli, które szło mi nadzwyczaj dobrze. Nie uroniłam nawet ani jednej łzy. 

__________________________________________




 Komputer powrócił do świata żywych, więc zapraszam do czytania nowego rozdziału. Nie spodziewajcie się fajerwerków, gdyż to jeden z tych spokojnych i nic nie wnoszących tekstów. 




sobota, 7 maja 2016

Siusiakowe ogłoszenie!

 Dobry wieczór wszystkim (pod warunkiem, że ktoś tu jeszcze zagląda)!
 Nowy rozdział miał się pojawić zaraz po ostatnim, który opublikowałam niemal że miesiąc temu. Niestety z przyczyn technicznych od kwietnia nie mam możliwości wstawienia jakiegokolwiek dłuższego tekstu. Z tego powodu w maju najprawdopodobniej z mojej strony nic się nie pojawi. Jeśli tak, to w ostatnich dniach. Jednak wszystko jest zależne od tego, kiedy mój komputer będzie sprawny.
 Mam nadzieję, że mimo wszystko spotkamy się tutaj w czerwcu.


 Pozdrawiamy, Nadine, Dave i James.

 PS: Mam kilka pomysłów na przebieg poszczególnych wątków, więc dla rozjaśnienia myśli byłabym wdzięczna, gdyby każdy napisał, jak wyobraża sobie poszczególne wydarzenia, zachowania bohaterów itede. Kto wie, może komentarze zainspirują mnie do obrócenia całej historii o 180 stopni?

niedziela, 10 kwietnia 2016

XV

__________________________________________

JAMES
__________________________________________

 Przez kolejną godzinę zastanawiałem się, jakim cudem spędziłem noc za kratkami. Do tego z Eleonore. Co mogliśmy takiego odpieprzyć, że wylądowaliśmy w ciasnej celi?
-El...- nie wiedziałem, jak zacząć. Dziewczyna siedziała w drugim końcu pomieszczenia, na przemian płacząc i wygłaszając optymistyczne mowy- Co się stało?- brunetka spojrzała na mnie jak na kretyna. Nie jestem pewien, czy się jej dziwić czy też nie.
-Jesteś tępym kutasem. Tyle Ci powiem- o kurwa. Musiałem ją nieźle zdenerwować. Pytanie brzmi- w jaki kurwa sposób?!
__________________________________________

KIRK
__________________________________________

-No ja pierdolę! Gdzie ten gnój się szlaja?!- zaplanowany na dzisiaj czas w studiu powoli się kończył. Jednak z trzeźwym Ulrichem niewiele możemy zrobić. Lars chodził w kółko po pomieszczeniu, co rusz wpadając na jakieś krzesło czy instrument. Był potwornie zdenerwowany, a my razem z nim.
 Ubiegłej nocy w drodze powrotnej do motelu zgubiliśmy Jamesa i Eleonore. Na ulicach ruch był spory, więc nic dziwnego, że grupa podzieliła się na części pierwsze. Ja sam dotarłem na miejsce, a pół godziny po mnie wrócił biedny Cliff, ciągnąc za sobą zwłoki Duńczyka. Niestety nasze brakujące ogniwo nie zaszczyciło nas swoją obecnością przez co najmniej 10 godzin. My w tym czasie zdążyliśmy odespać, zjeść śniadanie i podleczyć kaca Ulricha. Natomiast zaginiona dwójka pewnie śpi w krzakach lub popija w jakimkolwiek barze. Hetfield ma dobrą głowę do picia, więc może rzeczywiście zabalowali dłużej? Ta wersja jest dobrym wytłumaczeniem, ale kto jak kto, James nie opuściłby nas w środku nagrań. W końcu sam nas popędzał, ponieważ jak najszybciej chce wrócić do Los Angeles. 
-Gdzie oni do cholery są?!- gniew Larsa z każdą chwilą się nasilał. Mam nadzieję, że niedługo się pojawią. W innym wypadku Duńczyk zdemoluje studio. Ciekawe kto za to zapłaci.
__________________________________________

JAMES
__________________________________________

 Mój brzuch zaczął dopominać się o swoją dzienną dawkę pożywienia, lecz w areszcie nie było co liczyć na stół szwedzki, zastawiony najlepszymi kąskami. Żebym chociaż miał jakieś miętówki. Nimi i tak bym się nie najadł, ale miałbym czym zająć usta. 
 Próbowałem raz jeszcze zapytać Eleonore o zdarzenia minionej nocy. Ta jednak odmówiła współpracy. Wywnioskowałem to po morderczym spojrzeniu, jakim mnie obrzuciła. 
 Nie mogliśmy zrobić nic złego. Za morderstwo by nas od razu wysłano do większego więzienia, a za drobną kradzież nie przetrzymywano całej nocy w areszcie. Byłem pijany, ale raczej nie prowadziłem żadnego pojazdu pod wpływem. Z narkotykami nie mam styczności, więc nie było możliwości, żeby ktoś mi je przypadkiem podrzucił. 
-Pan...Orgasmator- kraty celi głośno się przesunęły. Od razu podniosłem głowę, żeby zobaczyć, kto raczył nas po na pewno długim czasie odwiedzić. Przede mną stał potężny mężczyzna, którego mięśnie były wyraźnie zarysowane na policyjnym mundurze.- Rusz tyłek, dzieciaku- mimo widocznego zniecierpliwienia, donośnie się zaśmiał. Dla pewności, jeszcze raz rozejrzałem się po celi. Myślałem, że może ktoś niezauważenie przesiaduje w kącie, ale nie. W pomieszczeniu byłem sam z Eleonore. Do kogo więc ten policjant się zwracał.
 -No rusz się. Chyba, że chcesz gnić tu jeszcze kolejną dobę- wskazał na mnie palcem. Posłusznie wstałem i przeszedłem przez wyjście w kratach, które się za mną zatrzasnęły.
-A Eleonore?- spytałem zaskoczony całą sytuacją. 
-Chodź, dzieciaku- ruszyliśmy wąskim korytarzem. Minęliśmy jeszcze trzy cele, z których dwie były zajęte. Nad jedną widniał napis 'izba wytrzeźwień', gdzie dogorywało pięciu, może sześciu mężczyzn przyodzianych w dresowe komplety. Kolejna cela była całkowicie pusta, a w ostatniej zauważyłem trzy kobiety. Jedna z nich, rudowłosa w złotej spódnice i różowej bluzce, której dekolt sięgał pępka, była w podeszłym wieku. Jej pomarszczona i zarazem komicznie wymalowana twarz nie zachęcała do bliższego kontaktu. Na jej obwisłych piersiach również nie warto było zawiesić oka. Gdy do mnie mrugnęła, oblałem się rumieńcem. Od razu przyspieszyłem kroku, żeby jak najszybciej minąć prawdopodobnie prostytutki. 
 Po wyjściu z długiego, wąskiego korytarza policjant przekręcił klucz w drzwiach, przez które następnie przeszliśmy. Dalsza droga nie była już wymagająca. Po skręcie w lewo znaleźliśmy się w pokoju, w którym przy kilku biurkach siedzieli inni Panowie na służbie. Na nasz widok każdy z nich, jakby automatycznie oderwał się od wypełniania papierów czy popijania kawy. Z niewiadomych mi przyczyn po pomieszczeniu rozniósł się gromki chichot. Słychać w tym było nutę ironii, ale przede wszystkim był to szczery śmiech. Taki, jakim ludzie się zanoszą, gdy są świadkami niesamowicie zabawnych wydarzeń. 
 Speszony usiadłem na krześle, które wskazał mi mój 'wybawca'. Sam zajął miejsce za biurkiem, po czym zaczął notować coś w dużym zeszycie.
-Panie Orgasmator- śmiech się wzmógł, a ja nadal byłem zdezorientowanym gówniarzem na komisariacie.- Jak Pan się nazywa? 
-James Hetfield- odpowiedziałem, próbując ukryć swoje zakłopotanie. 
-Wczoraj nie znalazłem przy Panu żadnego dokumentu, a koleżanka nie próbowała nam pomóc.
-Dlaczego Eleonore została w areszcie? Zrobiliśmy coś złego?- korzystając z okazji, zadałem nurtujące mnie pytania. Liczyłem na krótkie i jasne odpowiedzi. Byłem strasznie ciekawy, jaka przygoda doprowadziła mnie do tego miejsca. 
-Panie Orgas...James. Mogę Ci mówić po imieniu?- mężczyzna podsunął mi kubek z kawą. Mimo chęci pochłonięcia płynu, przecząco pokręciłem głową. Już sam zapach wywołał u mnie mdłości. To miał być długi dzień. Jak nigdy dotąd.
-Nie pamiętasz?- spojrzał na mnie skonfundowany, jednak po chwili dołączył do salwy nieopanowanego śmiechu swoich współpracowników. Przez cały ten czas miałem wrażenie, że wszystkie oczy wypalają mi dziury na plecach. Dawno się już tak nie denerwowałem.
-N-nie...niestety- przyznałem lekko zawstydzony. Było mi trochę głupio. Nie co dzień spożycie alkoholu pcha mnie do zamknięcia.
-Panie Orga...zacznijmy od początku, dobrze?- jak małe dziecko przytaknąłem nieśmiało głową, czekając na rozwój wypowiedzi postawnego mężczyzny- Nazywam się Andy Higgins. Ubiegłej nocy, w okolicach północy wraz z kolegą znaleźliśmy Pana i pańską znajomą przed naszym komisariatem. Skończyłem nocny dyżur, więc byłem gotów zostawić was w spokoju, gdyż w młodości każdy wikłał się z głupie sytuacje. Na nasze nieszczęście z komisariatu wychodziła również nasza Pani komisarz, która nie była zachwycona Twoim postępowaniem, a Twoja koleżanka dolała oliwy do ognia. Nie miałem sposobności sprzeciwić się przełożonej, więc zaprowadziłem was do aresztu. Tym oto sposobem wspólnie spędziliśmy noc na komisariacie, a mój dyżur przedłużył się do dnia dzisiejszego. A mógłbym sobie teraz smacznie spać w miękkim łóżku. Jednak...
-Przepraszam- przerwałem policjantowi- Nie mam pojęcia co zrobiłem, ale przepraszam- spuściłem głowę jak skarcony szczeniak. Mężczyzna zamiast dać mi reprymendę, ponownie wydał z siebie nieopanowane dźwięki.
-Nic się nie stało, dzieciaku. Przynajmniej będziemy mieli co na komendzie wspominać. No i muszę przyznać, że jesteś pierwszą osobą, która wyprowadziła naszą konserwatywną komisarz z równowagi. W życiu nie widziałem jej tak czerwonej. Myślałem, że jej para uszami wyjdzie.
-Ale co ja zrobiłem?-rozłożyłem bezradnie ręce i głośno westchnąłem. Chciałem w końcu wiedzieć, co się wydarzyło.
-Wychodząc z komisariatu, usłyszeliśmy głośny hałas. Pomyśleliśmy, że to jakieś dzieciaki wracają z koncertu i się głośno ekscytują. Jednak myliliśmy się. Ty, dzieciaku byłeś dużo zabawniejszy. Pewnie tego nie pamiętasz, ale przed budynkiem stoi pomnik naturalnej wielkości przedstawiający naszą komisarz. Postawiła go w zeszłym roku na swoją cześć z okazji awansu. Podeszliśmy bliżej, żeby zobaczyć co się dzieje. Twoja koleżanka bezradnie próbowała Cię odciągnąć od zabawy, ale nie dawałeś za wygraną. Można rzec, że uprawiałeś seks z Panią komisarz. Ujeżdżałeś ją od tyłu, co kilka chwil głośno pojękując. To dopiero był widok.
-I krzyczałeś przez dobre piętnaście minut 'Jestem Orgasmatorem! Ssijcie mojego fiuta, suczki!''- w pomieszczeniu znowu zrobiło się głośno, a mi zrobiło się wstyd. Co ja odpieprzałem?! Chyba miałam odrobinę szczęścia, skoro trafiłem na przemiłego policjanta. Ciekawe co by się stało, gdyby teraz rozmawiała ze mną wspomniana Pani komisarz? Musiała się nieźle wkurzyć, że ją...najwyższy czas zapaść się pod ziemię.
-Nie było to jednak żadne poważne przewinienie, więc możesz już iść, Panie Orgasmator- w jego głosie słuchać było nutkę sarkazmu. Cała sytuacja niezwykle go bawiła. Na jego miejscu pewnie też nie odpuściłbym sobie chociażby jednej najmniejszej kpiny z takiego debila, którym się okazałem. 
-A Eleonore?-spróbowałem raz jeszcze zagadnąć Higginsa o koleżankę.
-Twoja znajoma musi jeszcze zostać w areszcie dzień lub dwa. To nie zależy ode mnie. Gdyby nie było Pani komisarz, to przymknąłbym na to oko.
-Ale dlaczego?- nie ustępowałem. Przecież to ja jestem prowodyrem tego wszystkiego, nie ona. 
-W przeciwieństwie do Ciebie, Panna Crane miała przy sobie dokument tożsamości. Wpisując jej dane do bazy okazało się, że była już notowana. Nie mogę zdradzić za co, ale wczorajsze okoliczności doprowadziły do tego, że musi zostać tutaj jeszcze kilka dni.
-I nic nie można zrobić?
- Ech, dzieciaku. Lepsze to, niż żeby miała stanąć przed sądem. To najlżejsza kara, którą musi odbyć. 
-Ale...- nie chciałem dać za wygraną mimo, że niewiele mogłem zdziałać. Jedyne co mi pozostało, to wrócić do hotelu i mieć nadzieję, że Burton mnie nie zatłucze za wpakowanie jego przyjaciółki do aresztu.
-Spokojnie, będę miał ją na oku. A teraz uciekaj...Orgasmatorze- pożegnałem się i posłusznie wyszedłem. Przed budynkiem rzeczywiście stał pomnik. Monument przedstawiał mało atrakcyjną, lekko zgarbioną kobietę, której fryzura była przedstawiona jako mocno ściśnięty kok. Ciekawe czy w rzeczywistości też tak się prezentowała. Tego już się nie dowiem. Na szczęście. 


-James! Gdzieś Ty się kurwa podziewał?!- w moim motelowym pokoju siedziała cała trójka. Pewnie cały dzień wyczekiwali mojego powrotu z niecierpliwością.
 Zrobiło mi się miło. Fakt, że się o mnie martwili był bardzo przyjemny. Pewnie nie uwierzą w to co usłyszą. Oczywiście powiem tylko o areszcie. Nie chcę, żeby wiedzieli o tak idiotycznej i zarazem krepującej sytuacji. Nikt normalny nie posuwa pomnika podstarzałej policjantki. Chyba powinienem zacząć się martwić o moje erotyczne fantazje. 
-Gdzie Norrie?- spytał Cliff, zasłonięty dużym obłokiem dymu. Palił trawkę, więc miałem cichą nadzieję, że może się nie przejmie tym co mam mu do powiedzenia.
-Norrie...- już po pierwszym słowie miałem ochotę wyjść. W głowie miałem jedynie obraz setki pytań jakimi mnie obrzucą, a na które nie wiem, czy powinienem odpowiadać-...za kilka dni wyjdzie z aresztu.
__________________________________________





Jak to bywa zazwyczaj- uprzedzam, że nie pracowałam nad poprawieniem rozdziału. Z braku czasu wstawiłam tak, jak napisałam, bez głębszego wglądu.
Miłego czytania i do zobaczenia pewnie za miesiąc lub dwa ;)

piątek, 26 lutego 2016

XXIV

__________________________________________

KIRK
__________________________________________

14.05.1983, Nowy Jork

 Ostatnie 3 dni spędziliśmy w studiu. Zapoznaliśmy się z nowym miejscem, ćwiczyliśmy, dopracowywaliśmy brzmienie. Nie obyło się jednak bez kilku sprzeczek. Zaczęło się od spadającego talerza, a skończyło na pijanym Larsie, który ledwie po niespełna dwóch godzinach próby trzasnął drzwiami. Po czasie wrócił. W końcu to Ulrich. Płynie w nim gorąca i przy okazji zakropiona krew. Chłopak się upił, przez co był niezdolny do pracy. Pozwoliliśmy mu odespać na kanapie, dzięki czemu w spokojnej atmosferze mogliśmy rozwinąć przynajmniej tę część pracy, która do nas należała. 
 Po zakończonym czasie w studiu postanowiliśmy zwiedzić choć odrobinę Nowego Jorku. Po długiej dyskusji na temat celu naszej planowanej podróży uzgodniliśmy, że CBGB będzie najrozsądniejszym dla nas rozwiązaniem. Nie jesteśmy tu nawet tydzień, a Het z Ulrichem zdążyli się stęsknić za Rainbow bardziej niż za swoimi dziewczynami.
-Droga Pani...i chujki niemyte. Co pijecie?- Lars zaoferował się, że pójdzie do baru. Nie, żeby była tam barmanka z pokaźnym biustem. Ulrich jest po prostu wyjątkowo sympatycznym młodzieńcem, który pragnie spełnić nasze pijackie pragnienia. 
-Pierdol się, kutasiarzu. Lepiej Cię przypilnuję- zaproponował Het równie sympatycznie co jego przedmówca. Zostaliśmy we trójkę. Trzy...idealna liczba do trójkąta. Oczywiście ja o żadnym nie myślę. Od tygodnia bądź dwu jestem całkowicie porządnym facetem. Nie bardziej niż Cliff, ale nadal w dopuszczalnych granicach, jak prawdziwy dżentelmen.
-Mmmrrrr- początkowo wydawało mi się, że się przesłyszałem- Mrrrr- ale przy kolejnym zasłyszanym mruczeniu rozejrzałem się uważnie wokół. Nie musiałem długo szukać, gdyż kotem, który wydawał te seksowne dźwięki okazała się być Eleonore siedząca naprzeciwko mnie. Przyjrzałem się jej poczynaniom- nie, nie jestem zboczeńcem. 
 Dziewczyna pocierała nosem o szyję Burtona, w tym samym czasie masując jego udo. Z każdą chwilą sięgając coraz bliżej rozporka. Po kilku minutach zabawa się jej chyba znudziła. Zaczęła subtelnie skubać ucho kolegi, z czasem coraz namiętniej je ssąc.
-Eleonore- Burton odsunął dziewczynę na kilka metrów od siebie.
-Nie wiesz, czym jest zabawa- w jej głosie było słychać nutę rozczarowania, ale także złości. Czyżby aż tak interesowała się Cliffem? W takim razie, nasz genialny basista jest kretynem. 
-Znamy się od kilku lat. Powinnaś wiedzieć, że nie zabrałem Cię tu w celu kopulacji- pogładził Norrie po ramieniu. Ta jednak gwałtownie się odsunęła.
-Idę się przewietrzyć- oznajmiła twardym tonem, po czym bez zbędnych pożegnań ruszyła w stronę wyjścia. Cliff wyszedł zaraz za nią. Jeśli ich 'spacer' nie zakończy się w motelowym pokoju, to prawdopodobnie do końca naszego pobytu w tym mieście atmosfera będzie bardziej niż nieprzyjemna. 

 Po ledwie kilkunastu minutach pozostała w barze część towarzystwa mocno się rozkręciła. Aż za mocno. Ja jednak postanowiłem zachować umiar. Jesteśmy tu, żeby pracować, a nie się upijać. No dobra, też dużo wypiłem, ale mnie alkohol nie wziął tak bardzo jak Larsa i Jamesa. 
 Jeden nachalnie podrywał barmankę, aż w końcu został wyrzucony za drzwi, a drugi przytulał się do latarni mówiąc, jak bardzo tęskni za swoją dziewczyną. Moja rola w tym wszystkim była jak zwykle najgorsza. Mam na myśli to, że Lars wybrał sobie brzydką latarnię. Bardzo brzydką. Przykleił się do słupa, wokół którego rozstawiony był wianuszek kobiet z pierwszymi oznakami starzenia się na twarzy i ciele osłoniętym jedynie krótkimi topami i lateksowymi przepaskami wokół bioder. Z racji, że moi towarzysze byli niedysponowani, przesympatyczne, ale także całkowicie bezwstydne Panie prześcigały się o to, która lepiej wykona konkretne usługi za niewielką opłatą. Szkoda tylko, że nie spytały mnie o zdanie. Chciałem uciec stamtąd jak najszybciej, ale sumienie nie pozwalało mi zostawić kolegów na ulicy.
-J-ja...dz-dzię...- próbowałem wydukać cokolwiek, byleby tylko sobie poszły bez wcześniejszego zatłuczenia mnie torebkami prawdopodobnie wypełnionymi po brzegi kondomami. 
-Cukiereczku, przy mnie przestaniesz się jąkać- po twarzy pogładziła mnie rudowłosa Pani koło trzydziestki.
-Daj sobie spokój Camille! Mam szerszy pakiet usług- szturchnęła koleżankę dużo młodsza kobieta. Wydawało mi się, że jest nawet młodsza ode mnie, ale od razu odrzuciłem tę myśl.- Koteczku, mogę Ci zaproponować...laa...
-Boże, Sharon! Nie wiesz jak zdobyć klienta. To jego pierwszy raz, więc większe doznania da mu pozycja na jeźdźca. Widać, że się dopiero uczysz- w połowie następnego zdania całkowicie wyłączyłem się z tej...nietuzinkowej wymiany zdań. Czekałem na cud albo cokolwiek, co pozwoli mi stąd uciec. Jednak najgorsze jest to, że to kolejna sytuacja, która potwierdza fakt, że nie radzę sobie z kobietami. Dlaczego one mnie tak dominują?! Do cholery!
-Dziewczyny, dajcie mu spokój. To jeszcze dziecko- z opresji postanowiła mnie wybawić nowo przybyła niewiasta. Przyjrzałem jej się uważnie. Nie wyglądała jak jedna z...Pań do towarzystwa. Na nogach miała skórzane spodnie przytrzymane paskiem z ćwiekami na wysokości bioder, a górę okrywała prześwitująca narzuta, spod której widać było złoty biustonosz. Jej włosy były bardzo nietypowe jak dla panującej w Nowym Jorku mody. Miała długie loki sięgające pasa, przeplatane granatowymi i czerwonymi pasmami. Jej bladą karnację podkreślał mocny makijaż oczu jak i fioletowe usta. W oczy również rzucał się przekłuty z obu stron nos i długi kolczyk wiszący z pępka. 
-Mam 20 lat. Nie jestem dzieckiem- nadal zszokowany prezencją tajemniczej dziewczyny zacząłem się bronić jak nie jeden smarkacz. 
-Ja mam 22. I co zrobisz z tym faktem?- uśmiechnęła się do mnie promiennie. Chciałem ten szczery uśmiech odwzajemnić, ale jedyne co mogłem wybąkać to swoje imię...do tego niewyraźnie.
-Miło mi Cię poznać, Kent- wyciągnęła do mnie rękę na znak zawarcia nowej znajomości- Jestem Joanne. Nightly Joanne*.
-Kirk, nie Kent- poprawiłem się, fatalnie się przy tym czerwieniąc. Dlaczego takie rzeczy spotykają akurat mnie?!
-Powiem Ci coś, Kirk- usiadła koło mnie na płycie chodnikowej obok latarni, do której w dalszym ciągu przytulał się James.- Jesteś łajzą- z wrażenia rozdziawiłem usta. Nie wiedziałem, czemu uznała, że jestem 'łajzą'. Przecież nawet mnie nie zna.
-Uważaj, Koteczku- zbliżyła się do nas kobieta, na którą wołano Camille.-Nie daj się zwieść cygance, bo jeszcze Cię zwiąże z jakąś klątwą.
-Niech Pani da sobie spokój- odparła Ni...Joanne.
-Tylko demon wróży z ręki- prychnęła rudowłosa kobieta, po czym odeszła kawałek dalej. Wyglądała bardzo zabawnie. Jakby brakowało jej w ręce jedynie różańca bądź krzyża na odpędzenie złej mocy.
-Ja przynajmniej nie muszę się prostytuować- pokazała starszej kobiecie język. Na ten gest Camille się oburzyła, a my oboje zanieśliśmy się śmiechem. 
-Wróżysz...z ręki?- nie miałem pojęcia jak zacząć rozmowę. Wiadomym jest, że między mną a seksownymi kocicami jest ogromna przepaść. A te nieznajome już całkowicie mnie zawstydzają i wypompowują swoją obecnością całe powietrze z moich jąder.
-Oczywiście. Daj mi dłoń- usłuchałem polecenia. Po chwili dotyk jej palców zaczął wypalać dziurę we wnętrzu mojej dłoni. Wiodła delikatnie opuszkami palców po każdej możliwej linii, jaką znalazła. Wyglądała na skupioną. Zacięcie studiowała to, co widziała. Byłem strasznie ciekawy efektu. Może przepowie mi, że wygram milion albo zostanę prezydentem?
-Fatalnie...tragicznie...-zaczęła kręcić głową. Wydała z siebie ciche westchnięcie, następnie wbijając swoje ciemne oczy w moją twarz. Lekko speszony od razu spuściłem wzrok.- Jesteś muzykiem. Przyjechałeś do Nowego Jorku, żeby spełniać marzenia wraz ze swoimi pijanymi kolegami. Myślicie, że jesteście wystarczająco dobrzy i oryginalni. Jedyną wyjątkowością w Tobie jest to, że rzeczywiście chcesz być muzykiem. Nie robisz tego dla napalonych fanek. 
-Skąd...
-Cii-położyła mi palec na ustach, żeby spokojnie móc kontynuować- nie radzisz sobie z kobietami. I nie zmienisz tego. Będziesz samotnym wilkiem, którego dziewczyny będą wykorzystywać, nie odwrotnie. Jedyne, co z którąś na dłużej mogłoby Cię połączyć to dziecko, które prędzej czy później przez swoją nieuwagę w relacjach damsko-męskich spłodzisz.- nieznacznie się od niej odsunąłem. Jej wiedza o mnie jest porażająca.
-Skąd...Ty to wiesz? Jesteś wiedźmą?- spytałem nazbyt poważnie, ale przynajmniej rozbawiłem swoją rozmówczynię.
-Jesteś straszną łajzą- nie próbowała ukryć śmiechu. Kpiącego chichotu, na który sam ją naprowadziłem.- Po Twoich dłoniach widać, że szarpiesz struny. A pałeczki w kieszeni Twojego kolegi, który napastuje słup świadczą o tym, że nie grasz sam. Co do kobiet...wystarczy mi to, co zaobserwowałam. Jesteś całkowicie stłamszony przez płeć piękną. To smutne, ale...mnie to bawi, Kirk. Jak widzisz...nie mam nadprzyrodzonych zdolności.- przeanalizowałem słowo po słowie. O kurwa...ta dziewczyna ma rację. Jestem łajzą. I wyszedłem na głupka. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
-Czyli nie spłodzę dziecka?- odparłem równie idiotycznie, co wcześniej. Kirk, ogarnij się. Nie świruj. To tylko dziewczyna. Dziewczyna...
-Skąd wiesz, że już tego nie zrobiłeś?- mimo całkiem odmiennego wyglądu i zachowania, Joanne pewnością siebie przypominała mi...mieszankę wybuchową Yvonne i Hope. Chociaż swoim radosnym usposobieniem najwięcej miała z Randi. Ciekawa postać. Zaintrygowała mnie jak mało kto.
-Spotkamy się jeszcze?- Joan się odruchowo zaśmiała i zaraz potem wstała. Chciałem złapać ją za rękę, ale była szybsza. 
-Oczywiście, że nie- schyliła się, żeby cmoknąć mnie w policzek- Fajny jesteś, głuptasie- poczochrała mnie po włosach i odeszła. 
-Ta dziewczyna pracuje w barze za rogiem
-S-słucham?
-Mówię, że pracuje w barze za rogiem.- z chwilowego otępienia wyrwało mnie szturchnięcie Camille. 
-Jest kelnerką?- zaśmiała się.
-Żadna ze znanych mi kelnerek nie nosi przydomków
-Nightly Joanne...- powiedziałem sam do siebie, jednak przesympatyczna kobieta, która w wolnym czasie stoi na rogu ulicy postanowiła rozjaśnić moje myśli.
-Jest striptizerką. A w dzień mówią na nią Grace.
-I spotkać można ją tylko nocą? Gdy pracuje?
-W dzień szukaj jej w wesołym miasteczku. Dorabia tam jako wróżka.
-To dlatego...
-Niezależnie od wszystkiego i tak uważam ją za pomiot szatana. 
-Dlaczego?
-Pracowałam z jej matką. Dzika dziewczyna. Trzymaj się od niej lepiej z daleka. No chyba, że życie Ci nie miłe.- podniosłem się z ziemi. Uśmiechnąłem się do starszej kobiety jak wariat, za którego pewnie mnie uznała. Z niewiadomego mi powodu rzuciłem się na nią uradowany, następnie mocno ją wyściskałem.
-Camille, jesteś cudowna.
-Nie pierwszy mi to mówisz, kochaneczku. Moje dłonie działają cuda.
-Ej, Kirk. Co tu się dzieje? Nie zaczepiaj biednej kobiety na ulicy! Jeszcze pomyśli że chcesz ją zgwałcić- w końcu Eleonore postanowiła nas znaleźć. Parę metrów za nią wlókł się Cliff.
-Prędzej ona by to zrobiła- poczułem uderzenie. Camille postanowiła utemperować mój dobry humor. A może poczuła się urażona? Tak, to pewnie to. 
-Eee...chłopaki?- razem z Burtonem odkleiliśmy od latarni Larsa, który stawiał niemały opór. Natomiast Eleonore zajęła się Jamesem, którego musiała podtrzymać, żeby nie zatoczył koła lub nie potknął się o własne nogi. Spotkanie z płytą chodnikową nie było mu w tamtej chwili potrzebne.
__________________________________________


YVONNE
__________________________________________

15.05.1983, Nowy Jork 

 Minęło sześć dni od wyjazdu chłopaków do Nowego Jorku. Gdybym ich nie znała, to nie martwiłaby mnie martwa cisza, jaką się otoczyli. Niestety miałam sposobność spędzić z nimi sporo czasu, więc nachodzą mnie lekkie obawy. Na pewno są cali i zdrowi w pokojach hotelowych pod opieką Zazuli lub pracują nad materiałem. Mimo to, trochę się o nich martwię. Od tych kilku dni nie dali znaku życia. Wszystko mogło się tam wydarzyć. Mogli być ofiarami wypadku, albo upić się w szemranej dzielnicy. W najgorszym przypadku zaczną brać narkotyki. Poza Cliffem. Burton jest rozsądny i pewnie ma ich na oku. Wydaje mi się jednak, że gdyby wszystko było w porządku, to chociaż on zadzwoniłby do Randi czy kogokolwiek, kto mógłby mnie zapewnić, że nie dzieje się z nimi nic złego. 
-Idziemy?- poczułam lekkie szturchnięcie w ramię. Spojrzałam na przyjaciółkę, która zaczęła się oddalać w stronę budynku szkoły.
-Randi- zatrzymałam ją w pół drogi- Jak sądzisz...
-Yv, kochana. Twoim jedynym zmartwieniem powinno być tworzenie wymówki, którą zapewnisz mnie, że nie pozwolisz Dave'owi wejść w brutalny sposób do Twojego życia- otworzyłam szeroko ze zdziwienia oczy. Byłam zdumiona, że w ogóle wzięła pod uwagę fakt, że mogłabym ponownie spędzać czas z Mustaine'em. Byliśmy ze sobą dosyć długo, ale czas to nie wszystko. Potraktował mnie okropnie, a ja...w odwecie wpadłam w ramiona Hetfielda. Pod tym względem okazałam się tak samo nie w porządku jak on, ale jestem zadowolona z przebiegu zdarzeń. Mogę się skupić na swoich priorytetach i samej sobie. Fakt, że postanowiłam z nim porozmawiać jeszcze o niczym nie świadczy. Nawet, jeśli Hope i Randi uważają inaczej.
 Po koncercie nowej kapeli Dave'a coś mną pchnęło. Nie jestem pewna co mnie skusiło, ale wybrałam się za kulisy. Chciałam zobaczyć ten rudy łeb i może jakoś załagodzić nasze stosunki. To co tam zobaczyłam bardzo mnie zadowoliło, ale także do dzisiaj pozostawiło w osłupieniu. Dave był lekko pijany, jak każdy w klubie, ale nie był naćpany. Jestem całkowicie pewna, że nie brał nic poza walium. Zapytałam go o to. Oczywiście potwierdził, że chce się skupić na muzyce, a nie braniu i zaliczaniu dziewczyn. Nie do końca mu wierzę, ale cieszę się, że zrobił ten pierwszy krok ku trzeźwości. 
 James powinien dać szansę Mustaine'owi. Przyjaźnili się...i to jemu wiele zawdzięcza cały zespół. Poza tym... nikomu nie stanie się krzywda, jeśli porozmawiam z nim od czasu do czasu. 
_________________________________________

JAMES
_________________________________________

-James...James...- poczułem lekkie klepanie po twarzy. Chciałem odpędzić ten sen, ale ból był coraz bardziej odczuwalny i rzeczywisty. Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem na postać, która stała nade mną i cyklicznie wymawiała moje imię. Na początku nie byłem w stanie wyostrzyć kształtu postaci, ani miejsca, w którym się znalazłem. Jedyne czego byłem pewien to fakt, że leżałem na zimnym i twardym podłożu. Czyżbym zasnął na ziemi?
-James...żyjesz- usłyszałem ciche szlochanie. Podniosłem się do pozycji siedzącej, przetarłem oczy. Po kilku chwilach mój wzrok zaczął wracać do normy. Przede mną siedziała Eleonore całą zalana łzami. 
-Co się tu kurwa...- zanim dokończyłem pytanie, dziewczyna mocno mnie spoliczkowała. To było zaskakujące.-Za co?
-Nie pamiętasz?- spojrzała na mnie równie zdezorientowana co ja. 
  Rozejrzałem się dookoła. Siedzieliśmy w małym kwadratowym pomieszczeniu z szarymi ścianami, w których nie znajdowało się jakiekolwiek okno. Obok nas znajdowała się przygwożdżona do ściany deska, która wyglądała jak prowizoryczna leżanka. Wstałem i otrzepałem ubranie, które z niewiadomych mi przyczyn było niemiłosiernie zakurzone i podarte. Chwiejnym krokiem podszedłem do deski, żeby na niej usiąść. Przede mną ukazała się chyba najważniejsza rzecz w tym pomieszczaniu, która zmusiła mnie do wytężenia umysłu. Musiałem sobie przypomnieć, jakim cudem wylądowaliśmy z Eleonore za kratami.
__________________________________________






*'wróżka' Nightly Joanne jest pomysłem Asi.