sobota, 26 grudnia 2015

XXII

__________________________________________

RANDI
__________________________________________

09.05.1983, Los Angeles

   Mimo początku nowego tygodnia, nie wybrałam się do szkoły. Nie miałam nawet ochoty na szwendanie się po okolicy z Winter, więc powiedziałam Tacie, że źle się czuję. Pomijając brak fizycznych objawów, taka jest prawda. Czuję się...fatalnie. Nie wiem, skąd to się wzięło. To nie zatrucie pokarmowe ani przeziębienie. Jest zbyt piękna pogoda, żeby dopadł mnie wirus, który i tak nie grasuje. Dlaczego więc jestem taka zmarnowana?
 Weszłam do kuchni, żeby zaparzyć sobie herbaty. Jest to moje najlepsze lekarstwo na wszystko. Zaczęłam szukać w szafkach słoiczka z ususzonymi płatkami kwiatów, ale nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Dawno nie robiłam z nich naparu, więc powinny znajdować się na swoim stałym miejscu, czyli na samym końcu szafki nad kuchenką. 
-Dzień dobry, Kwiatuszku! Jak się czujesz?- z szerokim uśmiechem na ustach do kuchni wszedł August. 
-C-co Ty tutaj robisz?- zapytałam bardziej niż lekko zaskoczona. O tej porze powinien być w swojej knajpce...w innej części miasta. 
- Twój Tato powiedział, że nie jest z Tobą najlepiej, więc przyjechałem, żeby zobaczyć, jak się trzymasz- odwzajemniłam jego szczery uśmiech. Ten mężczyzna to prawdziwy skarb. Nie dziwię się, że mój tata go znalazł. Dobrym ludziom prędzej czy później przytrafiają się dobre rzeczy.- Usiądź, Słoneczko. Co Ci podać?- posłusznie zajęłam miejsce przy stole.- Mięta?- pokręciłam przecząco głową, więc August zgadywał dalej- Rumianek? Pokrzywa?
-Lawenda- mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony. Po chwili niepewnego wpatrywania się we mnie znalazł odpowiedni słoiczek i zaparzył napar. Po kuchni rozniosła się przyjemna woń tej działającej cuda rośliny.
-Randi, co się dzieje?- postawił przede mną kubek.
-Źle się czuję- posłałam mu w podziękowaniu uśmiech. Mam nadzieję, że nie będzie mnie o nic wypytywał. Ja sama nie rozumiem, skąd się bierze mój wewnętrzny niepokój. Jestem jednak pewna, że po wypiciu lawendy odzyskam harmonię ducha i ten kiepski poranek odejdzie w niepamięć. Nie mogę tracić czasu na zamartwianie się...nawet nie wiem czym. 
-Kochanie, przede mną nie musisz nic ukrywać. Nie jestem jeszcze Twoim pełnoprawnym opiekunem, a nastolatki podobno tylko przed rodzicami mają tajemnice- roześmiałam się. Ach, jak dobrze mieć go przy sobie. Z ręką na sercu mogę szczerze powiedzieć, że posiada więcej instynktu rodzicielskiego niż niejedna matka, która powinna być bezwarunkowo połączona ze swoim dzieckiem. 
-Przejmuję się... waszą ceremonią. Chciałabym, żeby wszystko wypadło idealnie- pierwsza wymówka, jaka przyszła mi do głowy. Trochę źle się z tym czuję, że omijam temat, ale inaczej się nie da. Co miałabym mu powiedzieć?
__________________________________________


KIRK
__________________________________________

Nowy Jork 

 Po locie, który dłużył mi się w nieskończoność oraz szukaniem wolnej taksówki, wreszcie znaleźliśmy się na miejscu- w pokoju motelowym nr 13 w Nowym Jorku. Po odstawieniu swoich rzeczy i krótkim odpoczynku postanowiliśmy znaleźć jakąś przyjemną knajpę, w której w spokoju moglibyśmy spożyć obiad. Poza naszą czwórką na wycieczkę po okolicy wybrała się z nami Eleonore. Tak...nasz pierwotnie męski wypad zakłóciło pojawienie się kobiety, która postanowiła pojechać razem z nami. Lars nie był zachwycony tym pomysłem. Gdy tylko dowiedział się o towarzystwie dziewczyny, bez uzgodnienia tego z nami stwierdził, że zaproponuje Siennie wspólną podróż. Na nasze szczęście dziewczyna nie może opuszczać zajęć w liceum, a rodzice z pewnością nie puścili by jej z bandą zapijaczonych gnojków, którym w głowie tylko 'sex, drugs and rock'n'roll'. Może poza narkotykami...i seksem... przynajmniej w moim przypadku. Jak to stwierdził Lars, 'jestem strasznym 'przegrywem', więc o kobiecie w łóżku tym bardziej mogę zapomnieć. 
-Długo będziecie jeszcze jeść?- popędził nas Burton. Ledwo zamówiliśmy jedzenie, a on już nam każe wracać do hotelu. Za grosz zrozumienia. Jak on che, żebym perfekcyjnie wykonał każdy numer na pusty żołądek?
-Cliff...- zaczęła Eleonore. Ujęła dłoń Burtona i wlepiła w niego swoje smutne oczęta.- Daj sobie spokój, dobrze?- kontynuowała dosyć ostro, jak na swoje łagodne oblicze.
-El, spokojnie. Chcę tylko zadzwonić do rodziców i...
-Randi?- wtrąciłem się w połowie zdania. Ach, Ci mężczyźni...na wiosnę to każdy postanowił się zakochać. Coś jest nie tak z nimi wszystkimi...i ze mną.
-Cliff, jesteśmy w Nowym Jorku! Nowym Jorku! Wiesz co to znaczy? To, że masz się dobrze bawić i nie myśleć o dziecku, które nawet nie chce się z Tobą umówić. Jesteś inteligentnym i dojrzałym facetem. Dobrze wiesz, że to głupie zauroczenie, które prędzej czy później i tak przejdzie. Powinieneś być z kobietą, a nie dziewczynką. Z kobietą, która Cię doceni i której ugną się kolana, gdy będzie mogła trwać przy Tobie. Wiesz co? Jednak jesteś debilem. Nic innego Cię nie tłumaczy.- Norrie dobrze mówi. Burton powinien skupić się na czymś osiągalnym, a nie bujać w obłokach. Mimo mojej całej sympatii skierowanej w stronę hipiski, również widzę, że to fatalny zbieg okoliczności. Nawet fakt, że do siebie pasują nie jest tu pomocny. Randi nadal jest dzieckiem, które użycza swojego małego tyłeczka każdemu chętnemu facetowi. Dopóki nie zrozumie, że zachowuje się jak dz...nierządnica, nigdy nie wydorośleje. Fakt, jak na swój wiek jest dojrzała i bardzo mądra, ale zachowuje się idiotycznie. Każdy to wie, ale Cliffowi to nie przeszkadza. Ja na przykład nie chciałbym się spotykać z dziewczyną, która przede mną miała więcej facetów niż ja kobiet.
Pomijając Hope, która zapewne ma większe doświadczenie. Ta noc...to był całkowity  i niezależny od mojego rozsądku wypadek.
-Masz rację- odparł Burton z kpiącym uśmiechem na ustach. O co mu mogło chodzić? Kto jak to, ale Cliff nie przyznałby w tej kwestii racji nikomu.- Jestem debilem. Idiotą, który całkowicie rozumie tę młodą duszyczkę. Dlatego tak bardzo mi na niej zależy. Może po prostu jestem egoistą? Chcę ją posiąść. Nie tylko ciałem, ale także duchem. Chcę złapać jej duszę i zachować tylko dla siebie.- posłał Eleonore równie szydercze spojrzenie. Był bardzo pewny siebie i zadowolony. Gdy mówi o Randi, to jego twarz się zmienia. Ledwo zauważalnie, ale jakoś tak...promieniuje.
-Paliłeś dzisiaj?- zapytała nadal niewybita z powagi dziewczyna. Czyżby jego słowa nie zrobiły na niej żadnego wrażenia?
-Tylko dwa skręty- chłopak się zaśmiał, po czym ujął twarz Norrie w dłonie. Pogładził ją delikatnie po policzku. Dziewczyna na ten czuły gest zadrżała, ale on tego nie zauważył. Kontynuował swój rytuał.-Nie musisz się o mnie martwić...kochanie- ostatnie słowo bardzo mocno zaakcentował. Dziewczyna nie wiedziała co zrobić. Siedziała nieruchomo wpatrzona w nadal spokojnego Cliffa. Jedyne co jej pozostało, to uciec. Po chwili tak więc uczyniła. To się nazywa fatalne zauroczenie. Wspaniała dziewczyna jest w niego wpatrzona jak w obrazek, a on... muszę przyznać rację El- Cliff jest debilem.
__________________________________________

YVONNE
__________________________________________


 Po lekcjach poszłam do Randi. Trochę się zaniepokoiłam, gdy spotkałam tylko Winter w szkole. Pewnie po prostu nie miała ochoty na uczestniczenie w zapewne nudnych- z jej perspektywy- lekcjach, ale to nadal zastanawiające. Ta dziewczyna jest nieprzewidywalna, a że jestem starsza, to mam prawo się o nią martwić.  
 Mimo samych różnic i tak się przyjaźnimy. Może dlatego, że obie jesteśmy niezrównoważone? Innych powodów nie widzę, a wręcz przeciwnie. Jednak dobrze mieć Randi u boku. Pomimo różnicy wieku czasami mam wrażenie, że przewyższa mnie swoim rozumowaniem co najmniej o galaktykę, ale tylko w niektórych przypadkach. W pozostałych zdecydowanie nie wyrosła jeszcze z pieluch.
 Zapukałam drzwi. Po chwili do środka wpuścił mnie August, który był równie zmartwiony co ja. Zaczął z przejęciem mówić coś o jakichś płatkach czegoś tam, ale nie zrozumiałam i chyba nigdy nie zrozumiem. Nie jestem tak astralna jak ta pokręcona rodzinka, którą uwielbiam. Może i za rodziców uchodzi para facetów, ale są w tej roli fenomenalni. Nawet mi nieustannie matkują, gdy dojdą ich pogłoski na mój temat lub przyjdę nie w humorze albo ze śladami po bójkach, w które na szczęście ostatnio się nie wdawałam. Z czystym sumieniem mogę przejść przez próg tego słonecznego domostwa. 
 Razem z Augustem usiedliśmy przy kuchennym stole naprzeciwko Randi. Dziewczyna wpatrywała się w nas wyczekująco. Chyba nie tylko ja nie wiedziałam, jak zacząć. Nawet nie wiem o czym miałybyśmy mówić. 
-Ym...Randi- zaczęłam z powagą, na co przyjaciółka się tylko szeroko uśmiechnęła- Nie wiem co Ci jest, ale zgaduję, że to zioło co pijesz jest...eee...na coś poważnego, tak?- do końca zdania nic z mojej pewności siebie i stanowczości nie pozostało. Byłabym beznadziejną sędziną. 
-To nie jest zioło, głuptasie- zaniosła się swoim niewinnym śmiechem. Muszę przyznać, że nieco mnie to uspokoiło. Ta radość, która z niej całkowicie nie uszła.
-Lawenda ma działania na bóle fizyczne, ale Randi pije ją tylko przy duchowych dolegliwościach. Pomaga w zmniejszeniu napięcia nerwowego, jest świetnym środkiem na odprężenie duszy- wtrącił August bardzo szybko, żeby nie przeszkodzić w dyskusji, która powinna się rozpocząć.
-Randi, o co więc chodzi? Co? Bo ja nic nie rozumiem, wiesz? Nie jestem tak odleciana jak Ty- rzuciłam bez owijania w bawełnę. Z nią nie ma się co bawić. Nigdy się niczego nie wstydziła, więc tym razem też nie powinna mieć do tego powodu. 
-Ostatnio powiedziałaś, że złamię sobie serce, prawda?- spojrzała to na mnie, to na Augusta. Nie wiedziała na kim z nas powinna zatrzymać wzrok, więc zaczęła pić swój napar.
-Tak było, ale....och, Randi!- zaczęłam się śmiać- Nie chciałam być złośliwa. Z resztą Ty też nie potraktowałaś moich słów na poważnie, wiec...
-Przemyślałam to- z hukiem odstawiła kubek na stół.- I... nie jestem pewna, czy masz rację, ale...nuciłam wtedy Janis Joplin.
-I co ona ma do tego?
-Janis zmusiła mnie do przemyślenia Twoich słów, które nabrały nieco sensu.
-Możesz jaśniej?- poprosiłam przyjaciółkę. Mimo złego samopoczucia nadal mówi, jakby urwała się z kosmosu.
-Nuciłam wtedy 'Misery'n', w którym chodzi o tęsknotę. Mimo, że nigdy nie byłam z Cliffem, to moja dusza jest niespokojna. A od wczorajszego pożegnania moja aura jest bardzo wątła. Już nie promieniuje słonecznym blaskiem.
-Dziewczynki, kim jest Cliff?- lekko speszony August wtrącił się w początek zapewne długiego monologu Randi. Nie mam mu tego za złe. I tak nie mam pojęcia o czym ona mówi.
-Cliff jest basistą w zespole mojego brata i jest po uszy zadurzony w Randi. Ona jednak na każdym kroku przypomina mu o swojej wolnej duszy, a teraz jest zazdrosna, ponieważ jest w Nowym Jorku z inną dziewczyną, którą zna dłużej od nas. - pokrótce streściłam mężczyźnie ostatni miesiąc z życia jego pasierbicy.-No, mów dalej, Słoneczko.
-Natomiast po przesłuchaniu 'The Rose' zrozumiałam, że moja wolna dusza nie jest wcale wolna. To znaczy jest wolna, ale oddanie się jednej osobie tak naprawdę mnie nie uwiąże. Wychodzi na to, że boję się czuć tego co wszyscy, a Cliff jest gąsienicą z 'Caterpillar' która pełza dla miłości, a później jako motyl dla niej lata, tylko ja nie mogę tego zrozumieć i docenić. Rozumiesz?- spojrzałam na Augusta nic nie rozumiejącym wzrokiem. Nie mam zielonego pojęcia, o co jej do cholery chodzić. Jedyne co zrozumiałam to to, że mam rację, a Burton jest nią zainteresowany.
-Nie, nie rozumiem- odparłam zrezygnowana- Ale nie tłumacz mi tego ponownie- uprzedziłam kolejną lawinę magicznych słów przyjaciółki.
-Randi, Yvonne- August był najwyraźniej zatroskany i jednocześnie rozbawiony tą sytuacją- To wspaniałe, że staracie się być inne niż wasi rówieśnicy, ale niepotrzebnie- obie wymieniłyśmy zdezorientowane spojrzenia. Teraz on wyjedzie z jakąś kosmiczną gadką?- Obie jesteście w trudnym wieku. Ba...całe życie jest trudne, ale trzeba z niego brać jak najwięcej, a nie od niego uciekać. Wiecie o czym mówię?- przytaknęłyśmy razem z Randi zdecydowanie. -Obie powinnyście być szczęśliwe i niczym się nie przejmować. Ty, Yvonne, masz chłopaka, więc powinnaś pozwolić sobie na wiele chwil wspaniałych uniesień, a Ty Kwiatuszku- zwrócił się w stronę Randi- nasza przyjaciółka mądrze mówi. Rozumiem, że się boisz i nie chcesz być zraniona...
-Ale ja...
-Nie ma żadnego ale. Rozumiem, że masz wolną, hipisowską naturę. Twój ojciec był takim sam zanim mnie nie poznał. Nadal jestem w szoku, że zdecydował się wejść ze mną w monogamiczny związek, ale nie o to tutaj chodzi. Masz 16 lat. Możesz szaleć i robić to na co masz tylko ochotę. Oczywiście w granicach rozsądku, ale nadal uważam że nie powinnaś się ograniczać. Rozumiem, że po odejściu matki... nie chcesz się do nikogo przywiązać, a już w szczególności do chłopaka, ale powinnaś spróbować. Ciesz się życiem i czerp miłość, którą ten młodzieniec Ci ofiaruje. Na zgrywanie samotnej wilczycy przyjdzie jeszcze pora. Teraz łap go w swoje sidła i baw się. To jedyna okazja do nabywania doświadczeń i popełniania błędów, które będą boleć, ale z czasem będziesz szczęśliwa, że miałaś to wszystko, przed czym teraz uciekasz.- August jest wspaniałym ojcem. Nawet fakt, że przybranym nie ma tu żadnego znaczenia. Gdybym ja oznajmiła mojemu ojcu, że spotykam się z facetem...no cóż, chyba całe życie będę córeczką tatusia. 
-Nie mogę tak z dnia na dzień porzucić swoich przekonań!- Randi wszczęła bunt. Tego się spodziewałam, ale nawet na nią znajdą się odpowiednie sposoby.
-W jeden dzień nie dasz rady, ale masz na to ich wiele, zanim wrócą.- hipiskę wyraźnie zatkało. Spojrzała na mnie zaciekawiona. Chyba się nad czymś mocno zastanawiała.
-Randi, baw się- stwierdził dobitnie mężczyzna. W tym momencie żadna z nas się nie sprzeciwiła- I nie masz się czym martwić. Nie zdradzę tej tajemnicy Twojemu ojcu.
_________________________________________





Spóźniłam się ze świątecznymi życzeniami, ale dopiero skończyłam pisać rozdział. Tak czy owak przed nami Nowy Rok, więc chciałabym wam życzyć wszystkiego, co najwspanialsze! Dużo szczęścia, radości, miłości, spełnienia marzeń, wyłącznie sukcesów i zero zmartwień. Ach, nie mogę zapomnieć o wystrzałowym sylwestrze i pijanym- w tych 'legalnych' przypadkach ;)

PS: Belladonna- zapożyczyłam sobie ''Norrie'' ;)


poniedziałek, 7 grudnia 2015

XXI

__________________________________________

JAMES
__________________________________________

08.05.1983, Los Angeles

 W ostatnim miesiącu sporo się wydarzyło. Nie sądziłem, że moje życie kiedykolwiek będzie pełne od tak wielu zawirowań. W jednym momencie byłem znienawidzonym przez Yvonne kolegą jej brata i do tego przyjacielem Mustaine'a, który jeszcze nie tak dawno był częścią naszego zespołu. A teraz? Teraz nie dość, że pojednałem się z Ulrichową, to do tego postanowiliśmy kolejny raz spróbować wytrwać w jakiejkolwiek więzi. Nawet Lars...no cóż, nie od razu Rzym zbudowano. 
-Nie śpisz już?- usłyszałem cichy szept dziewczyny. Odwróciłem się jej w stronę. Na twarz opadły jej włosy, przez które uparcie się we mnie wpatrywała. Pogłaskałem ją po policzku, uśmiechnąłem się szeroko, aby dodać otuchy...samemu sobie.
 Ostatnio spotkała mnie niewyobrażalna szansa. Ba! O czymś takim przez ostatnie dwa lata mogłem marzyć, a teraz... nie dość, że mogę realizować swoje cele, to będę spełniał marzenia razem z przyjaciółmi. Na jutro zaplanowano podróż Metalliki do Nowego Jorku. Bardzo się cieszę z tego obrotu spraw, ale... jako życiowa łamaga trochę boję się rozstania z Yvonne. Młoda pewnie się ze mnie w duchu podśmiewa, w końcu nie ceni romantyzmu. Pewnie czeka na mój wyjazd, żeby móc ode mnie odpocząć i się zabawić. Nawet już mi to zapowiedziała. Cały tydzień ponoć grzecznie przechodzi do szkoły, nawet w czwartek, gdyż uprzedniego wieczoru wybiera się z koleżankami na koncert. Nie chciała mi zdradzić, kogo będą podziwiać. Ona sama tego pewnie nie wie. O ile nie pozna bardziej męskiego i mniej opiekuńczego rudego macho, to nie mam się o co martwić. Przynajmniej trzyma się mnie taka nadzieja.
-Nie wychodźmy dzisiaj z łóżka, dobrze?- poprosiłem dziewczynę. To nasz ostatni wspólny dzień przed nie wiadomo jak długą przerwą. Chcę się nacieszyć jej towarzystwem, gdyż pewnie mi zabraknie marudnego tonu i stanowczości. Ech...kto by pomyślał. Kiedyś speszona 15latka powoli wyrasta na silną i niezależną kobietę. To ostatnie najbardziej mnie przeraża. 
-Popieprzyło Cię?- spojrzała na mnie wyraźnie rozbawiona. -Za godzinę wychodzę do szkoły- pocałowała mnie czule. Ledwie złączyliśmy nasze usta, a ona już uciekała. Westchnąłem z dosłyszalnym niezadowoleniem. Niech nie myśli, że tylko ona nosi w tym związku spodnie. 
-Wrócę o 17. Może wieczorem zaszyjemy się w pokoju?- wyjęła z szafy ułożone w idealną kostkę ubrania. Gdybym jej nie znał, to upierałbym się, że na pewno zatrudnia sprzątaczkę. Jest bardzo chaotyczną dziewczyną, a jej pokój w najmniejszym stopniu tego nie pokazuje. 
-Ymm...- wieczór miałem już zaplanowany, więc nie musiała mnie do niczego namawiać...pewnie i tak stanęłoby na jej propozycji- Bądź gotowa około dziewiętnastej- żeby tylko nie wbiła swoich ostrych pazurków w me niewinne oblicze. 

__________________________________________

YVONNE
__________________________________________

 Ledwie miesiąc, a czuję się jakby minął co najmniej rok. Ogromny natłok wydarzeń, który wyśmiałabym po ujrzeniu w jakimkolwiek filmie. Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. A jednak...
-Yvy! Masz ochotę na brokułowe placki?- na przerwie obiadowej przysiadła się do mnie Randi, a kilka chwil po niej dotarła Winter. Cały ranek ich wyczekiwałam. W końcu się coś zadzieje, a może nawet dowiem się czegoś interesującego? 
 Jako, że jestem jedyną osobą świadomą przygodnej nocy Kirka i Hope, jestem bardzo ciekawa jak wypadła randka kudłacza z Winter. Randi nie była w stanie na opowiadanie fascynujących historii, a Hammett sam nie chciał mi nic zdradzić. Jedyna reakcja jakiej doczekałam się z jego strony, to ogromne rumieńce, pod którymi na pewno coś się kryło. Może nie byłabym taka zafrapowana tym wydarzeniem gdyby nie fakt, że na randce kolegi z Win pojawiła się również Hope. 
-Komu do szczęścia potrzebny jest francuski?!- zaczęła się pieklić nowa koleżanka.
-Może kiedyś wyjedziesz do Francji?- podsunęła Randi w swoim optymistycznym stylu.
-Po co? W Los Angeles jest masa atrakcji!- stwierdziła z oburzeniem dziewczyna. Nie mogę się z nią nie zgodzić. W jej wieku podchodziłam do życia w Mieście Aniołów tak samo entuzjastycznie, jak nie bardziej. Co prawda między nami jest ledwie dwa lata różnicy, ale mimo wszystko przez ten okres odrobinkę zmądrzałam i niech nikt nie próbuje zaprzeczyć. 
-Winter, jak wyszło spotkanie z pipą w lokach?- nie owijałam w bawełnę. Po co? Moja ciekawość jest wręcz piekielna, więc nawet nie miałam zamiaru jej ukryć. 
-Do niczego spektakularnego nie doszło, jeśli o to Ci chodzi- stwierdziła z wielkim zawodem. Kurde, co ona w nim widzi?
-Jak to?- lekko naciskałam, ale co z tego. W inny sposób niczego od nikogo już nie wyciągnę.
-Eh...najpierw przyprowadził Cliffa...później przyszła Randi, którą sama zaprosiłam, ale nie spodziewałam się, że Kirk w większym towarzystwie zacznie się krępować i dużo wypije. Koniec końców urżnął się jak świnia, więc Cliff musiał odholować i jego i Pannę Davine- spojrzała porozumiewawczo na hipiskę. 
-Ym..jaa...- nawet nie wiedziała jak sklecić zdanie. Bidulka. 
-Słoneczko, spokojnie! Przed kacem nikt nie ucieknie, a szczególnie szesnastolatka- Win próbowała ją uspokoić, ale nieskutecznie. Ostatnio przy każdym napomnieniu o Burtonie blondynka się czerwieni i jąka. 
-Randi, czemu nie podbijesz W KOŃCU do Cliffa- zaakcentowałam dobitnie dwa przedostatnie słowa. Ach, mimo okazywania wszem i wobec swojej filozofii, jest niezwykle dziecinna. Jako dobra przyjaciółka powinnam ją pouczać, a nie pchać w ramiona starszego chłopaka. Hm...chyba nie jestem zbyt dobrym wzorem do naśladowania. Mimo wszystko nawet i bez moich kazań bardzo dobrze sobie radzi. 
-Nigdy nie pomyślałam że mogłabym kiedykolwiek chcieć kogoś. Nie, nie, nie, nigdy*- zaczęła spokojnie nucić. 
-Żebyś tylko potem nie płakała, gdy trwaniem w swoich postanowieniach sama sobie złamiesz serce- powiedziałam smutno. Randi niech robi ze swoim życiem co chce, ale właśnie póki jest młoda, powinna się zakochać i to nie raz, przeżywać to, co powinna! Do jasnej cholery, jest nastolatką!
-Czemu miałabym złamać sobie serce? To na pewno... chwilowe zaburzenie emocji, które szybko minie. Nie mam zamiaru do nikogo przynależeć, a Cliff to wie. Powiedział, że poczeka, więc...
-Jesteś pozytywna do granic możliwości, wiesz?- przerwałam przyjaciółce w pół słowa- Przez kilka dni może się wiele zmienić.
-Co to znaczy?- zapytała lekko rozbawiona. 
-Eleonore jedzie z chłopakami do Nowego Jorku- tym zdaniem zmyłam uśmiech z twarzy Randi. 
_______________________________

*Janis Joplin - Misery 'n

__________________________________________

JAMES
__________________________________________

 Do południa zdążyłem spakować ubrania, gitarę i inne, niezbędne rzeczy, do których również wlicza się zgrzewka piwa na drogę. Co to by była za podróż bez ani odrobiny alkoholu? Piwo jest dobre na każdą porę dnia, a z racji panującej godziny może zastępować kawę. Nie widzę wielkiej różnicy, gdyż kawy nie piję zbyt wiele. 
 Poszedłem do kuchni w celu sprawdzenia naszych zapasów. Na moje szczęście załapałem się na ostatnią puszkę, która stałą między już pustymi, zgniecionymi.
-Jesteście jaki beczki bez dna- rzuciłem do kolegów okupujących kuchenne stołki. Przysiadłem się do nich, otworzyłem puszkę. W kuchni zapanowała niezręczna cisza. Czyżbym to ja ją wywołał swoją obecnością?- Co jest, chłopaki?- zapytałem w międzyczasie pochłaniając zawartość puszki. Nie było jej za dużo. Chyba będę musiał nadwyrężyć zapasy przygotowane na podróż.
-Mamy problem...większy niż nasze kutasy razem wzięte- walnął prosto z mostu Lars. Na jego wypowiedź zareagowałem śmiechem, przez co zakrztusiłem się ostatnim łykiem piwa. O cholera. O co mu mogło chodzić?- Yvonne zostanie sama w domu- o tym nawet nie pomyślałem. Byłem zbyt zafrasowany perspektywą przygody, więc nie zwróciłem uwagi na przyziemne ewentualne kłopoty. Yvonne w praktyce skończyła osiemnaście lat. Co prawda, kilka dni temu, ale jednak ma na swoim koncie już tę piękną liczbę. Niestety wiek nie do końca opisuje zachowanie człowieka. Skoro sam Ulrich ma obawy przed pozostawieniem siostry w domu, to jednak jest się czym przejmować. Oj jest. Yv to istny wulkan energii i destrukcji. Pod naszą nieobecność bardzo możliwe jest, że... wydarzy się coś nieprzyjemnego. W tymczasowej samotni dziewczynę mogą zdominować jej humory i to nie tylko te, które wskazują na PMS.
-Może zabierzemy ją ze sobą? Albo i nie...- od razu odrzuciłem ten pomysł, który-nie ukrywam- bardzo mi się spodobał. Yv kończy szkołę, więc nie mogę jej odciągać od nauki, która doprowadzi ją do wyznaczonego celu. Szczególnie, że nie wiem na jak długo w Nowym Jorku zagościmy. 
-Mam dwa pomysły, ale...- wszyscy wpatrzyliśmy się z Cliffa wyczekująco. Basista zawsze mądrze mówi, więc tym razem na pewno nas nie zawiedzie.-na żaden z nich nikt się nie zgodzi.
-O czym Ty myślisz, Burton? Co? Mamy ją zostawić pod opieką w burdelu? Masz rację. Na to nie przystanę...no chyba, że będą się nią opiekowały ładne koleżanki- odparł Lars i jak zwykle nie zaskoczył nas swą głęboko skrywaną mądrością.
-Masz dziewczynę, Lars. Pamiętasz?- rzuciłem słodkim głosikiem w stronę kolegi, po czym dla efektu zalotnie zatrzepotałem rzęsami. Ulrich się chyba zawstydził na myśl, że jednak jest uwiązany.- Kontynuuj, Cliff- poprosiłem.
-Yvonne mogłaby zatrzymać się u Randi, ale...
-... biorąc pod uwagę, że ma wolną chatę, nie przystanie na opcję pilnowania przez dwóch ojców Randi.- dokończyłem myśl za kolegę. Gdyby nie fakt, że Yv jest jaka jest, to byłby dobry pomysł. Nie musielibyśmy się o nią martwić. 
-Pomyślałem też, że...- Burton spojrzał znacząco w stronę Ulricha. Oho, coś się kroi i jestem pewien, że nie chcę w tym uczestniczyć-... najrozsądniejszą osobą jaką znamy jest Hope. Może zgodziłaby się chwilę pomieszkać z Yvonne?- zaproponował w dalszym ciągu nie spuszczając wzroku z Ulricha, który momentalnie się zdenerwował. 
-Pierdol się, brudasie! Ta...ta...ta...- Ulrich się zapowietrzył. Mimo potencjalnego niebezpieczeństwa podszedłem do kolegi, aby go usadzić na miejscu i uspokoić. Nie chciałbym, żeby tym razem rzucił się na któregoś z nas pięściami. 
-Lars, ogarnij fallusa- zaczął zdecydowanie Kirk- To...to...dobry pomysł. H-h...hope- lekko się zaczerwienił. O co mu mogło chodzić? Za czasów kadencji perkusisty, Hammett nie miał problemów z tą dziewczyną.- Ona... zajmie się Twoją siostrą, a Ty nie będziesz musiał się o nic martwić. Wiem, że nie jesteście teraz w najlepszych stosunkach, ale przypominam Ci, że była Twoją dziewczyną. Na dodatek za nią szalałeś z wywalonym jęzorem. Uszanujesz waszą przeszłość, czy będziesz nadal się zachowywał jak pizda?!- wyrzucił z siebie na jednym wydechu. Na jego słowotok każdy z nas osłupiał. Przez dłuższy moment się nie ruszaliśmy. Ba! Nie byliśmy nawet w stanie oddychać, o czym na szczęście prędko sobie przypomniałem.
-Kirk...-zaczął Lars-...Ty...masz kurwa jaja!- poklepał po ramieniu zdezorientowanego kolegę. Chyba sam był zaskoczony swoim zachowaniem. Kto by pomyślał, że niecały miesiąc z nami zrobi z niego mężczyznę?
-Jedno jajo, ale tak... jajo ma-  skwitował swoją mądrością Cliff.
-Yvonne ten pomysł się na pewno nie spodoba- stwierdził z satysfakcją Lars- One się nienawidziły. Nie pamiętacie, jak się pobiły?!
-Ech...wtedy byłeś chłopakiem Hope- zaznaczył cicho Hammett.
-I co z tego?
-Skoro obecnie zioniesz nienawiścią do Hope, to Yvonne nie musi już chronić Cię przed jej wpływem manipulacji na Ciebie, więc nie musi już być dla blondynki podła. Koniec waszego związku utorował dziewczyną drogę do normalnych kontaktów, a ostatnio zaczęły się dogadywać, co pewnie sam zaobserwowałeś po kilku ich wspólnych wieczorach.- Kirk chyba nie przestanie mnie dzisiaj zadziwiać. Nie wiem czy jest pijany czy to ja za dużo wypiłem, ale... coraz bardziej mnie zaskakuje. Sądząc po minach kolegów, nie tylko mnie.

 Gdy młoda Ulrich wróciła ze szkoły, przedstawiliśmy jej propozycję Burtona. Dziewczyna wyglądała na lekko zmieszaną, ale widząc moje zatroskanie, nie oponowała zbyt długo. Przystała na tę propozycję po niewielkim proteście. Ten pomysł chyba nie do końca jej się podoba i wiem, że nie jest małym dzieckiem, ale... martwimy się o nią. Cała nasza czwórka... boi się jej zawahań nastrojów, które na szczęście w ostatnim czasie ustały. Nie wiem z czego to wynika, ale może to moje magiczne wpływy po kilku...nastu wspólnych nocach są zbawienne i doprowadzają dziewczynę do euforii?
-James...- poczułem ciężar, który nagle spadł na moje ciało. Wyrwany z zamyślenia spojrzałem przed siebie. To Yvonne przylgnęła do mojej klatki piersiowej. Objąłem dziewczynę, po czym złożyłem na jej czole pocałunek. Te na pozór zwyczajne chwile są najbardziej przyjemne. Biorąc pod uwagę naszą historię w której przez ostatnie dwa lata było mnóstwo kompilacji, okres tzw. 'miesiąca miodowego' w ogóle w naszym układzie by się nie sprawdził. Zdecydowanie najlepiej wychodzi nam szara codzienność. Czuję się niesamowicie, mogąc tak po prostu leżeć i napawać się obecnością dziewczyny. Nie potrzebuję zawirowań i wypadów do eleganckich restauracji w których żadne z nas nie mogłoby się zachować. Wolę pobyć z nią w domu...nie licząc trójki facetów ślęczących w salonie- w naszym domu. 
 Gdy tylko Yvonne skończy szkołę, będzie mogła być zawsze przy mnie. Jeśli wyjazd do Nowego Jorku zaowocuje dobrą płytą, to kto wie, może zaproponują nam trasę? Będę mógł wtedy razem z Yvonne zwiedzić wiele wspaniałych miejsc, a w naszym życiu nie zabraknie adrenaliny...czystej ekscytacji. 
-O czym myślisz?- pogładziła mnie delikatnie po policzku. Zamknąłem oczy napawając się dotykiem dziewczyny. Chwilę później zamruczałem.
-O Tobie- posłałem jej spojrzenie, w którym kryło się zadowolenie. 
-Weź nie pieprz, dobrze?- Yv na to przesłodzone stwierdzenie zareagowała śmiechem. Ech... chyba nigdy do końca nie rozgryzę tej dziewczyny.- Gdzie dzisiaj wyjdziemy?
-Pomyślałem, że...- urwałem w pół słowa, żeby podroczyć się trochę z Yv.
-Że?
-Ech...
-No mów!- nacisnęła. Widząc zdeterminowanie w jej oczach wolałem dalej nie brnąć w tę grę. Nigdy dobry w tych zabawach nie byłem. Chyba tylko przywilejem kobiet jest zabawa mężczyznami, nie odwrotnie.
-Eleonore zaproponowała, że zrobi kolację. Cliff z Kirkiem jej pomagają. To będzie nasz wspólny grupowy wieczór. Wiem, że nie będziemy sami, ale...
-Świetny pomysł- momentalnie się rozpromieniła- Kto jeszcze będzie?
-Lars przyprowadzi Siennę, Cliff zaoferował się, że pojedzie po Hope, a...
-a Randi?! Jak mogliście o niej zapomnieć?! Straszne z was pipy, wiesz?- od razu się wzburzyła. Jednak nie uspokoiła się za bardzo, jak z cichą nadzieją zakładałem.
-Spokojnie, Yvonne!- ująłem twarz dziewczyny w dłonie- Po drodze Burton zgarnie też Randi i Winter- pocałowałem dziewczynę dosyć namiętnie jak na moje możliwości. Yv wplotła palce w moje włosy, a ja przyciągnąłem ją do siebie.
-Winter?- zapytała lekko zaskoczona.
-Tak jak i Eleonore jest nową stałą bywalczynią w tym domu. Mimo protestów Kirka, nie możemy jej pominąć- położyłem ją na łóżku, sam nad nią górując. W dalszym ciągu nie odrywając ust od dziewczyny, zwinnie zabrałem się za rozpinanie jej spodni. Nie protestowała, wręcz była coraz bardziej zachłanna. Przerywając na chwilę moment upojenia, ściągnąłem jej przez głowę koszulkę. Miałem zamiar pozbyć się również swoich ubrań. W momencie ściągania odzieży, dziewczyna zaczęła się śmiać i ekspresowo doprowadziła się do porządku.-C-co Ty robisz?- zapytałem nie orientując się w zaistniałej sytuacji.
-Och, koteczku...musisz pościć! Nie wiadomo jak długo będziesz musiał radzić sobie sam, prawda?- potargała mnie po głowie. Tego się nie spodziewałem. I to od osiemnastolatki.- Ubieraj się! Pomożemy El z przygotowaniami- popędziła mnie. Ech...kobiety. Może to i dobrze, że od siebie trochę odpoczniemy?
__________________________________________

RANDI

__________________________________________

 Wieczór przebiegł niezwykle przyjemnie. Bardzo miło było spędzić czas z nimi wszystkimi. Yvonne zdołała zignorować obecność Sienny, więc naprawdę działy się cuda. 
-Pomóc Ci?- zagadnęła mnie Eleonore. Moją pierwszą myślą była odmowa, ale... nie mogę dać się porwać negatywnym odczuciami. Szczególnie, że jej nie znam.
-Jasne- posłałam dziewczynie szeroki uśmiech, po czym podałam jej ścierkę, żeby wycierała naczynia, które moczyłam w zlewie. 
-Musisz się czuć dziwnie, że Cliff wyjeżdża- spojrzała na mnie z wyraźnym wyczekiwaniem.
-To znaczy?- próbowałam udać zaskoczenie. Mam nadzieję, że mi wyszło. 
-Mówił mi, że...
-Nie masz się czym przejmować!- nie dałam dziewczynie dokończyć zdania- Cliff jest wspaniałym kolegą, nie musisz się niczym martwić- Yvonne ma rację. Jestem strasznie głupia. Uszczęśliwianie innych przychodzi mi z nieopisaną łatwością. W takim razie dlaczego mimo empatii ponure demony chcą pochwycić mnie w swoje szpony?
-Na pewno? Nie chcę nikomu wchodzić w drogę. Znam się z Burtonem od lat, ale...- ach, dlaczego Eleonore musi być taka przyjazna? Dużo prościej byłoby mi źle o niej pomyślę, gdyby nie była...taka. Swoim postępowaniem, na które nie musiała się porywać udowadnia, że zasługuje na coś dobrego. Jeśli tym dobrem w jej życiu ma być Cliff, to jedyne co mogę zrobić to życzyć im szczęścia. Może ich szczęście spowoduje, że sama rozkwitnę?
__________________________________________






Po pierwsze, Witajcie Siusiaki!
Po drugie, wybaczcie za przesłodzoną fabułę (tak mi się zdaje), ale nie mogłam przeszarżować przed wydarzeniami, które nadejdą. Hyhyhy...
Po trzecie, za wszelkie trudności w czytaniu spowodowane błędami, stylistyką i innymi siusiakami pozwy proszę składać do Ewy i Larsa (do kogoś trzeba) lub Joanny, gdyż nie miałam okazji przeczytać rozdziału, żeby go poprawić.
Po czwarte, miłego czytania :)

PS: Wybaczcie, ale wczorajszy wieczór trochę mi się wydłużył!


czwartek, 12 listopada 2015

Pierwsza rocznica

 Dzisiaj mija równo rok od założenia bloga oraz wstawienia pierwszego nieporadnego prologu.
 Na początku byłam przekonana, że nikt na PAMH nie zajrzy, a ja sama po góra kilku rozdziałach się poddam. Jak widać, dobrnęłam do pięknej, okrągłej dwudziestki. Nie jest to może wynik fenomenalny, ale jak dla mnie- zadowalający.  Niezmiernie się cieszę, że mogę pisać, a jeszcze bardziej, że ktoś chce to czytać. Co prawda, blogosfera zapadła w przedwczesny sen zimowy, ale i tak...
 Chciałabym podziękować wam wszystkim! Osobom, które motywowały przy trudnych początkach, tym, które przewinęły się w trakcie i czytelniczkom, które odwiedzały mnie do tej pory... przez cały miniony rok. Nie wiem kiedy skończę swoją pierwszą historię, nie wiem czy w ogóle ją skończę. Na pewno jeszcze długo to potrwa, ale mam nadzieję, że chociaż jedna osoba razem ze mną dotrwa do samego końca.
 Nie ukrywam, że mam plan na dwa kolejne opowiadania- zdecydowanie krótsze i bardziej sensowne, niż moja obecna nieporadność, ale czy wcielę je w życie? Okaże się po skończeniu ''Hellish Paradise''.
 Jeszcze raz dziękuję!
 No i mam nadzieję, że do zobaczenia ;) 

_________________________________________











sobota, 7 listopada 2015

XX

__________________________________________

RANDI
__________________________________________

07.05.1983, Los Angeles

-Nie jesteś hippiską- usłyszałam zarzut ze strony koleżanki. Podeszłam do niej, usiadłam obok na trawie. Uśmiechnęłam się szeroko. Co innego mogłabym zrobić? Dzień był wspaniały. Promienie słoneczne przez cały poranek otulały moje drobne ciało. Było mi tak dobrze.
-Jestem- rozłożyłam się na miękkim poszyciu. Machałam rękami i nogami. Robiłam aniołka, ale nie na śniegu. Trawa jest wystarczająca. Najwyżej sukienka zmieni odcień po tak bliskim kontakcie z naturą. 
-Kim jesteś?- obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem.
-Wilgą!- wykrzyknęłam radośnie. Energia niezmiernie mnie rozpierała. Nie mogłam usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Po chwili odpoczynku nabrałam ochoty na taniec. Bez wahania wstałam i zaczęłam hasać po całym ogrodzie. Prawie całym. Nie miałam w planach podeptać roślin, które zasadził August.
-A co to jest?- spojrzała na mnie jak na wariatkę.
-Winter, czasem jesteś...tępa. Wilga to ptak!- zaśmiałam się z luki w wiedzy koleżanki- Niesie ze sobą pozytywną energię! Jest połączona ze wschodem słońca, ponieważ ma wielkiego ducha natury. Tak jak ja! Byłabym wspaniałą wilgą! Nie sądzisz?- przystanęłam na chwilę. Jednak nawet przez ten moment nie byłam w stanie ustać na nogach. Świat przed oczami mi wirował. Upadłam, a śmiech mnie nie opuszczał. Nie, nie byłam naćpana. 
-Nie chciałabym być ptakiem- odparła Winter z wyraźnie dosłyszalnym niesmakiem.- Nie chciałabym całej doby spędzać w spodniach facetów, albo od czasu do czasu być wpychana do waginy nieszczęsnej dzierlatki- na to stwierdzenie obie wybuchłyśmy nieopanowanym chichotem. 
 Win jest...inna. Tak samo jak ja. Pewnie dlatego zaczęłyśmy się kolegować. Jest prawdziwą anarchistką, ale również spokojną duszą, która nie chce przyznać się do swej tułaczej wędrówki. Nie może znaleźć swojego miejsca, przez co cały czas szuka. Rezultaty nie przynoszą oczekiwanych skutków, więc dziewczyna buntuje się przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Przynajmniej moim zdaniem. Z jakiego innego powodu mogłaby być wydalana z poprzednich szkół i unikać obecnej placówki? Tak, Winter opuszcza wiele zajęć. Nagminnie wagaruje, a ja razem z nią. Może i ma na mnie zły wpływ, ale nie gorszy niż inne osoby, z którymi przyszło mi spędzać czas. 
-Jutrzejszy wieczór będzie wspaniały- szturchnęła mnie w ramię.- Słuchasz mnie chociaż?- zapytała z wyrzutem. Nie mam jej tego za złe. Zbyt często odlatuję. Zwłaszcza w jej towarzystwie. Nieustannie opowiada o imprezach i muzykach, jakich miała okazję poznać. Mówi również o Kirku, który chyba rzucił jej się na myśli. Nie jestem pewna, czy stworzyliby dobrą parę. Ha... niech nie bawią się w związek. Powinni cieszyć się sobą nawzajem chociażby w otwartym układzie. Wtedy Winter byłaby szczęśliwa możliwością spotykania się z gitarzystą, a on na pewno doceniłby wolność, jaka nie zostałaby mu odebrana. Bardzo dobre rozwiązanie. Chyba każdy mnie poprze.
-Oczywiście, że słucham!- obroniłam się poważnym wyrazem twarzy.- Mówiłaś o...kimś tam, z kim napiłaś się whiskey, po którym wasza rozmowa była niesamowita. Muzyka, sztuka, penisy. Był jeszcze ktoś od kokainy, ale...
-Dobra, dobra. Przypuśćmy, że Ci uwierzę- zatkała mi usta dłonią- Najważniejsze jest to, że udało mi się- kurczowo zacisnęła moje dłonie. Aż podskoczyła z podekscytowania.-Umówiłam się z nim! 
__________________________________________

KIRK
__________________________________________

 -Umówiłem się z nią- uderzyłem głową o stół.-Aaaaaau!- wrzasnąłem z bólu, który zaczął pulsować na środku czoła. Jestem idiotą. 
-Jak?- koledzy zaczęli się podśmiewać. Cliff próbował się powstrzymać, ale James był głośny do oporu. Cieszę się, że dostarczam im aż tak dużej rozrywki.
-Ostatnio, jak była z Randi u Yvonne. Odlewałem się w toalecie, a ona weszła. Spojrzała na mojego kutasa i... zaprosiła mnie na randkę- zrobiłem palcami cudzysłów przy ostatnim słowie.- Zawstydziła mnie...i...nie wiedziałem, jak odmówić- jedna z najbardziej żenujących sytuacji w moim życiu. Po tym zajściu zastanawiam się, czy byłaby skłonna umówić się ze mną, gdyby nie doszło do oględzin mojego przyrodzenia. Co ja gadam. Jest za młoda, żeby myśleć o łóżku.
 Nie znam Winter. Widziałem ją zaledwie kilka razy. Podczas tych spotkań ona mówiła, a ja słuchałem. Nie wiem, czy ją lubię. Ma ledwie szesnaście lat, a ja dwadzieścia jeden. W moich oczach jest dzieckiem. Nie mam zamiaru spotykać się z nastolatką, ale...nie mogłem odmówić. Zrobiłoby się jej przykro, a nie jestem typem łamacza serc. To na pewno tylko zwyczajne zauroczenie, które minie, gdy na horyzoncie pojawi się ktoś inny, dużo ciekawszy i przystojniejszy- o ile to możliwe. 
-Widziała...Twojego...o kurwa!- James nie kwapił się, aby chociaż przez minutę zachować powagę. Rżał jak koń, którego ktoś poczęstował grzybkami.-No, Kirkusiu. Wiesz, jak poderwać pannę- używał sobie ile mógł. Moje nieszczęście go bawiło. To się nazywa prawdziwy przyjaciel.
-Zabierz ją do najmniej romantycznego miejsca, jakie przyjdzie Ci do głowy. Wątpię, żeby drugi raz Cię gdzieś zaprosiła- przynajmniej Cliff przyszedł mi z pomocą. Zazwyczaj mówi...bardziej inteligentne i wyszukane rzeczy, ale ten pomysł nie jest zły. Jeśli dziewczyna ujrzy moją najgorszą i zarazem fikcyjną stronę, powinna się odczepić.
 Cholernie mi głupio. To moja wina, że zainteresowała się moją osobą. Ja pierwszy zaprosiłem ją na koncert. Podrywałem, flirtowałem. Postawiłem nawet drinka. Byłem głupi. Chciałem wzbudzić tą nieudolną próbą oczarowania Winter, uwagę dziewczyny, która nigdy nie będzie dla mnie dostępna. 
-Cliff...- nagle mnie oświeciło. Mój pomysł wydawał się dobry. Nie będę musiał się stresować ewentualnym obściskiwaniem z dziewczyną, a nawet mogę przyjemnie spędzić czas.
-Nie podoba mi się to- Burton znacznie się ode mnie odsunął wraz z krzesłem, które niemiłosiernie porysowało podłogę.
-Nie kończ, proszę- wyszczerzyłem się jak wilk, który czyha na wystraszoną owieczkę. Jestem genialny. 


*

08.05.1983, Los Angeles

 -Nigdy więcej nie pójdę z Tobą na randkę- rzucił obrażonym tonem.
 Pojechaliśmy do knajpy, w której czekaliśmy na dziewczynę. Idąc za radami kolegów, wybrałem knajpę z karaoke, żeby nie było zbyt miło. Zabrałem także ze sobą Burtona, który wzbraniał się przed wplątaniem do mojego planu- oczywiście nieudolnie. Wolę mieć u boku kogoś, kto nie dopuści do niepożądanych wydarzeń, które mogłyby mieć miejsce, gdybym spędził wieczór tylko z dziewczyną. Mam nadzieję, że Winter nie poczuje się urażona... a tym bardziej Cliff. Dobrze by było, gdyby nastolatka przeniosła swoje zauroczenie chociażby na basistę. Jest to nie w porządku z mojej strony, ale zostałem postawiony pod ścianą! Nie mam pojęcia, co robić. Nie chcę, żeby za dużo sobie wyobraziła. 
-Nie masz na co narzekać. Przecież za Ciebie zapłacę- postawiłem przed kolegą kufel z piwem, a sam opróżniłem swój do połowy. Z każda chwilą dopadał mnie coraz większy stres.
-Dżentelmen- Burton parsknął śmiechem.- Twoja luba nie będzie zadowolona z trójkąta.
-Cześć, Kirk!- jak na zawołanie, w knajpie pojawiła się Winter. Z szerokim uśmiechem na ustach ruszyła w naszą stronę. Przesunąłem się, aby zrobić jej miejsce obok siebie.
-Cliff?- spojrzała zaskoczona w stronę basisty.-Nie spodziewałam się Ciebie tutaj. Umówiłeś się z Randi?- spytała zdumiona, ale jednocześnie zadowolona. Chyba każdy kibicuje tej dwójce.
-Ona przyjdzie dopiero za godzinę- tym razem to my dwaj spojrzeliśmy zszokowani na dziewczynę.
-Przyjdzie tutaj?- Cliff próbował udać nonszalancję, ale oczy wyszły mu z orbit. 
-Tak. Gary zatrzymał się w Los Angeles u przyjaciółki, więc zaprosili Randi na dzisiejszy wieczór. Zaproponowałam im więc karaoke. Im nas więcej tym weselej, prawda?- przeszyła mnie zalotnym spojrzeniem. Nie wiem co powiedzieć. Ten wieczór... nie będzie tak spokojny, jak zakładałem. 
__________________________________________

RANDI
__________________________________________

 Przez całą drogę do lokalu zastanawiałam się jak Winter radzi sobie na randce z Kirkiem. Ich znaki zodiaków się dopełniają. Koziorożce są stanowcze oraz bardzo się starają, aby nie zniechęcić do siebie Strzelców. Te natomiast dbają o rozrywkę i różnorodność w związku, dzięki czemu ich relacja może być stabilna i trwała. Nie jestem jednak pewna, czy Hammett idealnie wpasowuje się w ten stereotyp. Według mnie ma buntowniczą duszę, o którą nikt by nie ważył się go posądzić. Wydaje mi się, że Winter się sparzy. Bardzo go lubię, ale widzę chłód i dystans, jaki przejawia się w jego postawie do niej. Nie wiem co z tego wyniknie. Koleżanka jest bardzo porywcza, więc niepomyślność powodzenia mogłaby poskutkować czymś ognistym. Pomimo, że bardzo krótko ją znam, to mogę mieć pewność, że zrobiłaby coś nieprzemyślanego, głupiego. Nie chcę tego, dlatego namówiłam moich towarzyszy na karaoke. Holt niechętnie na to przystał, ale za to Hope jest skłonna poddać się zabawie, której jej ostatnio brakuje.
 Nigdy nie pałałyśmy do siebie sympatią. Blondynka nie żyła w dobrych stosunkach z Yvonne, więc ja również z byłą dziewczyną Larsa nie zaciskałam więzi. Ostatnio jednak nastąpił przełom. Nie wiem, czy to Yv czy to Hope się zmieniła, ale... żyją w zgodzie. Cieszę się. Hope jest... dobrą kompanką. Można z nią miło spędzić czas oraz jest skora do pomocy. Ostatnio przecież bez wahania zawiozła mnie do San Francisco, ponieważ ją o to poprosiłam. Nie jest taka zła, jak na początku się wydawała. W innej galaktyce mogłybyśmy być siostrami. Z wyglądu niewiele nas różni.
-Panie przodem- Gary otworzył przed nami drzwi. To uroczy gest z jego strony. Z łatką dżentelmena mu nie do twarzy, ale to nadal miłe. 
-Randi, tutaj!- od samego progu usłyszałam wołanie. Rozejrzałam się po sali, aż w końcu ujrzałam Winter. Poprowadziłam moich kompanów w jej stronę. Dziewczyna nie tylko była z Kirkiem na randce, ale też...obok Hammetta siedział Cliff. Co on tu robi? Czy ''randka'' w podstawowym pojęciu to nie spotkanie dwóch osób w celu kopulacji?
-Siadajcie, a my pójdziemy po coś do pica- Kirk ustąpił nam miejsca, po czym pociągnął za sobą Burtona i Holta. Panowie oddalili się w stronę baru, a my zostałyśmy same. Zabawny układ- trzech mężczyzn i trzy kobiety. Mam nadzieję, że to nie jest żaden znak od niebios. 
-Czemu nie wspomniałaś o trójkącie?- rzuciłam bezmyślnie.
-Ne wiesz co!- sama byłam zaskoczona moim nagłym pytaniem.
-Ech, też nie wiedziałam. Kirk...po prostu go przyprowadził- na twarzy Winter pojawiła się niemrawa mina. Nie tak wyobrażała sobie wieczór swoich marzeń.
-Zajmę się tym, Kotku- do rozmowy wkroczyła Hope. Przebiegła lisica, która miała plan podkraść się do nic nieświadomego Kirka.
-Jak?- Win otworzyła usta ze zdziwienia. Gdybym po raz pierwszy spotkała dziewczynę, moja reakcja zapewne byłaby podobna, jak nie identyczna.
-Zostawcie to mnie- zaśmiała się złowieszczo- Wybaczcie, ale mam coś do zrobienia- wstała, po czym podparła bok ręką. Po chwili rozeznania wiedziała, w którymś iść kierunku. Mam nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Nawet jeśli... dobrze by było, gdyby Kirk chociaż ten jeden wieczór spędził na osobności z Win. To nie jest wstąpienie w małżeństwo, tylko zwyczajne spotkanie dwóch niedojrzałych osób. Co może pójść nie tak? 
__________________________________________

KIRK
__________________________________________

 I co mi przyszło po wstąpieniu do Metalliki? Nerwica. Inaczej tego nie mogę ująć. Kobiety robią ze mną co chcą, a ja jestem naiwny. Trzeba było zostać u boku Holta, który sobie świetnie radzi. Żadna panna nie okręciła go wokół palca, nie stara się zrobić mu galarety z mózgu, ani kaszki z uczuć. Miałbym święty sposób. Byłe dziewczyny kolegów nie wskakiwałyby mi do łóżka (albo ja im. To jest chyba najszczersza prawda), a licealistki, które ledwie co wyskoczyły z pieluch nie robiłyby ze mnie bożyszcza, którym pewnie jestem, ale... ech... kobiety mnie kiedyś wykończą, a nawet z żadną nie jestem!
-Panowie, możecie nas na chwilę zostawić?- Hope powitała nas zabójczo seksownym uśmiechem. Zacząłem się denerwować. Niech mnie tylko z nią samą nie zostawiają. Jestem już wystarczająco skrępowany, żeby stresować się jeszcze bardziej.
-Nie musisz nas prosić dwa razy- Gary wziął ode mnie kufle i razem z Cliffem wrócili do naszego stolika. Też mi solidarność plemników. 
-Oj, Kirk, Kirk, Kirk- dziewczyna usiadła na stołku barowym. Założyła nogę na nogę, przez co i tak już krótka spódniczka ze skóry, obnażyła jej całe udo. Mogę się założyć, że moja twarz zrobiła się czerwona.- Sok śliwkowy raz!- poprosiła zalotnie barmana, który nie ukrywał speszenia, jakie wywołało u niego wyuzdane zachowanie blondynki. Pewnie jest tu nowy, albo tak jak ja, nie radzi sobie z tak mocnymi kobietami.- Usiądź- od razu posłusznie wykonałem rozkaz. Była taka stanowcza...a ja taki głupi. 
-Czemu zamówiłaś sok?- idiotycznie wyparowałem. Przecież ma prawo napić się soku. Nawet, jeśli bez dodatku wódki nigdy tego nie czyni. Czyżby...
-Jestem samochodem- uspokoiła mnie. Już myślałem, że...nie, to głupie. 
-Jesteś bardzo niegrzecznym chłopcem- upiła łyk napoju, co poskutkowało natychmiastowym skrzywieniem się- Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?- wlepiła we mnie swe ogromne oczy. Jej postawa zdradzała, że się bawi, jak za każdym razem przy naszych spotkaniach. Wiedziałem, że znowu sobie ze mną pogrywa, ale i tak automatycznie, jak robot ciągnąłem grę. 
-O co Ci chodzi?- zacząłem nieco szorstko, ale to dobrze. Nie mogę wyjść na miękką pipę.
-Oj, Kotku, Kotku- dziewczyna zsunęła się ze stołka. Jednym pchnięciem rozwarła moje uda, pomiędzy którymi stanęła, lekko się o nie ocierając- H-H...- nie mogłem się wysłowić. Położyła mi palec na ustach, założyła kosmyki włosów za uszy. Ujęła moją twarz w dłonie. Napięcie sięgało zenitu. Myślałem, że umrę, albo chociaż dostanę zawału. Ta sytuacja była nie na moje siły. Blondynka pobudziła moje endorfiny i inne hormony, o których wcześniej nie miałem pojęcia. 
-Ach, Kirk...- wyszeptała ledwo dosłyszalnie. Otarła się swoim nosem a mój, a serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Jedną dłoń położyła na moim udzie, a kciukiem drugiej obrysowała kontur moich ust. I co teraz? Co ja miałem do cholery zrobić?!
-H-Hope...p-p-p....prze-s-ta-ta-ń-ń- wysapałem ciężko. Niełatwo jest postawić się tej kobiecie. A może ona po prostu jest kosmitką przysłaną z Wenus, albo składa się wyłącznie z afrodyzjaków i nadnaturalnej siły, dzięki której poddaję się jej manipulacjom?
-Nie podoba Ci się nasza zabawa?- zrobiła minę zbitego psa, kładąc dłonie na moich policzkach.- Dopiero zaczynam- szepnęła mi do ucha, które następnie ugryzła. 
 Nie! To nie może pójść dalej! Jeśli Cliff albo Winter mnie obserwują? Gary na pewno nie trzymałby tego wydarzenia za zębami, a Randi wyszłaby z jakąś pokręconą mądrością.
-Muszę iść- odsunąłem dziewczynę od siebie- Mam randkę. Z Winter. Wybacz, ale powinienem do niej wrócić- Hope jedynie uśmiechnęła się pod nosem. O co jej mogło chodzić? 
__________________________________________

RANDI
__________________________________________

 Przez resztę wieczoru Kirk nie odwracał uwagi od Winter. Mina dziewczyny zdradzała, że była zadowolona. Ja również się cieszyłam, ale... wydaje mi się, że zachowanie Hammetta nie było bezinteresowne. Coś było nie tak, ale nie wiem co. 
-Jak się czujesz?- przysiadł się do mnie Cliff. W oczekiwaniu na odpowiedź obrzucił mnie zatroskanym spojrzeniem.
-Ymm...- nie czułam się najlepiej. Zbyt dużo wypiłam. Nie często mi się to zdarza, gdyż wbrew pozorom stronię od alkoholu. Jestem zakręcona i bez tego. Jednak tego wieczoru chciałam się zapomnieć. Bez jakichkolwiek oporów wydudliłam butelkę wódki. Okropność. Moje wnętrzności powywracały się do góry nogami, a mój wzrok również zawodził. Cliff był jedynie niewyraźnym obiektem, tak jak i miejsce, w którym byliśmy. Mimo mojego nie najlepszego stanu byłam zadowolona. Moje myśli skupiały się wyłącznie na tym, żeby nie wypluć flaków. Resztą spraw nie musiałam się przejmować.
-Odwieźć Cię do domu?- na tę propozycję zareagowałam śmiechem. Nie wiem, co mnie tak rozbawiło. 
-Wrycm z Hułp- wydukałam. Starałam się skupić na jednym punkcie, żeby świat nie wirował, ale to na nic. Byłam zbyt rozlazła...zbyt pijana.
-Hope właśnie śpiewa z Garym- wskazał palcem w stronę sceny, na której ludzie bawili się przy wykonywaniu wybranych numerów.- To może Cię odprowadzę?


*

09.05.1983, Los Angeles

 Obudziłam się z fatalnym samopoczuciem. Miałam wrażenie, że wyrzygam tęczę, a moja głowa eksploduje niczym arbuz, którego brutalnie potraktowano młotkiem. 
 Rozejrzałam się dookoła. Ściany nie wyglądały tak, jak te w moim pokoju. Co się wczoraj działo, że wylądowałam w pokoju...nieznanym pokoju? Nie pamiętam, co robiłam zeszłej nocy. To chyba nie świadczy o niczym dobrym, prawda?
-Żyjesz, dziecino?- przez drzwi prześlizgnęła się Yvonne z butelką wody i pakietem aspiryny. O tak. To jest to, czego potrzebowałam.
-Co...auu- zbyt szybko się ruszyłam, przez co miałam wrażenie, że głowa spadnie mi z karku. Bardzo nieprzyjemne uczucie- Dlaczego tak się czuję?- zapytałam z wyrzutem. To chyba jedyny poranek, który przyprawił mnie o zły humor i mdłości.
-Masz kaca, Słoneczko- przyjaciółka pogłaskała mnie po głowie- Może dzisiaj tu zostaniesz, co? Wieczorem James odprowadzi Cię do domu- kiwnęłam głową, ale to był kolejny fatalny pomysł w ciągu kilku ostatnich minut. Ostry ból przeszył mój mózg... o ile wczoraj nie rozłożył się na części pierwsze w którymś z potwornych kieliszków.
-Yv... jak ja się tu znalazłam?- zapytałam zdezorientowana. Nie wiedziałam jednak czy lepiej znać odpowiedź, czy sobie darować. Co by było, gdyby okazało się, że jestem ofiarą starego horroru, w którym podpisałam pakt na moją duszę?
-W łóżku Cliffa i Kirka, czy ogólnie w moim domu?- rozdziawiłam ze zdumienia usta. Przez chwilę nie wiedziałam jak się oddycha. Musiałam komicznie wyglądać.- Spokojnie, nic się nie stało!- nie wiedziałam, czy mówi poważnie, czy ze mnie żartuje.- Byłaś strasznie pijana. Chyba pierwszy raz w życiu! Cliff przyprowadził Cię do domu i odstąpił łóżko. Sam spał z Kirkiem na kanapie w salonie. Do niczego nie doszło. Jest porządnym facetem- podsunęła mi butelkę z wodą. Łapczywie wlałam w siebie cały litr. Ach...wspaniałe uczucie. 
-A gdzie teraz jest?- Yv spojrzała na mnie podejrzliwie, jakby czekała na nie wiadomo jaką sensację.- Chciałabym mu podziękować- od razu się wytłumaczyłam, choć nie musiałam. Na moje policzki wystąpiły dwa krągłe rumieńce.
-Musisz z tym poczekać. Pojechał do Eleonore- poczułam ukłucie... to nie była zazdrość. Na pewno nie. Nie lubię tego słowa. Ogranicza ono ludzi i niszczy to co najpiękniejsze. Nie uznaję zazdrości, jestem chodzącym szczęściem. Nic innego nie mogę czuć... dopuścić mogę jedynie radość, która zawsze mi towarzyszyła...do pewnego czasu.
__________________________________________




 Żeby urozmaicić zabawę, zawarłam w rozdziale jedną...a może kilka(?) wskazówek. Kto wie? Przynajmniej jedna powinna być zauważona. Zobaczymy, czy któraś z was na to wpadnie. Jestem pewna, że tak. Miłego czytania :)



czwartek, 1 października 2015

XIX

__________________________________________
LARS
__________________________________________

 Szósty maja. Osiemnaste urodziny mojej siostry. Yvonne... nie jest już małą dziewczynką. Bardzo dobrze o tym wiem, ale... kurwa! Nie mogę pogodzić się z faktem, że ktoś ją pieprzy. Do cholery! To nadal moja siostrą!- nie, nie jestem hipokrytą. Ja nie zadaję się z niczyją siostrą. Chyba?
-Lars! Gdzie mamy to postawić?- podszedłem do Kirka i Cliffa, którzy wnieśli do domu stolik do pokera. Mam nadzieję, że Yv doceni moją trzeźwa inicjatywę.
 Dzisiejszy wieczór powinien być dla mojej siostry wykurwiście wyjątkowy. Początkowo chciałem zrobić typową imprezę z masą osób, które przyniosłyby hektolitry wódki. Na ten pomysł nikt jednak nie zareagował tak entuzjastycznie jak ja. Kirk mnie zbeształ, a Cliff uderzył gazetą po głowie. Po krótkiej naradzie doszliśmy do porozumienia. Zdecydowaliśmy się na małą nasiadówkę w stylu gangsterskich lat 20-tych.
 Wystrój domu nie zmieni się za wiele. Nie mamy na to pieniędzy. Zamówiłem za to na tę jedną noc stolik do gry w karty, który stanie pośrodku salonu. Mężczyźni ubiorą garnitury oraz kapelusze. Pudełko cygar tylko doda nam uroku. Kreacje Pań nie będą jednak surowo podchodziły pod tę dekadę. Randi, która zajęła się szyciem strojów ostro zaprotestowała. Nie godzi się na chłopięce sukienki, które nie podkreślają talii, bioder, ani innych kobiecych kształtów. Dziewczyna uparła się na bardziej przyległe stroje. Ja się na tym zupełnie nie znam, ale wierzę na słowo. Zgodzę się na wszystko, co uszczęśliwi Yvonne. 

- E, Kurduplu! Gdzie mamy to postawić?!- podskoczyłem usłyszawszy groźny krzyk Kirka. On się przecież nigdy nie denerwuje. 
-T-tam? W salonie- pokierowałem kolegów w stronę obranego celu, a sam udałem się do kuchni. 
 Łóżkowa koleżanka Cliffa, Eleonore jest kelnerką w jednym z barów śniadaniowych w San Francisco. Na prośbę basisty zgodziła się przyjechać i nam pomóc. Zabrała ze sobą trzy koleżanki, które będą nas obsługiwać w trakcie imprezy, a sama zajęła się organizacją przekąsek. Kupiła wszystko, co było potrzebne. Zarzekła się również, że sama wszystko przyrządzi. To miłe z jej strony. Nawet, jeśli nie jest to pomoc bezinteresowna. 
-Pomóc Ci w czymś, Kruszynko?- zapytałem dziewczyny. Ta tylko zmierzyła mnie pogardliwym spojrzeniem i wyprosiła z kuchni. I co ja mam teraz zrobić? Może... pójdę się napić? Tak, to bardzo dobry pomysł. No kurwa genialny! 
__________________________________________


RANDI
__________________________________________

-Jesteś straszną idiotką!- Yvonne zaniosła się śmiechem. Jakby chociaż raz nie mogła zachować powagi.
-Yvonne! To nie są żarty! Jesteś idealną przedstawicielką Jaśminu!- próbowałam zachować spokój, ale wesoła atmosfera udzieliła się również mnie.
 Z racji, że Lars szykuje imprezę dla siostry, muszę do wieczora przetrzymać ją u siebie. Jedyne co przyszło mi do głowy to horoskop. Zaczęłam od ułożenia przyjaciółce horoskopu, który jest najbliższy mojej naturze- celtyckiego. 
Wynika z niego, że Yvonne Ulrich jest Jaśminem. Piękna, wysoka o smukłych gałązkach. Jej głowę pokrywa burza włosów. Jest towarzyska i śmiała. To jeden z najbardziej energicznych znaków. Lubi zmiany oraz nowe wyzwania. Jest również skomplikowana,  więc nie łatwo jej stworzyć łatwy związek.  
-Dobra, Kaktusie. Co tam masz jeszcze ciekawego?
-Wiąz
-Co?
-Jestem Wiązem, Ty naturalna ignorantko.- rzuciłam w koleżankę poduszką. Ta nie namyślając się wiele, zdjęła z łóżka kołdrę. Chciała ją zarzucić za siebie, ale się jej nie udało. Zamiast schowania mnie pod nakryciem, sama się w nią zaplątała i runęła jak długa na ziemię. Powinnam pomóc przyjaciółce, ale ta sytuacja była niezwykle zabawna. Z tony śmiechu, jaka wydobyła się ze mnie, przechyliłam się do tyłu. Zapomniałam, ze siedzę na łóżku, a nie krześle, więc spadłam, boleśnie się przy tym obijając. 
-Dziewczynki! Co tu się dzieje?- do pokoju wszedł Tata z Augustem. Popatrzyli na nas zdziwieni panującym tu chaosem.- Mam nadzieję, że to nie wino uderzyło wam do głowy- powiedział tata spokojnym głosem.
-Ani trawa- dodał August, na co my zachichotałyśmy- Dzieciaki w waszym wieku popalają. Skręt, może dwa. Nie mówcie, że Wy nie próbowałyście?- zapytał z nutą dociekliwości w głosie.
-Ależ skąd! O co Ty mnie posądzasz, Gus!- podniosłam się z podłogi lekko zawstydzona.-  W czym możemy pomóc?- ponagliłam ich do tego, co mają załatwić.
 Mój ojciec ma bardzo dobre stosunki z rodziną Ulrichów. Obiecał, że zaopiekuje się Yvonne i Larsem jak własnymi dziećmi, odkąd zamieszkali sami. Państwo Ulrich obdarzyli mojego rodzica zaufaniem, którego nigdy nie zachwiał. Przesyłają mu pieniądze dla swoich dzieci, aby on co miesiąc wydzielał im odpowiednie kwoty. Dzięki temu nie roztrwonią wszystkiego w jeden dzień. Tato zajmuje się również rachunkami i opłatami dotyczącymi ich domu, więc Ulrichowie nie muszą się o nic martwić. Jedynie o porządek i wyżywienie. 
 Z okazji osiemnastych urodzin, rodzice Yvonne poprosili mojego ojca, aby przekazał jej pokaźną sumkę. To na pewno z tego powodu przerwali nam sesję z horoskopami. Ech... dopiero co się rozkręciłam.
-Randi, Yvonne. Chcielibyśmy coś ogłosić- przybrali poważne, ale zadowolone miny. Podeszli do nas bliżej, złapali się na ręce. Spojrzeli sobie wzajemnie w oczy. Tato skinął głową, a August zaczął mówić.
-Dziewczynki... za miesiąc...18 czerwca...- mężczyzna nerwowo się jąkał. Nie wiedział, jak nam przekazać nowinę.- Bierzemy ślub!- ostatnie dwa słowa wykrzyknął radośnie.
 Yvonne podskoczyła z piskiem i pogratulowała Panom tej decyzji. Podekscytowana nie przestawała mówić, jak bardzo cieszy się z ich szczęścia i z tego, że to będzie jej pierwszy homoseksualny ślub. Ja dla odmiany stałam sparaliżowana, nie wiedząc co powiedzieć. Cieszyłam się. I to bardzo, ale nie zmienia to faktu, że wiadomość ta spadła na mnie bardzo nieoczekiwanie. 
-Będziemy zaszczyceni, jeśli zechcecie zostać naszymi druhnami!- Tato zwrócił się bezpośrednio do mnie. Zapewne zmartwiła go moja postawa.
-Pomogę wam wybrać garnitury- odpowiedziałam w końcu z szerokim uśmiechem. Obaj nas wyściskali, a do oczu napłynęły im zły. Są szczęśliwi. Ja również. Może i nie mam matki, ale Gus będzie wspaniałym ojcem. Nie wyobrażam sobie życia bez żadnego z nich. 
__________________________________________


LARS
__________________________________________

 Na zegarze wybiła godzina 19. Lada moment Randi razem z Yvonne przejdą przez drzwi. Poprosiłem gości, aby zachowywali się zwyczajnie. Nie dali po sobie nic poznać. Chcę, żeby Yvonne sama pokierowana zdziwieniem dotarła do salonu i znalazła tort, który stoi na stole do pokera. Napis na cieście głosi ''Najlepszego, Yvonne''. Mam nadzieję, że będzie zadowolona. Musi być. Inaczej poczochram ją po głowie, o ile jej nie urwę. Powinna docenić moje starania. Przez cały dzień planowania i obdzwaniania ludzi nie miałem czasu, żeby napić się piwa. Nie kontaktowałem się również z Sienną. Niech mnie tylko kurwa nie zabije. Inaczej ja ukatrupię siostrę, a jeszcze wcześniej tego blond kutasa o anielskich oczkach i szerokim uśmiechu. Jakby co najmniej dziesięciu facetów wsadzało mu do ust swoje długie kije. 
-Lars, możemy porozmawiać?- Kirk poprosił mnie na stronę. Na pewno chce mnie zmusić do rozmowy z... jak mu było? Kutasem? Właśnie, Kutasem.
-Nie teraz- odepchnąłem kolegę. Ten jednak nie zamierzał się poddać. Pociągnął mnie za rękaw, ale nie ruszyłem się z miejsca.- Nie teraz, cipo!- za swoimi plecami usłyszałem chrząknięcie. Obróciłem się. Przede mną, jak spod ziemi wyrosła siostra z koleżanką u boku. Zrobiłem się czerwony jak burak. Chociaż przez jeden wieczór chcę być miły, a nie od wejścia już wszystko psuć.
-Co Ty odpierdalasz?- zapytała mnie zdenerwowana Yvonne- I skąd wytrzasnąłeś ten garnitur?- zlustrowała mnie wzrokiem, po czym zaczęła się śmiać.
-Pier....- ugryzłem się w język. To trudniejsze niż się spodziewałem.
-Chcesz coś powiedzieć?
-Niespodzianka?- odparłem niepewnie. Tak się zaczyna kolejny pokręcony wieczór w domu Ulrichów. 
__________________________________________
RANDI
__________________________________________


 Zostawiłam rodzeństwo Ulrichów samych, aby rozejrzeć się po domu. Wnętrze było urządzone zwyczajnie. Dużo się tu nie zmieniło, ale sam klimat obfitował we wspaniałe wrażenia.
 Mężczyźni byli ubrani w znakomite garnitury w różnych odcieniach. Od kości słoniowej po prążkowaną czerń. Na głowach nosili eleganckie kapelusiki, które nadawały im obliczom nutę tajemniczości. Cygara były nieodłączną częścią przebrania. Czy palący czy nie, cygaro każdy ostro między zębami trzymał.
 Kobiety również robiły furorę. Mimo obniżonej talii, która zniekształcała figurę, suknie wieczorowe były niecodziennym widokiem. Bardziej przyległe niż chłopięce sukienki bogate były w ornamenty i połysk. Gdzieniegdzie przewijały się drobne hafty, kolorowe pióra i delikatne frędzle. Na szyjach wieszano bardzo długie sznury z pereł. Niemal każda dziewczyna na tej imprezie nie rozstawała się ze swoim wachlarzem piór. 
 W salonie Panowie pogrywali w karty, a z głośników dobywały się przyjemne, jazzowe dźwięki. Nie widząc tu dla siebie zajęcia, udałam się do kuchni. Tam to dopiero było żwawo! Dziewczyny w skromnych koszulach i czarnych spódnicach idealnie spełniały rolę kelnerek. Eleonore rozdzielała zadania, a jej koleżanki biegały w tą i z powrotem z okrągłymi tacami. Na taką obsługę nikt nie może narzekać. Szczególnie mężczyźni, którzy zapewne przyglądają im się uważnie spod przyciemnianych okularów. 
 -Dobry wieczór, Randi- Cliff wyglądał zniewalająco. Jako jedyny nie przywdział kapelusza, a włosy zostawił rozpuszczone. Założył natomiast bordową, dopasowaną marynarkę. Podkreślała jego karnację, kolor oczu i odcień włosów. Wśród innych się wyróżniał, ponieważ nawet na jeden wieczór nie zrezygnował z dzwonów z nielicznymi naszywkami. Ta odmienność dodawała mu uroku.
-Proszę- wręczył mi kwiat. Czerwony tulipan. Och...

 Tulipan jest jednym z kwiatów, poprzez który wyrażamy swoje uczucia do drugiej osoby. Żółty tulipan jest oznaką bezsensownej miłości, która nie ma przyszłości. Jednak czerwony... jest dosadnym wyrazem miłości. Cliff poprzez ten kwiat komunikuje, że dobrze mu ze mną... że mogłoby nam razem być dobrze. 
-Dziękuję, Cliff- uśmiechnęłam się do chłopaka przyjaźnie- Musisz mi jednak wybaczyć. Powinnam zanieść Yvonne suknię adekwatną do obecnego klimatu- oddaliłam się. Ruszyłam na poszukiwania przyjaciółki, która... wyparowała. 
__________________________________________


LARS
__________________________________________

 Minęły trzy godziny. Na obecną chwilę wszystko idzie bardzo dobrze. Wręcz zajebiście! Nikt nie powiedział Yvonne złego słowa, nie miała miejsca żadna bójka. Nie pojawili się również nieproszeni goście. Może poza jednym gadem, który mieszka ze mną pod jednym dachem.
-Lars, idziemy- Yvonne pociągnęła mnie w stronę schodów. Po wejściu na górę skierowaliśmy się do jej pokoju. Dziewczyna wepchnęła mnie do środka, żebym nie mógł uciec. Weszła za mną, po czym zamknęła drzwi na klucz. 
W pomieszczeniu z każdej strony biurka ktoś siedział. Jedno miejsce było wolne. Nie pozostawało mi nic innego, jak je zająć. Usiadłem między Kirkiem a Cliffem. Z na przeciwka wpatrywały się we mnie smutne oczy blond kaktusa. Tfu... kutasa. Koszmarnego przyjaciela. 
-Może nie teraz?- spojrzałem w stronę siostry.- To Twoje święto. Nie powinnaś się dene...
-Pierdol się- odparła, najwyraźniej wkurwiona. 
-O co..
-Zamknij gębę i słuchaj- rozdziawiłem usta zaskoczony. Czemu ona się na mnie wścieka?! Urządziłem jej przecież wykurwistą imprezę!
-Nie obchodzi mnie, że to Ty zorganizowałeś tę nasiadówkę. Doceniam, że nie zaprosiłeś Sienny, ale nie zmienia to faktu, że jesteś chujowym bratem. Nigdy się mną nie interesowałeś, a gdy James wyznał Ci prawdę o nas, to go próbujesz kurwa pobić?!

-Yv...
-Zamknij się. Teraz ja mówię- co się z nią dzieje?! Rozumiem, że ma okres... lepszy okres niż ciąża, ale... jakim prawem się na mnie wydziera? To ja tu do ananasowej cholery jestem facetem. Do tego starszym bratem!- Nie wspomnę już o tym, że go wykopałeś z zespołu! Czy Ciebie, drogi Bracie popierdoliło?! Nie masz prawa go wyrzucić i tego nie zrobisz- uparcie ciągnęła ten monolog. Szkoda, że gówno mnie to interesuje. Ja wiem lepiej,co jest dobre dla niej i dla mojego zespołu. 
-ON CIĘ PRZE-LE-CIAŁ! Jak mam go nie zabić?!- jako siostra powinna mnie zrozumieć. Tu chodzi o dobro jej... eee... jej mąż nie będzie zadowolony, że ma rozepchane narządy rozrodcze.
- Zrobił to z pięćdziesiąt razy. Tak samo jak Dave. Nie wiem, jaki Ty masz problem? Moje ciało to moja sprawa. Ja nie pytam Cię codziennie, w jaką cipę tym razem wsadziłeś kutasa.- zaśmiała się pod nosem. Czy ona jest normalna?! 
-Spałaś... z... dwoma...facetami?- zapytałem zaskoczony nową wiadomością. Jeśli serce mi siądzie, to proszę o jedno. Nie podejmujcie próby reanimacji. 
-Ochłoń i pogódź się z Jamesem. Nie chcę, żeby jakikolwiek spór popsuł wam wyjazd do Nowego Jorku.- ujęła moją twarz w dłonie- Dobrze?- mocno zaakcentowała zapytanie.
-Nie ruchajcie się więcej- wszyscy obecni w pomieszczeniu wybuchnęli gromkim śmiechem. I jak tu być poważnym?
 Nie wiem... kurwa, nie wiem. Nadal jestem zły na blondyna, ale... nie chcę niszczyć Metalliki. Nie przed nagraniem pierwszego albumu. Co więc w takiej sytuacji powinienem zrobić?
-Niech zostanie w zespole. Mogę już odejść?- odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby.

-Oblejmy ten sojusz wódką!- wykrzyknął rozpromieniony Hetfield. Kutas podszedł do mojej siostry. Objął ją i pocałował. Z języczkiem. Ohydztwo.
-Ej, ej, ej! Łapy przy sobie, Idioto!- stanąłem pomiędzy tą dwójką. 
-Niech Ci będzie- blondyn poczochrał mnie po głowie, po czym mocno ścisnął i uniósł w powietrze. Co tu się odpierdala?! Nie jestem latawcem, żeby mną tak wywijać!
-Nie jestem pedałem...flirciarzu- lekko walnąłem kolegę w twarz. Niech sobie za wiele nie myśli. Przez jakiś czas będę myślał o nim jako tępym kutasie. Będę również miał tego żigolaka na radarze. 
- Chłopcy! Wszem i wobec zapraszam was na ostatnie chwile świętowania mojej osiemnastki!- wszyscy zeszliśmy na dół, do salonu. Niech się zacznie libacja! 

*
07.05.1983, Los Angeles

 Promienie słoneczne uderzył mnie po oczach. Zerwałem się jak oparzony, co było złym pomysłem. Łeb zaczął mi niemiłosiernie pulsować, a wnętrzności wywróciły się do góry nogami. Co się do cholery wczoraj działo?!
 Powróciłem do wspomnień minionej nocy. Piłem, grałem w karty, podrywałem kelnerki... nie pamiętam, na czym się skończyło. Będę miał... o kurwa! 
 Zszedłem z łóżka. Byłem całkowicie nagi. Calusieńki! Z resztą... nie tylko ja. W moim łóżku leżała kobieta. Naga! Do tego nie była Sienną! 
-Um...- golusieńka laska wyciągnęła się w moim łóżku. Spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem, po czym wsunęła się całkowicie pod kołdrę. Ruszyłem po cichu, na palcach do drzwi. Zanim jednak zdążyłem uciec, dziewczyna zaczęła piszczeć. Wyskoczyła z łóżka z jeszcze bardziej zdezorientowaną miną niż moja.
-Eee, Eleonore...widać Ci... klejnoty- nie mogąc się powstrzymać, zlustrowałem ciało dziewczyny wzrokiem. Dżizas. Udało mi się wyrwać taką laskę? Nie wiem, jak to zrobiłem.
 Dziewczyna pospiesznie obwinęła się kołdra. Na jej policzki wylały się ogromne rumieńce. Oboje staliśmy jak kołki. Nie wiedziałem czy zacząć rozmowę, czy szybko uciec. Bardzo krępująca sytuacja. Zwłaszcza, że nic nie pamiętam! 
-My...my...to się nie wydarzyło- ruszyła w moją stronę. Chciała mnie wyminąć, ale w ostatnim momencie złapałem za klamkę. 
-Czy my...?- próbowałem zapytać. Trochę wstyd pytać dziewczynę o to, czy się ruchaliśmy. Jeszcze mogłaby się obrazić, że mam słabą pamięć. 
-Nie pamiętasz? Seks... w takim razie nic się nie wydarzyło... Krasnalu- Eleonore odetchnęła z ulgą. Czyli jednak. Jestem niezły!
-Przynajmniej możesz się pochwalić, że zaliczyłaś połowę Metalliki- próbowałem nadać humoru całej tej sytuacji. Dziewczyna jednak źle to odebrała, co poskutkowało mocnym uderzeniem pięścią w moją szczękę. 
-Teraz to czuję się wykorzystany!- rzuciłem na odchodne.
__________________________________________





 Mam do was ważne (bynajmniej dla mnie) pytanie. Mam plan (mam nadzieję, że wyjdzie diaboliczny), ale zastanawiam się nad głównymi bohaterami przyszłych wydarzeń. Macie ochotę ujrzeć Jamesa & Yvonne, Hope&Kirka czy Cliffa&Randi? A może ktoś zdążył zatęsknić za Larsem & Sienną?