piątek, 26 lutego 2016

XXIV

__________________________________________

KIRK
__________________________________________

14.05.1983, Nowy Jork

 Ostatnie 3 dni spędziliśmy w studiu. Zapoznaliśmy się z nowym miejscem, ćwiczyliśmy, dopracowywaliśmy brzmienie. Nie obyło się jednak bez kilku sprzeczek. Zaczęło się od spadającego talerza, a skończyło na pijanym Larsie, który ledwie po niespełna dwóch godzinach próby trzasnął drzwiami. Po czasie wrócił. W końcu to Ulrich. Płynie w nim gorąca i przy okazji zakropiona krew. Chłopak się upił, przez co był niezdolny do pracy. Pozwoliliśmy mu odespać na kanapie, dzięki czemu w spokojnej atmosferze mogliśmy rozwinąć przynajmniej tę część pracy, która do nas należała. 
 Po zakończonym czasie w studiu postanowiliśmy zwiedzić choć odrobinę Nowego Jorku. Po długiej dyskusji na temat celu naszej planowanej podróży uzgodniliśmy, że CBGB będzie najrozsądniejszym dla nas rozwiązaniem. Nie jesteśmy tu nawet tydzień, a Het z Ulrichem zdążyli się stęsknić za Rainbow bardziej niż za swoimi dziewczynami.
-Droga Pani...i chujki niemyte. Co pijecie?- Lars zaoferował się, że pójdzie do baru. Nie, żeby była tam barmanka z pokaźnym biustem. Ulrich jest po prostu wyjątkowo sympatycznym młodzieńcem, który pragnie spełnić nasze pijackie pragnienia. 
-Pierdol się, kutasiarzu. Lepiej Cię przypilnuję- zaproponował Het równie sympatycznie co jego przedmówca. Zostaliśmy we trójkę. Trzy...idealna liczba do trójkąta. Oczywiście ja o żadnym nie myślę. Od tygodnia bądź dwu jestem całkowicie porządnym facetem. Nie bardziej niż Cliff, ale nadal w dopuszczalnych granicach, jak prawdziwy dżentelmen.
-Mmmrrrr- początkowo wydawało mi się, że się przesłyszałem- Mrrrr- ale przy kolejnym zasłyszanym mruczeniu rozejrzałem się uważnie wokół. Nie musiałem długo szukać, gdyż kotem, który wydawał te seksowne dźwięki okazała się być Eleonore siedząca naprzeciwko mnie. Przyjrzałem się jej poczynaniom- nie, nie jestem zboczeńcem. 
 Dziewczyna pocierała nosem o szyję Burtona, w tym samym czasie masując jego udo. Z każdą chwilą sięgając coraz bliżej rozporka. Po kilku minutach zabawa się jej chyba znudziła. Zaczęła subtelnie skubać ucho kolegi, z czasem coraz namiętniej je ssąc.
-Eleonore- Burton odsunął dziewczynę na kilka metrów od siebie.
-Nie wiesz, czym jest zabawa- w jej głosie było słychać nutę rozczarowania, ale także złości. Czyżby aż tak interesowała się Cliffem? W takim razie, nasz genialny basista jest kretynem. 
-Znamy się od kilku lat. Powinnaś wiedzieć, że nie zabrałem Cię tu w celu kopulacji- pogładził Norrie po ramieniu. Ta jednak gwałtownie się odsunęła.
-Idę się przewietrzyć- oznajmiła twardym tonem, po czym bez zbędnych pożegnań ruszyła w stronę wyjścia. Cliff wyszedł zaraz za nią. Jeśli ich 'spacer' nie zakończy się w motelowym pokoju, to prawdopodobnie do końca naszego pobytu w tym mieście atmosfera będzie bardziej niż nieprzyjemna. 

 Po ledwie kilkunastu minutach pozostała w barze część towarzystwa mocno się rozkręciła. Aż za mocno. Ja jednak postanowiłem zachować umiar. Jesteśmy tu, żeby pracować, a nie się upijać. No dobra, też dużo wypiłem, ale mnie alkohol nie wziął tak bardzo jak Larsa i Jamesa. 
 Jeden nachalnie podrywał barmankę, aż w końcu został wyrzucony za drzwi, a drugi przytulał się do latarni mówiąc, jak bardzo tęskni za swoją dziewczyną. Moja rola w tym wszystkim była jak zwykle najgorsza. Mam na myśli to, że Lars wybrał sobie brzydką latarnię. Bardzo brzydką. Przykleił się do słupa, wokół którego rozstawiony był wianuszek kobiet z pierwszymi oznakami starzenia się na twarzy i ciele osłoniętym jedynie krótkimi topami i lateksowymi przepaskami wokół bioder. Z racji, że moi towarzysze byli niedysponowani, przesympatyczne, ale także całkowicie bezwstydne Panie prześcigały się o to, która lepiej wykona konkretne usługi za niewielką opłatą. Szkoda tylko, że nie spytały mnie o zdanie. Chciałem uciec stamtąd jak najszybciej, ale sumienie nie pozwalało mi zostawić kolegów na ulicy.
-J-ja...dz-dzię...- próbowałem wydukać cokolwiek, byleby tylko sobie poszły bez wcześniejszego zatłuczenia mnie torebkami prawdopodobnie wypełnionymi po brzegi kondomami. 
-Cukiereczku, przy mnie przestaniesz się jąkać- po twarzy pogładziła mnie rudowłosa Pani koło trzydziestki.
-Daj sobie spokój Camille! Mam szerszy pakiet usług- szturchnęła koleżankę dużo młodsza kobieta. Wydawało mi się, że jest nawet młodsza ode mnie, ale od razu odrzuciłem tę myśl.- Koteczku, mogę Ci zaproponować...laa...
-Boże, Sharon! Nie wiesz jak zdobyć klienta. To jego pierwszy raz, więc większe doznania da mu pozycja na jeźdźca. Widać, że się dopiero uczysz- w połowie następnego zdania całkowicie wyłączyłem się z tej...nietuzinkowej wymiany zdań. Czekałem na cud albo cokolwiek, co pozwoli mi stąd uciec. Jednak najgorsze jest to, że to kolejna sytuacja, która potwierdza fakt, że nie radzę sobie z kobietami. Dlaczego one mnie tak dominują?! Do cholery!
-Dziewczyny, dajcie mu spokój. To jeszcze dziecko- z opresji postanowiła mnie wybawić nowo przybyła niewiasta. Przyjrzałem jej się uważnie. Nie wyglądała jak jedna z...Pań do towarzystwa. Na nogach miała skórzane spodnie przytrzymane paskiem z ćwiekami na wysokości bioder, a górę okrywała prześwitująca narzuta, spod której widać było złoty biustonosz. Jej włosy były bardzo nietypowe jak dla panującej w Nowym Jorku mody. Miała długie loki sięgające pasa, przeplatane granatowymi i czerwonymi pasmami. Jej bladą karnację podkreślał mocny makijaż oczu jak i fioletowe usta. W oczy również rzucał się przekłuty z obu stron nos i długi kolczyk wiszący z pępka. 
-Mam 20 lat. Nie jestem dzieckiem- nadal zszokowany prezencją tajemniczej dziewczyny zacząłem się bronić jak nie jeden smarkacz. 
-Ja mam 22. I co zrobisz z tym faktem?- uśmiechnęła się do mnie promiennie. Chciałem ten szczery uśmiech odwzajemnić, ale jedyne co mogłem wybąkać to swoje imię...do tego niewyraźnie.
-Miło mi Cię poznać, Kent- wyciągnęła do mnie rękę na znak zawarcia nowej znajomości- Jestem Joanne. Nightly Joanne*.
-Kirk, nie Kent- poprawiłem się, fatalnie się przy tym czerwieniąc. Dlaczego takie rzeczy spotykają akurat mnie?!
-Powiem Ci coś, Kirk- usiadła koło mnie na płycie chodnikowej obok latarni, do której w dalszym ciągu przytulał się James.- Jesteś łajzą- z wrażenia rozdziawiłem usta. Nie wiedziałem, czemu uznała, że jestem 'łajzą'. Przecież nawet mnie nie zna.
-Uważaj, Koteczku- zbliżyła się do nas kobieta, na którą wołano Camille.-Nie daj się zwieść cygance, bo jeszcze Cię zwiąże z jakąś klątwą.
-Niech Pani da sobie spokój- odparła Ni...Joanne.
-Tylko demon wróży z ręki- prychnęła rudowłosa kobieta, po czym odeszła kawałek dalej. Wyglądała bardzo zabawnie. Jakby brakowało jej w ręce jedynie różańca bądź krzyża na odpędzenie złej mocy.
-Ja przynajmniej nie muszę się prostytuować- pokazała starszej kobiecie język. Na ten gest Camille się oburzyła, a my oboje zanieśliśmy się śmiechem. 
-Wróżysz...z ręki?- nie miałem pojęcia jak zacząć rozmowę. Wiadomym jest, że między mną a seksownymi kocicami jest ogromna przepaść. A te nieznajome już całkowicie mnie zawstydzają i wypompowują swoją obecnością całe powietrze z moich jąder.
-Oczywiście. Daj mi dłoń- usłuchałem polecenia. Po chwili dotyk jej palców zaczął wypalać dziurę we wnętrzu mojej dłoni. Wiodła delikatnie opuszkami palców po każdej możliwej linii, jaką znalazła. Wyglądała na skupioną. Zacięcie studiowała to, co widziała. Byłem strasznie ciekawy efektu. Może przepowie mi, że wygram milion albo zostanę prezydentem?
-Fatalnie...tragicznie...-zaczęła kręcić głową. Wydała z siebie ciche westchnięcie, następnie wbijając swoje ciemne oczy w moją twarz. Lekko speszony od razu spuściłem wzrok.- Jesteś muzykiem. Przyjechałeś do Nowego Jorku, żeby spełniać marzenia wraz ze swoimi pijanymi kolegami. Myślicie, że jesteście wystarczająco dobrzy i oryginalni. Jedyną wyjątkowością w Tobie jest to, że rzeczywiście chcesz być muzykiem. Nie robisz tego dla napalonych fanek. 
-Skąd...
-Cii-położyła mi palec na ustach, żeby spokojnie móc kontynuować- nie radzisz sobie z kobietami. I nie zmienisz tego. Będziesz samotnym wilkiem, którego dziewczyny będą wykorzystywać, nie odwrotnie. Jedyne, co z którąś na dłużej mogłoby Cię połączyć to dziecko, które prędzej czy później przez swoją nieuwagę w relacjach damsko-męskich spłodzisz.- nieznacznie się od niej odsunąłem. Jej wiedza o mnie jest porażająca.
-Skąd...Ty to wiesz? Jesteś wiedźmą?- spytałem nazbyt poważnie, ale przynajmniej rozbawiłem swoją rozmówczynię.
-Jesteś straszną łajzą- nie próbowała ukryć śmiechu. Kpiącego chichotu, na który sam ją naprowadziłem.- Po Twoich dłoniach widać, że szarpiesz struny. A pałeczki w kieszeni Twojego kolegi, który napastuje słup świadczą o tym, że nie grasz sam. Co do kobiet...wystarczy mi to, co zaobserwowałam. Jesteś całkowicie stłamszony przez płeć piękną. To smutne, ale...mnie to bawi, Kirk. Jak widzisz...nie mam nadprzyrodzonych zdolności.- przeanalizowałem słowo po słowie. O kurwa...ta dziewczyna ma rację. Jestem łajzą. I wyszedłem na głupka. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
-Czyli nie spłodzę dziecka?- odparłem równie idiotycznie, co wcześniej. Kirk, ogarnij się. Nie świruj. To tylko dziewczyna. Dziewczyna...
-Skąd wiesz, że już tego nie zrobiłeś?- mimo całkiem odmiennego wyglądu i zachowania, Joanne pewnością siebie przypominała mi...mieszankę wybuchową Yvonne i Hope. Chociaż swoim radosnym usposobieniem najwięcej miała z Randi. Ciekawa postać. Zaintrygowała mnie jak mało kto.
-Spotkamy się jeszcze?- Joan się odruchowo zaśmiała i zaraz potem wstała. Chciałem złapać ją za rękę, ale była szybsza. 
-Oczywiście, że nie- schyliła się, żeby cmoknąć mnie w policzek- Fajny jesteś, głuptasie- poczochrała mnie po włosach i odeszła. 
-Ta dziewczyna pracuje w barze za rogiem
-S-słucham?
-Mówię, że pracuje w barze za rogiem.- z chwilowego otępienia wyrwało mnie szturchnięcie Camille. 
-Jest kelnerką?- zaśmiała się.
-Żadna ze znanych mi kelnerek nie nosi przydomków
-Nightly Joanne...- powiedziałem sam do siebie, jednak przesympatyczna kobieta, która w wolnym czasie stoi na rogu ulicy postanowiła rozjaśnić moje myśli.
-Jest striptizerką. A w dzień mówią na nią Grace.
-I spotkać można ją tylko nocą? Gdy pracuje?
-W dzień szukaj jej w wesołym miasteczku. Dorabia tam jako wróżka.
-To dlatego...
-Niezależnie od wszystkiego i tak uważam ją za pomiot szatana. 
-Dlaczego?
-Pracowałam z jej matką. Dzika dziewczyna. Trzymaj się od niej lepiej z daleka. No chyba, że życie Ci nie miłe.- podniosłem się z ziemi. Uśmiechnąłem się do starszej kobiety jak wariat, za którego pewnie mnie uznała. Z niewiadomego mi powodu rzuciłem się na nią uradowany, następnie mocno ją wyściskałem.
-Camille, jesteś cudowna.
-Nie pierwszy mi to mówisz, kochaneczku. Moje dłonie działają cuda.
-Ej, Kirk. Co tu się dzieje? Nie zaczepiaj biednej kobiety na ulicy! Jeszcze pomyśli że chcesz ją zgwałcić- w końcu Eleonore postanowiła nas znaleźć. Parę metrów za nią wlókł się Cliff.
-Prędzej ona by to zrobiła- poczułem uderzenie. Camille postanowiła utemperować mój dobry humor. A może poczuła się urażona? Tak, to pewnie to. 
-Eee...chłopaki?- razem z Burtonem odkleiliśmy od latarni Larsa, który stawiał niemały opór. Natomiast Eleonore zajęła się Jamesem, którego musiała podtrzymać, żeby nie zatoczył koła lub nie potknął się o własne nogi. Spotkanie z płytą chodnikową nie było mu w tamtej chwili potrzebne.
__________________________________________


YVONNE
__________________________________________

15.05.1983, Nowy Jork 

 Minęło sześć dni od wyjazdu chłopaków do Nowego Jorku. Gdybym ich nie znała, to nie martwiłaby mnie martwa cisza, jaką się otoczyli. Niestety miałam sposobność spędzić z nimi sporo czasu, więc nachodzą mnie lekkie obawy. Na pewno są cali i zdrowi w pokojach hotelowych pod opieką Zazuli lub pracują nad materiałem. Mimo to, trochę się o nich martwię. Od tych kilku dni nie dali znaku życia. Wszystko mogło się tam wydarzyć. Mogli być ofiarami wypadku, albo upić się w szemranej dzielnicy. W najgorszym przypadku zaczną brać narkotyki. Poza Cliffem. Burton jest rozsądny i pewnie ma ich na oku. Wydaje mi się jednak, że gdyby wszystko było w porządku, to chociaż on zadzwoniłby do Randi czy kogokolwiek, kto mógłby mnie zapewnić, że nie dzieje się z nimi nic złego. 
-Idziemy?- poczułam lekkie szturchnięcie w ramię. Spojrzałam na przyjaciółkę, która zaczęła się oddalać w stronę budynku szkoły.
-Randi- zatrzymałam ją w pół drogi- Jak sądzisz...
-Yv, kochana. Twoim jedynym zmartwieniem powinno być tworzenie wymówki, którą zapewnisz mnie, że nie pozwolisz Dave'owi wejść w brutalny sposób do Twojego życia- otworzyłam szeroko ze zdziwienia oczy. Byłam zdumiona, że w ogóle wzięła pod uwagę fakt, że mogłabym ponownie spędzać czas z Mustaine'em. Byliśmy ze sobą dosyć długo, ale czas to nie wszystko. Potraktował mnie okropnie, a ja...w odwecie wpadłam w ramiona Hetfielda. Pod tym względem okazałam się tak samo nie w porządku jak on, ale jestem zadowolona z przebiegu zdarzeń. Mogę się skupić na swoich priorytetach i samej sobie. Fakt, że postanowiłam z nim porozmawiać jeszcze o niczym nie świadczy. Nawet, jeśli Hope i Randi uważają inaczej.
 Po koncercie nowej kapeli Dave'a coś mną pchnęło. Nie jestem pewna co mnie skusiło, ale wybrałam się za kulisy. Chciałam zobaczyć ten rudy łeb i może jakoś załagodzić nasze stosunki. To co tam zobaczyłam bardzo mnie zadowoliło, ale także do dzisiaj pozostawiło w osłupieniu. Dave był lekko pijany, jak każdy w klubie, ale nie był naćpany. Jestem całkowicie pewna, że nie brał nic poza walium. Zapytałam go o to. Oczywiście potwierdził, że chce się skupić na muzyce, a nie braniu i zaliczaniu dziewczyn. Nie do końca mu wierzę, ale cieszę się, że zrobił ten pierwszy krok ku trzeźwości. 
 James powinien dać szansę Mustaine'owi. Przyjaźnili się...i to jemu wiele zawdzięcza cały zespół. Poza tym... nikomu nie stanie się krzywda, jeśli porozmawiam z nim od czasu do czasu. 
_________________________________________

JAMES
_________________________________________

-James...James...- poczułem lekkie klepanie po twarzy. Chciałem odpędzić ten sen, ale ból był coraz bardziej odczuwalny i rzeczywisty. Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem na postać, która stała nade mną i cyklicznie wymawiała moje imię. Na początku nie byłem w stanie wyostrzyć kształtu postaci, ani miejsca, w którym się znalazłem. Jedyne czego byłem pewien to fakt, że leżałem na zimnym i twardym podłożu. Czyżbym zasnął na ziemi?
-James...żyjesz- usłyszałem ciche szlochanie. Podniosłem się do pozycji siedzącej, przetarłem oczy. Po kilku chwilach mój wzrok zaczął wracać do normy. Przede mną siedziała Eleonore całą zalana łzami. 
-Co się tu kurwa...- zanim dokończyłem pytanie, dziewczyna mocno mnie spoliczkowała. To było zaskakujące.-Za co?
-Nie pamiętasz?- spojrzała na mnie równie zdezorientowana co ja. 
  Rozejrzałem się dookoła. Siedzieliśmy w małym kwadratowym pomieszczeniu z szarymi ścianami, w których nie znajdowało się jakiekolwiek okno. Obok nas znajdowała się przygwożdżona do ściany deska, która wyglądała jak prowizoryczna leżanka. Wstałem i otrzepałem ubranie, które z niewiadomych mi przyczyn było niemiłosiernie zakurzone i podarte. Chwiejnym krokiem podszedłem do deski, żeby na niej usiąść. Przede mną ukazała się chyba najważniejsza rzecz w tym pomieszczaniu, która zmusiła mnie do wytężenia umysłu. Musiałem sobie przypomnieć, jakim cudem wylądowaliśmy z Eleonore za kratami.
__________________________________________






*'wróżka' Nightly Joanne jest pomysłem Asi.