poniedziałek, 16 lutego 2015

XI

__________________________________________
HOPE
__________________________________________

24.04.1983, Los Angeles

 Nastała pochmurna niedziela. Od dnia trzeźwości minął zaledwie tydzień. Przez te kilka dni nie miałam kontaktu z Lars'em, który musi mnie zajebiście nienawidzić. Z drugiej strony, ten związek musiał się kiedyś skończyć. Nie byliśmy idealną parą, a ja nie planowałam zakochiwać się w Ulrich'u. Miałam jeden cel, do którego dążyłam. Osiągnęłam go, więc niczego już nie potrzebuję od chłopaka. Oczywiście nie zaprzeczę, że przyzwyczaiłam się do towarzystwa Duńczyka. W końcu non stop się spotykaliśmy, uprawialiśmy seks. Nie było innego wyjścia, musiałam go polubić. Jednak nie ułatwia to starcia twarzą w twarz, którego nie da się odwlec. Mam nadzieję, że nie wybuchnie przy mamie. Nie byłoby zbyt kolorowo, gdyby sprowadziła się do LA, aby przypilnować syna, który do najodpowiedzialniejszych nie należy. Nie oszukujmy się- gdyby rodzice nie przysyłali mu pieniędzy, nie utrzymałby siebie i siostry. Nie mówiąc o imprezach, na które trzeba zaopatrzyć się w ogromne pokłady alkoholu. 
 Stanęłam przed domem, w którym spędziłam wiele czasu. Mam z nim wiele pięknych wspomnień jak i niekoniecznie. Wszystko, co tu się działo ma swoje znaczenie. 
-Witak,Kruszynko!- od progu powitała mnie mama Ulrich. Od naszego ostatniego spotkania pół roku temu niewiele się zmieniła. Jedynie na jej głowie pojawiło się kilka jaśniejszych pasemek. 
-Dzień dobry! Miło Panią widzieć- uściskała mnie na przywitanie. Po wymienieniu uprzejmości weszłyśmy do środka, gdzie przy ładnie nakrytym stole siedział już Kirk. Dotrzymał słowa, przyszedł. Mimo wszystko jego obecność odgoni niezręczność całej sytuacji. Będzie mógł również uspokoić Ulricha, gdy wyjawię jego rodzicielce prawdę o nas. Nie mam zamiaru grać do końca życia jego dziewczyny. Między nami jest źle i nie da się tego ukryć. 
-Gdzie Lars?- spytałam niby od niechcenia.
-W pokoju. Nie wiem co on tak długo tam robi- zaśmiałam się, widząc zdenerwowanie Pani U., która wręcz uwielbia punktualność. Zawsze zazdrościłam Lars'owi tak poukładanych rodziców. Ja z moimi widuję się dwa razy do roku. Oboje jeżdżą po świecie po sesjach zdjęciowych. Taka dobrana para- fotograf i modelka. Co jakiś czas wysyłają mi pieniądze na utrzymanie ogromnego domu. Dlatego też nie musiałabym pracować, ale postanowiłam pójść w ślady mamy i zająć się pozowaniem. Nie jestem tak znana i piękna jak ona, ale każdy kiedyś zaczynał.  
-Pójdę po niego- skierowałam się w stronę pokoju chłopaka. Po przeskoczeniu kilku stopni schodów, znalazłam się przed pomieszczeniem. Nie zapukałam, po co? Bez wahania weszłam do pokoju, mając na uwadze, aby zamknąć za sobą drzwi na zamek. Nie chcę, aby w trakcie rozmowy wyszedł. 
-Cześć- podeszłam bliżej Lars'a, który na mój widok odskoczył jak poparzony. Po chwili zdecydował się podejść. Na przywitanie pocałował mnie w policzek. Rozszerzyłam oczy ze zdumienia. Czy to na pewno jest ten sam Duńczyk?
-Chyba powinniśmy pogadać- wskazał ręką swoje łóżko. Posłusznie usiadłam na brzegu. Po chwili Ulrich do mnie dołączył, nieznacznie ocierając rękę o moje kolano.
-Powinienem z Tobą zerwać- zaczął dość niepewnie, unikając mojego spojrzenia. Czyżby czuł się niezręcznie w tej sytuacji?
-To dlaczego tego nie zrobisz? To by było nie fair z mojej strony, gdybym odebrała Ci do zadanie- zaśmiałam się pod nosem z bezsensowności mojej wypowiedzi. My nie musimy głośno wypowiadać słów ''to koniec'', to nic nie zmieni. Między nami stworzyła się przepaść i nie mam zamiaru tracić czasu na jej naprawianie.
-Życie jest jak sflaczały kutas, którego czasem ktoś obciągnie...*, a ja nie chcę czekać na to obciąganie, rozumiesz?- starałam się zachować spokój, na prawdę, ale nie mogąc wytrzymać, zaczęłam się głośno i dobitnie śmiać. Wiem, że Lars nie należy do najbardziej światłych osób, ale tym porównaniem zburzył całe napięcie między nami. To dobrze, może pozbędziemy się tej niezręczności.
-Wiesz, Lars. Poznasz inne dziewczyny. My nie musimy być ze sobą na zawsze. To by była lekka paranoja- chłopak momentalnie wstał. Otworzył drzwi, z kolei wychodząc. Nie czekając na zaproszenie, ruszyłam za nim. Po kilkunastu krokach znaleźliśmy się w kuchni, posłusznie siadając na swoich miejscach... w milczeniu. 
__________________________________________
KIRK
__________________________________________

 Całą noc zastanawiałem się czy iść na obiad do Lars'a czy też nie? Jestem pewny, że zacznie coś podejrzewać, skoro po rozmowie z jego dziewczyną postanowiłem się wprosić. Mam nadzieję, że mu nic nie odpierdoli i usiedzi tą godzinę z łapami przy sobie. Nie chcę się z nim kłócić, bić ani nikogo bronić. Ja jestem bezstronnym człowiekiem, który ma w dupie ich związek. Taa... to czemu tam idę? 
 Gdy wszedłem do środka, od razu pomogłem zastawiać stół potrawami mamie Lars'a. Niezła z niej szprycha. Mimo swojego wieku, trzyma się całkiem dobrze.
-O, już idą nasze gołąbeczki- kobieta rozpromieniła się na widok syna i ''synowej''. Gdyby tylko znała prawdę. 
-Jedzcie kochani, zanim wszystko wystygnie- gdy pozostała dwójka zasiadła do stołu, półmiski z ziemniakami, mięsem, przeróżnymi sałatkami zaczęły krążyć wokół. Zaczęliśmy jeść, starając się przy tym zignorować krępującą ciszę. Wszakże nasz bezgłos postanowiła przerwać pani domu.
-Hope, jak tam Ci się żyje z moim synem?- przedstawienie niech się zacznie. Po spurpurowiałej twarzy Ulricha jestem pewien, że prędzej czy później coś się stanie. Obym tylko nie był w to zamieszany. 
-Dobrze. Prócz tego, że jest być upierdliwy i nie potrafi zrobić sobie śniadania, jest w porządku- obie kobiety głośno się zaśmiały. Zerknąłem znad swojego talerza na kolegę, który przybrał nieodgadniony wyraz twarzy. W środku pewnie cały się aż gotuje. Niech tylko wytrzyma. 
 Kurwa, to nie ja powinienem się tu stresować. Jestem tylko obserwatorem i na tym koniec. 
-On potrzebuje kobiety. Sam by sobie nie poradził- tym razem to ja parsknąłem, wypluwając przy okazji ziemniaki, które akurat przeżuwałem. Cała trójka spojrzała się na mnie jak na debila.
-Przepraszam, zakrztusiłem się- zachłannie upiłem kilka kropel czerwonego wina-wytrawne, cholera.
 Między paniami wszczęła się głęboka dyskusja. Rozmawiały na różne tematy. Głównie jedna pytała, a druga odpowiadała. Taka międzymiastowa wymiana informacji.


-Lars, kiedy planujecie uczynić mnie babcią?- chłopak tak jak i jego dziewczyna szeroko otworzyli oczy. Ciekawe, jak wybrną z niewygodnego pytania. Moim zdaniem, nie powinni ciągnąć tej farsy. Prędzej czy później i tak to wyjdzie na jaw, a udawanie przed własną rodzicielką nikomu nie wyjdzie na zdrowie. 
-Hope jest modelką, więc jak myślisz?- odpowiedział nieco pogardliwie. Ja pierdolę, co się wydarzyło tam na górze? Zerwali czy nie? Chyba rozmowa nie przebiegła po jego myśli, skoro siedzi cholernie skwaszony. 
-Ej, kochanie, co jest?- blondynka przykryła dłoń chłopaka swoją. Ujęła jego podbródek, patrząc mu przy tym głęboko w oczy. Chłopak ją bezceremonialnie zignorował.-Pani Lone, muszę coś wyznać- miną zbitego psa przyciągnęła do siebie uwagę kobiety.- Rozstaliśmy się. Po prostu... nie pasujemy do siebie- Pani Ulrich poklepała dziewczynę po ramieniu. Chyba założyła, że to z winy Larsa ich związek stracił prawo bytu.
-Pierdol się, suko-rzucił chłopak dosyć cicho, ale każdy w tym pomieszczeniu bez problemu usłyszał zdanie.
 Wiedziałem. No kurwa wiedziałem, że mu odwali! I to na samym początku. Obstawiałem, że wytrzyma chociaż do deseru, a nie po wymianie zaledwie kilku nic nie znaczących zdań. 

-Lars, jak ty się zachowujesz?- krzyknęła mama chłopaka. Odsunęła krzesło, wstała. Podeszła do blatu kuchennego po napoczętą butelkę wina, z której wypełniła czerwonym płynem swój pusty kieliszek po brzegi. Już wiem, po kim Lars lubi alkohol.
-Tak jak powinienem od początku.- uniósł głos. Podążając za przykładem matki, pochłonął całą zawartość swojego kieliszka. 
-Nie rozumiem. Co tu się dzieje?- kobieta spojrzała to na mnie, to na Hope. 
-Twoja kochana Hope jest pieprzoną dziwką. Rucha się z każdym.- automatycznie wstałem i podszedłem do kolegi. Pociągnąłem za jego koszulkę, aby znalazł się w pionie. Nie wytrzymałem. Niech robi co chce, ale nie pozwolę, aby ubliżał kobiecie, a tym bardziej zwracał się w ten sposób do matki. Jebany idiota. Nie potrafi poskromić swojego temperamentu. Musi się na kimś wyżyć. Jest pieprzonym sadystą czy innym psycholem? Zachowuje się koszmarnie, można by rzec, że w bardzo szarmancki sposób, jak na jaskiniowca XX wieku przystało. 
-Ulrich, kurwa! Zachowuj się, chłopie. Co Ci odpierdoliło?- spojrzał na mnie zdumiony. Nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji z mojej strony. W końcu to do mnie niepodobne. To wina tego trunku i butelka whiskey wypita w drodze tutaj.
 Dając upust emocjom, powróciłem na swoje miejsce, Ulrich również usiadł.
-Z kim spałaś?- spytał już spokojniejszy. Spojrzał przenikliwie na blondynkę, oczekując odpowiedzi. Oby mu jej nie udzieliła. Wystarczy, że ja muszę żyć ze świadomością jej pociągu do pedałów. 
-To nieistotne- zaśmiała się- Przepraszam za niego. Po prostu Lars nie umie przyjąć odmowy. 
-Dałaś mu kosza?- przez kilka chwil siedziałem z szeroko rozdziawionymi ustami. Tego nie obstawiałem. Lars chciał wrócić do Hope? Ja pierdolę, co tu się dzieje!
-Nie spodziewałam się, że będzie chciał wrócić do dziewczyny, która pieprzy się z przypadkowym kolesiem- idąc za ciosem, wzięła butelkę wina, po czym wypiła to, co w niej zostało. Wytarła usta serwetką, kulturalnie, jakby nic się nie wydarzyło wstała od stołu. Wymieniła pożegnalny uścisk z mamą Larsa, a następnie podeszła do mnie. Również wstałem, w końcu tak wypada. Dziewczyna ułożyła dłonie na moim torsie, który pod wpływem nieopanowanego bicia serca coraz szybciej zaczął się unosić. Uśmiechnęła się do mnie zalotnie, złożyła krótki, a zarazem soczysty pocałunek na moich ustach. Automatycznie ująłem ją w talii. Po minucie moja świadomość wróciła na swoje miejsce. Odsunąłem dziewczynę od siebie na wyciągnięcie ręki. Trzymając jej ramię w silnym uścisku posłałem koledze przepraszające spojrzenie, z kolei wyprowadzając dziewczynę z domu. 
 Usiadłem na schodkach przed budynkiem. Ukryłem twarz w rękach zażenowany tą całą sytuacją. Nie wiedziałem, co robić dalej. Jak Lars zareaguje na tę małą intrygę byłej? Miałem być tylko obserwatorem, ewentualnie pomocnikiem. Skończyło się na tym, że Hope posłużyła się mną, aby dogryźć mojemu kumplowi z którym miałem bardzo dobry kontakt. Mimo, iż niczym nie zawiniłem, czuję się źle. Jak ja mu się z tego do cholery wytłumaczę?! 
-Przepraszam, poniosło mnie. Mam tam wrócić?- ukucnęła przede mną. Zagarnęła mi kosmyk włosów za ucho. Z ociąganiem, spojrzałem na nią. W jej oczach biegały wesołe ogniki. Czemu nie czuje się niczemu winna? Przecież to ona odpierdala tu ten cały bajzel. 
-Daj mi spokój- na moje warknięcie zaśmiała się krótko. O co jej do cholery chodzi? 
-Przynajmniej nie każesz mi się pieprzyć-poklepała mnie po udzie.
-Już to zrobiłaś- odpowiedziałem, w dość niemiły sposób. Jednak nie skłamałem.
-Nie z Tobą. Miałbyś ochotę?- przybliżyła swoją twarz do mojej. Nie mogąc dosięgnąć moich ust, rozchyliła mi ramiona. Bez skrępowania usiadła na moich kolanach. Gdy miało dojść do pocałunku, z domu wyszedł Lars. Jak poparzony zruciłem dziewczynę z nóg i się podniosłem. Cofnąłem się dwa kroki do tyłu, tak na wszelki wypadek. Jednak reakcja chłopaka mnie zaskoczyła. Podszedł do mnie, aby mnie przytulić. Po wymianie braterskiego uścisku złapał mnie za rękaw, pociągnął w stronę furtki. Gdy oddaliliśmy się kilka metrów od domu, przystanął. 
-Jedziemy do San Francisco.- odparł, momentalnie ponownie kierując się do przodu- Cliff z James'em zaraz po nas przyjadą. Będą czekać za rogiem- osłupiały pospieszyłem za kolegą. Po chwili namysłu zrozumiałem, o co chodzi. Paul ma jutro urodziny, więc jedziemy do niego na imprezę. Samochodem będziemy jechać około sześciu godzin, więc dotrzemy przed północą.
-Dużo ludzi będzie?- spytałem zaciekawiony. Każdy szanujący się przyjaciel Baloff'a wie, jak takie spotkania się kończą. Większość na pewno zapamięta to wydarzenie. Wiem, co mówię. W końcu miałem okazję grać z nim w jednym zespole.
-W chuj- po odpowiedzi kolegi moje usta rozciągnęły się w uśmiechu. Największym, na jaki było mnie stać. Tak jak się spodziewałem. Jeśli nie spłonie dom, to stanie się coś innego- zajebiście spektakularnego.
__________________________________________


* cytat inspirowany oryginalnym Ulrichem


 Przepraszam, zwaliłam obiad. Bardzo zależało mi na tym wątku, ale no nie wyszło. Rozdział krótszy niż poprzedni, gdyż nie miałam inwencji na ciąg dalszy tej felernej niedzieli. Jak zapowiedział Kirk, w następnym rozdziale impreza (kolejna), więc mogę dać się ponieść wyobraźni. Jednak nie będę miała możliwości skupić się na wszystkich bohaterach, więc pytanie do was: kogo perspektywę chciałybyście ujrzeć przy boku Paul'a Baloff'a? A co za tym idzie, pewnie pojawi się i reszta zespołu Exodus ;)

niedziela, 8 lutego 2015

X

__________________________________________

RANDI
__________________________________________

 Minęło wiele czasu od rozpoczęcia zabawy. Każdy chodził z każdym do lasu, który okrył tajemnicą czynności, jakie miały w nim miejsce. Wszyscy zdążyli się upić jak i lepiej poznać. James bez skrępowania pił, rozmawiał, wygłupiał się z nieznanymi mi dotąd chłopakami. Jak absurdalna może wydawać się więź Hetfield'a z moimi kolegami z klasy, których nawet ja sama nie znam?
 Yvonne dźgnęła moją talię, aby przywrócić mnie do rzeczywistości. Ostatnimi czasy bardzo lubię rozmyślać, wyłączać się z otaczającego mnie świata. Lubię być sama ze swoimi myślami, nieobciążona towarzystwem obcych ludzi. Cieszę się, że Yv zdecydowała się wybrać z nami na ten biwak. Razem z Winter stanowimy zgrane trio. Mimo, iż się na to nie zanosiło, bardzo dobrze się bawię, nawet bez obecności Cliff'a, który co chwila wędrował w głąb zarośli z najprzeróżniejszymi dziewczynami. Za trzecim razem-nie liczę tego, po prostu zgaduję- jego los padł na James'a. Obaj roześmiani chłopcy pobiegli wypełnić swoje zadanie. Schowali się dosyć blisko, dzięki czemu mogli imitować najprzeróżniejsze dźwięki, które dobiegały naszych uszu. 
-Randi! Po raz pierwszy dzisiejszego wieczora! Uhuhu!- krzyknęła Sienna, gdy butelka pokazała na mnie. To prawda, że nie miałam okazji zawędrować z nikim w ciemności. Nie zależało mi na tym. Jedyne, co chciałam, to pozbyć się nieznośnego uczucia, które mi ciążyło. Nie wiem jak to nazwać, bynajmniej nie zazdrością. Nigdy czegoś takiego nie odczuwałam, więc nie wiem jak się zachować. W zgodzie ze swoją naturą muszę być spokojna.
 Rudowłosa ponownie zakręciła szkłem. Po kilku obrotach szyja naczynia zatrzymała się przed obliczem Matthias'a- brata Winter. Spojrzałam, lekko speszona na dziewczynę, która siedziała obok mnie. Ta odpowiedziała szerokim uśmiechem i podniesionymi kciukami w górę. 
-Ktoś się zezłościł- nim wstałam, Yvonne wskazała palcem na Burton'a. Chłopak wlepił we mnie surowe spojrzenie. Nie wiem, co chodziło mu po głowie. Wydawał się zamyślony, jakby nieobecny. Jednak nie moim zadaniem było przejmowanie się tym. Miałam iść do lasu z nowym kolegą i miło spędzić czas, jakim jest wyznaczone siedem minut.
 Wstałam, otrzepałam się z fragmentów kory, jaka się do mnie przyczepiła. Wygładziłam sukienkę, po czym ruszyłam za chłopakiem. W niedługim czasie pogrążyliśmy się w mroku. Gdy uznaliśmy, że jesteśmy wystarczająco daleko od obozowiska, zatrzymaliśmy się. Matthias usiadł na ziemi, a ja wzięłam z niego przykład.
-Wiesz, że nie musimy się całować, prawda?- zapytał uprzejmie jak na szesnastolatka. Chłopcy w tym wieku są zazwyczaj nieokrzesani. Bynajmniej Ci, z którymi mam lekcję, a on się do tej grupy zalicza. Na wielu przedmiotach się wydurnia, razem z kolegami próbują zwrócić na siebie uwagę i tak zainteresowanych nimi dziewczyn.- Nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji porozmawiać. Zawsze zastanawiałem się nad tym, jaka jesteś. Wyróżniasz się. Jesteś taka... nawet nie wiem jakich słów użyć, aby nie wyjść na głupka. Chodzi mi o to, że w porównaniu z innymi nie starasz się nikomu imponować, nie przejmujesz się wyglądem, co wkurza wiele lasek. One się pindrzą godzinami, a ty zakładasz jedynie prostą sukienkę i wszystkich podniecasz. Raz moja dziewczyna, teraz już była, chciała...- słowotok chłopaka został ujarzmiony przez pocałunek. Spanikowałam. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Nie rozmawiam z wieloma osobami, szczególnie na tak błahe tematy. 
 Chłopak nie czekał na zaproszenie, szybko odnalazł się w sytuacji. Ułożył mnie na trawie górując nade mną. Nasze pocałunki z każdą chwilą stawały się bardziej zachłanne, mocniejsze. Zawiesiłam ręce na szyi Matthias'a, który nie czekał na zaproszenie, aby włożyć dłoń pod spód mojej kusej sukienki. Zepchnęłam z siebie chłopaka, oboje powróciliśmy do pozycji siedzących. Po poprawieniu ubrania zaczęłam się śmiać.
-Co się śmieszy?- zapytał, najwyraźniej zaciekawiony moim niewyjaśnionym wybuchem.
-Jeszcze nie tak dawno bez wahania uprawiałabym z Tobą seks- chłopak zakaszlał, pewnie speszony moim wyznaniem. Nie miałam zamiaru wprowadzić go w zakłopotanie. Czyżby to był dla niego temat tabu?-Gdy zacząłeś dotykać mojej nagiej skóry... pomyślałam o chłopaku, z którym tu przyjechałam- zakończyłam zdanie kolejną salwą śmiechu.
 Dla mnie jest to nowa i zarazem zabawna sytuacja. Moje serce zaczynać bawić się we wszystko, w co nie wierzę. Zawsze chciałam żyć wolną miłością, nie zobowiązywać się do niczego. Nie lubię ograniczeń. Tymczasem ledwo co zaczęłam korzystać z życia, a już ktoś burzy te postanowienia. Nie jest to dobre. Muszę się tego wyzbyć, bądź przeboleć. Nigdy nie cierpiałam, więc odmiana dobrze mi zrobi. 
-Co wy tu odwalacie?- niezręczną ciszę przerwało nagłe przybycie Yvonne.
-A ty?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie. 
-Wasze siedem minut przerodziło się w dwadzieścia. Ta ruda małpa coraz bardziej przymilała się do wstawionego Het'a, więc postanowiłam was poszukać. Cholernie daleko się zaszyliście.- usiadła obok mnie.-Nie mam zamiaru tam wracać.
-Prędzej puścisz pawia, co?- wtrącił swoje trzy grosze Matthias. Przez te kilkadziesiąt minut nie miałam okazji z nim porozmawiać poza wymienieniem niezręcznych zdań. Natomiast dosyć dobrze zapoznałam się z jego językiem.
-Żebyś wiedział. Suka podwala się do każdego faceta. Nie wiem jak dziewczyny twoich kolegów wytrzymują- chłopak zaśmiał się pod nosem. Nie widziałam, ale usłyszałam, że podniósł się z ziemi, otrzepał ubranie. Podał nam obu dłonie i podciągnął do góry.
-Drogie Panie, niestety musimy wracać. No chyba, że macie ochotę na trójkąt?- po tym zapytaniu sam zaczął skręcać się ze śmiechu. My nie pozostałyśmy dłużne.
 Chwilę zajęło nam uspokojenie się, przywrócenie spokoju. Gdy nam to się udało, powróciliśmy do ogniska, gdzie od czasu do czasu spoglądając na siebie parskaliśmy na samo wspomnienie. 
__________________________________________

KIRK
__________________________________________

 Przygotowałem się na pocałunek dziewczyny, ale ta po krótkim wyśmianiu mnie zeszła z moich kolan. Usiadła obok, po czym ujęła moją dłoń. 
-Nie będę Cię pieprzyć- spojrzała mi w oczy, na co ja spuściłem wzrok. Zachowałem się jak idiota. Bez wahania chciałem przelecieć dziewczynę kumpla.-Jesteś dobry kumplem, aż za- napełniła obie szklanki resztką bourbon'u, podała mi jedną. Pochłonąłem zawartość. Trunek pomógł mi odrobinę ochłonąć. Nie ważne co chciałem, najważniejsze, że do niczego nie doszło. Przez chwilę miałem ochotę udusić Hope gołymi rękami za to, że próbowała mnie podpuścić. 
-Ha ha! Zajebiście śmieszne- odparłem dość ponuro. W moim głosie dosłyszalna była złość.-Nie spóźnij się na obiad.- dźwignąłem się z fotela. Zarzuciłem kurtkę na ramiona, następnie  kierując się do wyjścia.
-Pod warunkiem, że ty tez tam będziesz- gwałtownie się odwróciłem, a moja szczęka znacznie opadła w dół. Zamurowało mnie. Nie wiedziałem nawet co odpowiedzieć.
-Spokojnie, ogierze- dziewczyna odchyliła głowę do tyłu, głośno westchnęła- Chcę, żebyś tam był w razie, gdyby Lars chciał mnie zabić. Sama sobie nie poradzę- wbiła we mnie smutne, duże oczy. Nie, tylko nie ten chwyt.
-Dobra-mimo, iż miałem odmówić, moje usta zadecydowały inaczej. Dlaczego kurwa muszę się ładować w sytuacje, w które nawet nie jestem zamieszany? 
__________________________________________

RANDI
__________________________________________

 Od rozpoczęcia gry minęło sporo czasu. Zapadła głęboka, ciemna noc. Swoje twarze ledwie dostrzegaliśmy przy blasku ogniska. Nikt nie chciał zaniechać zabawy. Każdy planował iść do lasu więcej niż cztery razy. Butelka kręciła się nieustannie, co chwila wskazując to nowe pary. Tym razem padło na James'a i na mnie. Widziałam ulgę na twarzy przyjaciółki. Chociaż raz nie musi się martwić, że któraś z dziewczyn zapragnie wykorzystać Hetfield'a.
 Cała relacja Yv z James'em jest pokręcona. On stara się... nie okazuje tego na żaden sposób, zamyka się w sobie, ale ja wiem, że jego miłość nie zardzewiała. Ona również odwzajemnia jego uczucia, ale raz ją zranił. Nie jestem zdziwiona, że boi się swoich uczuć, ale one są tak silne, że w pewnym momencie całkowicie ją zniszczą. Mimo swojego twardego charakteru, Yvonne jest wewnętrznie słaba. Jej wola wraz z duchem nie są przygotowane na autodestrukcję. Czasem się boję, że ich ignorancja wspólnej przyszłości sprowadzi na nich nieszczęście. Nie chcą być z nikim innym, ale mimo wzajemnego przyciągania za każdym razem odpychają siebie coraz dalej. Nigdy tego nie zrozumiem. 
 Po krótkim marszu straciliśmy ogień z pola widzenia, więc przystanęliśmy.
-James- zwróciłam się do chłopaka, który odpowiedział mruknięciem. To znaczy, że mnie słucha. Nie błądzi nigdzie myślami-Nie...
-...ona mnie wykończy- przerwał, zanim zdążyłam wyrazić swoje myśli. Starałam się odnaleźć zarysy jego twarzy w ciemnościach, ale na próżno. Jedynie po głosie mogłam wyczuć, że jest blisko.- Raz nam nie wyszło, a teraz... dzieje się z nią coś dziwnego. Pobiłem się z Dave'em. Było mi głupio. Nie dlatego, że się posprzeczaliśmy, ale dlatego, że ona nie potrafiła tego docenić. Jak zwykle, olała mnie. Jak długo mam czekać, aż coś się stanie?- odetchnął z ulgą. Musiał to z siebie wyrzucić. Cieszę się, że to ze mną postanowił porozmawiać, ale z drugiej strony był to jasny wybór. Chłopcy nie za wiele by mu pomogli, jedynie Cliff. Jest głęboki i szczery, wsparłby przyjaciela w trudnych chwilach. 
-Zdradzę Ci coś, czego nie potrafisz dostrzec- mimo braku oświetlenia, poczułam na sobie jego spojrzenie. Wyczekiwał tego, co miałam zamiar powiedzieć.-Ona nigdy nie przestała Cię kochać. Gdy usiłowałeś zeswatać ją z Dave'em, aby poczuć się lepiej, ona była załamana. Złamałeś serce niewinnej nastolatki. Ona Cię kochała... robi to nadal bez względu na to, jakim potworem dla niej kiedyś byłeś- James nic nie odpowiedział. W dalszym ciągu czekał- Przeznaczenie jest zabiegane. Czasami musisz mu pomóc.
-Co to znaczy? Jak?- położył dłonie na moich ramionach. Oparł je tak energicznie, że aż się zachwiałam. Niby jest dorosłym mężczyzną, sam o siebie dba. Niestety nie radzi sobie z uczuciami i bardzo specyficzną kobietą. Starcie, które musi między nimi nastąpić, będzie elektryzujące. Tylko czy któraś ze stron na tym skorzysta? 
-Poczekaj 15 minut, a dostaniesz szansę. Co zrobisz, zależy tylko od Ciebie- nagle przywarł do mojego drobnego ciała. Odwzajemniłam uścisk chłopaka, aby dodać mu pewności siebie.
-I ty masz 16 lat, co?- zaśmiał się, wyraźnie odprężony. Stres ustąpił miejsca spokojowi. 

 Tak jak za pierwszym razem, po dłuższej chwili naszej nieobecności pojawiła się Yvonne. Tym razem z Burton'em, co wpędziło mnie w lekkie osłupienie. Nie spodziewałam się, że będzie nas szukał. Zakładałam, że skoro James odszedł od grupy, Sienna przerzuci swój urok na Cliff'a, a ten nie wyrwie się z jej szponów.
-Ja muszę za potrzebą- rzuciłam wymówkę i nie czekając na przebieg rozmowy zakochanych ruszyłam pędem przed siebie. Po kilku krokach poczułam uścisk na swoim ramieniu.
-Zatrzymaj się, pędziwiatrze- usłyszałam cichy pomruk Cliff'a.
-Powinniśmy odejść jeszcze...-nie zdążyłam dokończyć zdania, gdyż w tym samym czasie chłopak przyciągnął mnie do siebie. Objął w talii, schylił głowę. Nastąpił długi, słodki pocałunek. Po całym ciele rozeszło się gorąco. Nie jestem pewna czy chcę tak się czuć. 
-Jesteśmy wystarczająco daleko. Nie chcesz się chyba zgubić, prawda?- przytaknęłam, ale w zaistniałych ciemnościach Burton nie miał możliwości dostrzeżenia mojego gestu. 
-Czemu chciałeś przyjechać na ognisko? Ze mną?- zapytałam, odsuwając się od chłopaka. Enty raz tego wieczoru usiadłam na ziemi. Pociągnęłam Cliff'a za rękę, aby poszedł w moje ślady. Chwile później siedziałam w jego objęciach, które chroniły mnie przed lekkim chłodem. Bezpieczna przystań.
-A dlaczego nie? Sienna...- walnęłam go delikatnie w brzuch. On natomiast wyśmiał mój odruch zazdrości, na który nie sądziłam, że mnie stać.- Chciałem Cię sprawdzić. 
-Nie rozumiem- odparłam zdezorientowana wieloznaczną odpowiedzią.
-Co do mnie czujesz. Wiem, że znamy się banalnie krótko, ale poddałem się stereotypom i coś poczułem.- przyciągnął mnie bliżej do siebie, z kolei całując mnie po szyi.
-To dlatego pomagałeś Siennie?- tym razem to ja się zaśmiałam. Ujęłam twarz Cliff'a w dłonie, aby zaniechał pieszczot.- Ja nie chcę nic do Ciebie czuć. Nie wierzę w powodzenie związków. Chcę być z wieloma, ale tylko fizycznie.
-Za bardzo przejmujesz się tym, aby nie zdradzić swojej natury. Jako dziecko kwiatów chcesz być wolna. Rozumiem, ale... chcę mieć Cię na własność. 
-Cliff...
-Chcę czuwać nad twoją samotnością. 
-Ej...
-Miłości nie można podzielić na wiele części. Ona jest jedna. Moje uczucia możesz odwzajemnić lubo odrzucić.- próbowałam przerwać chłopakowi jego wywód. Nie podobało mi się to. Mówił piękne i prawdziwe rzeczy, zwłaszcza o mnie. Niestety niepodległy nikomu byt jest dla mnie najważniejszy. Nie mogę dać się uwiązać, przyszpilić. Po prostu nie mogę. 
-Mogę oferować Ci moje ciało. Nic więcej. Nie mogę.
-Nie chcę Cię przelecieć. Chcę posiąść twoją duszę. 
-Nie zmienię się dla jednej osoby. Jestem...
-...hipiską- odsunął się ode mnie. Usłyszałam grzechotanie, co mogło oznaczać, że szuka czegoś w kieszeniach kurtki. Po chwili włożył do mojej dłoni mały, płaski przedmiot. Sprawdziłam palcami kontury, dotknęłam z każdej strony. Dał mi kostkę. 
-To pierwszy prezent, jaki ode mnie dostałaś. Niezależnie jaką decyzję podejmiesz, nie poddam się.
-Cliff, dzieli nas 5 lat. Powinieneś mieć dziewczynę starsza, dojrzalszą.
-Ty mi w zupełności wystarczysz.- z trudem westchnęłam. Nie wiem jak z nim rozmawiać. Nie chcę ułudy, jaką jest związek! Kocham wszystkich ludzi, chcę przyswoić wielu chłopców i mężczyzn. Kto inny stwierdziłby, że jestem gówniarą, którą trzeba zaliczyć. Czemu on nie chce wziąć seksu i dać mi spokoju? Mogę dać mu przyjaźń i doznania, ale nie dam sobie założyć smyczy czy kagańca. Dzikich ptaków nie należy trzymać w klatkach.
-Sprawdzę, co u nich- wstałam i pobiegłam w stronę, z której przyszliśmy. Zatrzymałam się, odsapnęłam. Nie jestem wysportowana, więc czasem łapię zadyszkę. Doszły mnie różne dźwięki i śmiechy. Zrobiłam kilka kroków naprzód. W świetle latarki, którą miała ze sobą Yvonne dojrzałam parę, która nie szczędziła sobie pocałunków i bliskości. Czyli jednak doszli do porozumienia. Połączyli się duchem. Mam nadzieję, że ich ponowna zażyłość potrwa dłużej niż za pierwszym razem. Nie chcę, żeby moja przyjaciółka cierpiała.
-Buu!- podskoczyłam zaskoczona. Od tyłu z zamiarem przestraszenia zaszła mnie rudowłosa. Mimo mojej szerokiej empatii, nie ucieszyłam się na widok nowej koleżanki.-Nie ma was już godzinę! Co robicie?- jej wzrok powędrował na parę.-Nie sądziłam, że jest zajęty- mruknęła pod nosem sama do siebie, ale dosłyszałam. Nie podobał mi się jej ton głosu. Był ostry i zacięty. Jakby polowała. -Gdzie jest Cliff?- spytała bez wahania. Sam dźwięk jego imienia dobiegający z ust dziewczyny wprawił mnie w lekkie zdenerwowanie. Potrzebowałam chwili, aby się uspokoić.-Tam, na polanie- obróciłam Siennę w odpowiednim kierunku. Ta nie siląc się na jakiekolwiek słowo pognała przed siebie. Z pewnością postanowiła zmienić zasady gry i bez kręcenia butelką dobrać się do Burton'a. Chciałabym temu zapobiec, ale po co? Odrzuciłam zaloty chłopaka, więc nie mogę go winić za to co się wydarzy. Powinien się dobrze bawić. W końcu kiedyś te uczucia mi przejdą. Nie mogą trwać wiecznie.

 Po powrocie do obozowiska skierowałam się w stronę Winter. Widząc moją niemrawą minę próbowała zapytać, co się stało. Jednak tak na prawdę nie wydarzyło się nic.  Spojrzałam na ludzi wokół. Połowa leżała pijana gdzie popadło, a reszta zamknęła się ze swoimi drugimi połówkami w namiotach. Jedynie my dwie siedziałyśmy przy ogniu, który doglądany przez Matthias'a nie wygasł.-Jedziemy z Matt'em na domówkę. Masz ochotę się wybrać?- wstała, pociągnęła mnie za rękę. Bez pytań ruszyłam śladem koleżanki- Trochę rozrywki Ci nie zaszkodzi.- uśmiechnęłam się do niej, po czym wsiadłam do samochodu. Noc jest dla mnie łaskawa, skoro daje mi drugą szansę na dobrą zabawę. Ciekawi mnie, na jaką imprezę jedziemy. Oby nie z większa ilością naszych rówieśników. 
__________________________________________
                                  


 Na początku planowałam napisać wszystko w skrócie, zakończyć temat ogniska i obiadu. Jednak plany się zmieniły. Nie spodziewałam się, że będę tak to jedno wydarzenie ciągnąć w nieskończoność, więc przepraszam za to. Może w następnym rozdziale skończę na obiedzie i zabiorę się za nowy wątek ;)
Ps: Proszę, nie bijcie mnie za pokrzyżowanie planów Burton'a względem Randi. Po prostu uznałam, że to trochę za szybko. 



czwartek, 5 lutego 2015

IX

__________________________________________


RANDI
__________________________________________

22.04.1983, Los Angeles

-Cliff pamięta o jutrzejszym wyjeździe?- podczas przerwy śniadaniowej do mojego stolika podeszła Sienna, nowa koleżanka Burtona.-O 19 niech będzie na miejscu. Powiesz mu?- złapała mnie na ręce, nerwowo wbijając w nie długie, czerwone paznokcie. 
-Będziemy- rudowłosa spojrzała na mnie krzywo, po czym pognała w stronę znajomych, dając odetchnąć moim storturowanym dłoniom. Po chwili usłyszałam gromki śmiech przyjaciółki. Tym razem to ja zrobiłam skrzywioną minę. Nie byłam pewna, co zabawnego miała w sobie ta krepująca dla mnie sytuacja.
-Ty...Sienna...Cliff?!?!?!- ponownie zaniosła się chichotem.-Co mnie ominęło?
-Ech... zaprosiła go na biwak, a on powiedział, że przyjedziemy...razem- spuściłam wzrok, zasłaniając twarz włosami. Na mojej twarzy pojawił się lekki rumieniec jak i szeroki uśmiech na samą myśl o basiście. Czuję szczęście..., ale... nie jestem sobą. Nie mogę pozwolić na to, żeby wyłącznie jedna osoba zawładnęła moją duszą. Jestem otwarta na wszystko i wszystkich... jestem dzieckiem natury... Nie mogę być taka jak inne dziewczyny. 
-Eee.... ziemia do Randi!- poczułam lekkie uszczypnięcie w ramię.
-Przepraszam... zamyśliłam się- z trudem spojrzałam na przyjaciółkę, która w dalszym ciągu była rozbawiona. 
-Mogę jechać z wami?- zapytała, na co ja przybrałam zdziwiony wyraz twarzy.
 Yvonne tak samo jak i ja nie zna Sienny i jej znajomych. Są oni bogatymi, znanymi dzieciakami w szkole. Nie mają żadnych wartości, które nie przekładałyby się na materializm. Nigdy nie zrozumieją piękna świata jak i głębi ludzi. Yv twierdzi, że są płytcy. Gardzi nimi. Jest to złe, powinnam to potępiać, ale wolę nie mieć na ich temat zdania, niż pozwolić ponieść się negatywnym uczuciom. 
-C-czemu?- w końcu wydusiłam z siebie zapytanie.
 -Lepsze to, niż obiad z Hope... Blee- dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl.  
 Opowiadała o tym wczoraj. Szkoda mi Larsa, który  przed rodzicielką będzie zmuszony stanąć twarzą w twarz z dziewczyną, która go zraniła. W moim przekonaniu nie zrobiła nic złego. Dała się ponieść atmosferze i nowej znajomości. To całkowicie naturalne, nie powinien się na nią złościć. Mam nadzieję, że zdołają dojść do porozumienia korzystnego dla obu stron. Jednak nie rozumiem jakie korzyści może nieść związek z jedną osobą. 
-Tak, będzie mi miło. Jedna znajoma osoba wśród wielu zapatrzonych siebie...
-... narcystycznych dupków?- dokończyła za mnie.
-Ja bym tego tak nie ujęła, ale tak.- uśmiechnęłam się szeroko do Yvonne.
 Skończywszy konsumpcję naszych zdrowych i wartościowych w wiele witamin śniadań, udałyśmy sie na lekcje. 
__________________________________________


KIRK
__________________________________________

23.04.1983, Los Angeles

 Cały dzień gościłem Larsa w moim pokoju hotelowym. Biedak jest przybity przyjazdem matki. Na początku go nie rozumiałem. Powinien się cieszyć na widok rodzica, a nie rzucać przekleństwami. Jednak po rozmowie-Lars potrafi rozmawiać w miarę poważnie. Pewnie tylko dlatego, że o niego chodzi.- go wyśmiałem. Nie było to zbyt pomocne z mojej strony, ale szczere. Debil już dawno powinien załatwić swoje porachunki z Hope, a nie czekać, aż łaskawie do niego przybiegnie. Nawet jeśli zdradziła, Lars nie jest bez winy. Nie traktował jej z szacunkiem na jaki zasługuje kobieta. Jest mężczyzną przybyłym z epoki kamienia łupanego, zwyczajnym jaskiniowcem.
-Wyłącz ten pierdolony telewizor! Zombie nie pomagają mi w myśleniu kretynie!- wyrwał mi z dłoni pilot. Po chwili ekran zrobił się czarny.
-To nie ja Cię zdradziłem, chuju! Nie wyżywaj się na mnie!- myślałem, że się na mnie rzuci, ale jedynie zacisnął pięści i usiadł obok mnie. Wyssany ze wszystkich sił opadł plackiem na łóżko. Debil.-Zadzwoń do niej i wyjaśnij sytuacje.- zaproponowałem jedyne rozwiązanie, jakie przyszło mi do głowy.
-Nie będę o nic prosił tej dziwki. 
-Jest Ci coś winna- próbowałem pocieszyć kolegę- niezbyt skutecznie. Perkusista przyjął pozycje embrionalną, nakrył się kołdrą. Chyba się nie rozpłacze?
-I co? Mam tak udawać? Przed własną matką?- odkrył twarz. Wpił we mnie błagające oczy. Jak ja kurwa mam mu pomóc?! To nie moja sprawa, nie muszę nic robić...
-Eh... pojadę do niej, pogadam. Stawi się u Ciebie jutro o 14- po chwili namysłu wstałem z łóżka. Założyłem buty, wziąłem kurtkę w rękę. Przeczesałem palcami włosy, po czym skierowałem się do drzwi. Gdy nacisnąłem klamkę, poczułem na sobie wielki ciężar. To Lars wskoczył mi na plecy, jednocześnie dusząc mnie mocnym chwytem.
-Dzięki, Kirk. Dobry z Ciebie kumpel- usłyszałem cichy szept kolegi.
-Spieprzaj- uśmiechnąłem się pod nosem. Czemu to zawsze spada na mnie? Dlaczego akurat dzisiaj chłopakom zachciało się leśnej przygody z licealistami?
__________________________________________


RANDI
__________________________________________

 Podróż samochodem Cliff'a nie była przyjemna. Gdy James dowiedział się, że Yv jedzie na biwak, postanowił do nas dołączyć. Po zajściu na imprezie napięcie między tą dwójką stało się silniejsze niż dotąd. Nie potrafią ze sobą rozmawiać, a przebywanie w swoim towarzystwie oboje wprowadza we wściekłość. Nie wspominając o samochodzie, gdzie siedzieli obok siebie. Całą wycieczkę otoczyła ciemna, chłodna aura. Myślałam, że nabawię się migreny. 
-Już jesteście!- Sienna tanecznym krokiem podskoczyła do Cliffa. Uśmiechnęła się zalotnie, po czym uwiesiła na jego szyi. Chłopak się odrobinę schylił, aby swymi rękami objąć drobną postać. No, nie taką małą, jeśli zwrócić uwagę na jej pokaźny biust.- Chodź, pomożesz mi rozbić namiot- Burton spojrzał na mnie przepraszająco, po czym podążył za dziewczyną. 
-Nie przejmuj się tą suką.- poczułam dłoń przyjaciółki na swoim ramieniu. Ten jeden gest dodał mi odrobinę otuchy mimo, iż nie mam powodów do zmartwień. Cliff jest dorosłym mężczyzną, wie co robi. Każda decyzja jest jego i nikt, w szczególności ja, nie może mieć mu niczego za złe. 
-Ma niezłe cycki- brunetka spiorunowała Jamesa wzrokiem. Ten jak poparzony uskoczył w bok, momentalnie się poprawiając- Pewnie jest pusta jak butelka po piwie.- mimo woli obie zaśmiałyśmy się z tego porównania.- Po za tym... Cliff'a nie kręcą rude.- posłał mi promienny uśmiech. Czasem zastanawia mnie, jakim cudem może tak rozciągnąć usta. Kirk również posiada tą przypadłość.
-Chodźmy rozbić namiot, zanim zrobi się ciemno- każdy z nas wziął swoje rzeczy i ruszyliśmy na przód, ku przygodzie. 

 Godzinę później namiot stał na swoim miejscu, rzeczy pochowane, a ognisko wydawało z siebie ciche iskrzenie oraz piękne kolory w odcieniach czerwieni i pomarańczu. Wszyscy stworzyliśmy krąg, aby ogrzać zmarznięte dłonie. Grupa przyjaciół rudowłosej była liczna. Wraz ze sobą zabrała dwie wychudzone blondynki w pełnym makijażu, który postarzał je o minimum 5 lat oraz pięciu bądź sześciu umięśnionych chłopców, sportowców ze szkolnej drużyny wraz z dziewczynami. Niektóre nie różniły się od siebie niczym. Tylko jedna odcinała się na tle plastikowej gromady. O ile dobrze pamiętam, nazywa się Winter. Jest w moim wieku.
-Ja pierdole, jaka do dupy impreza!- obok mnie na kłodzie usiadła owa dziewczyna. Wręczyła mi butelkę taniego wina, a sama zabrała się za kosztowanie whiskey.
-Po hippie stylu zgaduję, że nie lubisz za mocnych trunków-  podsunęła mi swoją butelkę Jack'a Daniels'a pod nos. Z chęcią wypiłam łyk, po czym zwróciłam trunek nowo poznanej koleżance.
-Dzięki, wystarczy mi wino- odpieczętowałam szkło. W ustach poczułam słodki smak wiśni. Dawno tego nie piłam. Na imprezach, jedynych na jakie chodzę wódka i piwo leją się litrami, natomiast nigdy nie wino. Cieszę się, że choć jedna osoba pomyślała o pełnym zaopatrzeniu. Mimo, iż jest to jedynie biwak w lesie. 
-Skąd ty się tu wzięłaś?- zapytała znienacka, po czym zalała się falą śmiechu. -Sorry, nie chcę być nie miła. Po prostu ciekawi mnie, co taka hipiska robi z tymi pustymi pasztetami- tym razem to ja zachichotałam. Ta dziewczyna jest niemożliwa. Chyba z czasem ją polubię. 
-Chodzę do klasy z tymi dziewczynami- wskazałam palcem na świtę Sienny. Jej przyjaciółki, z widocznym zainteresowaniem podziwiały umięśnienie kolegów, a sama organizatorka zalecała się do Cliffa. Widząc tą sytuację poczułam dziwne ukłucie. Wszystkie mięśnie ciała się napięły, a dłonie próbowały zmiażdżyć przedmiot w moich rękach. Lekko podenerwowana upiłam trochę wina... dopóki butelka nie została opróżniona do końca.
-Ruda nadepnęła Ci na odcisk, co?- Winter zamieniła puste szkło w moich rekach na kolejne. Od razu napiłam się, odruchowo się krzywiąc.- Sorry, mam jedynie whiskey. 
-Tak na prawdę nie zostałam zaproszona na ognisko...Sienna zaprosiła Cliff'a,- kiwnęłam głową w stronę długowłosego- a ja jestem jego kulą u nogi. - dziewczyna ponownie się zaśmiała. Dosyć ciekawa reakcja na moje z lekka upokarzające wyznanie. Nikt nie lubi być pominięty. Bycie piątym kołem u wozu nie jest przyjemne.
-Mnie też te idiotki tu nie zaprosiły- spojrzałam na nią zdziwiona.- Mattias jest moim bratem, a ja jego przyzwoitką. Tak to bywa, jak ludziom rodzą się bliźniaki.
-Masz brata bliźniaka?- rzuciłam z lekką fascynacją. Nie są do siebie podobni ani trochę.-Ale...ty nie chodzisz do naszej szkoły.
-No...nie. Chodziłam do szkoły z internatem, ale z niej wyleciałam. W zeszłym tygodniu wróciłam, więc niedługo będę musiała łazić do waszej budy- szokujące. Brat-sportowiec, siostra-rozrabiara. Minutę później podszedł do nas zadowolony basista- ciekawe z czego.
-Przepraszam,ale...
-Nie tłumacz się- przerwałam wypowiedź Cliff'a w pół zdania. Ukucnął przede mną, ujął moje dłonie. Instynktownie odwróciłam głowę. Moje spojrzenie spoczęło na Winter, która znalazła kolejny powód do podśmiewania się.
-Nie bądź tulipanem. Nie do twarzy Ci w wazonie własnych łez- ujął mój podbródek, obrócił w swoją stronę, abym spojrzała mu w oczy. Nie wytrzymałam powagi, zachichotałam, czym oboje zawtórowali.-Będziesz ze mną w parze podczas gry w podchody?- nawinął końce moich włosów na swoje palce, pociągnął za nie. Poczułam lekki ból skóry głowy, ale zanim się zorientowałam, nasze usta złączyły się w pocałunku.-Proszę?
__________________________________________


KIRK
__________________________________________

 Pojechałem do Hope. Na szczęście grałem niegdyś w jej ogrodzie, więc nie miałem większego problemu z dotarciem do celu. Wcześniej skoczyłem do sklepu po butelkę wódki- na przełamanie lodów.
 Dziwnie się czuję siedząc w domu dziewczyny kumpla. Zwłaszcza, że po wadliwym dniu trzeźwości to ja odwiozłem ją do domu. Dobrze pamiętam, jaka była roztrzęsiona, ale zarazem spokojna. Jakby wiedziała, że kłótnia kochanków kiedyś nastąpi. Nie chcę jej osądzać, ale ciekawi mnie, jak było na prawdę. Zdradziła Larsa? Jeśli tak to z kim? 

-Rozlewaj- postawiła przede mną na szklanym stoliku dwa kieliszki. Odkręciłem butelkę i polałem wódki. Dziewczyna szybkim ruchem chwyciła pięćdziesiątkę i wypiła głębszego.
-Jeszcze- usłuchałem polecenia blondynki. Następnie sam upiłem mocnego trunku, po czym zdecydowałem, że czas zacząć rozmowę- niezręczną zapewne dla nas obojga.
-Nie jestem tu bezinteresownie.- rozpocząłem trochę niezgrabnie.
-Lars Cię przysłał? Sam nie potrafi mnie rzucić?- popatrzyłem na nią osłupiały. Ona czeka, aż Ulrich z nią zerwie? Nie rozumiem tego, albo jestem idiotą. 
-Nie o to chodzi. Przyleciała jego mama i chce, żebyś pojawiła się jutro na obiedzie. Nie wie o waszej...sytuacji.- wypiłem kolejny kieliszek alkoholu, a dokładniej trzy pod rząd. 
-Na którą mam przyjść?- zakrztusiłem się z wrażenia. Nie spodziewałem się, że aż tak dobrze mi pójdzie. Powiedziałem ledwo jedno zdanie i już? Nie musiałem jej namawiać, przekonywać. Jestem w szoku. 
-Lars będzie Ci wdzięczny.
-Nie robię tego dla niego, tylko dla jego mamy. Bardzo lubię tę kobietę- podniosła się z kanapy. Wyniosła pustą butelkę jak i kieliszki. Po chwili wróciła z dwiema szklankami i butelką Bourbon'u.- Zgaduję po twoim spojrzeniu, że chcesz zapytać o zdradę?- bez wahania przytaknąłem, po czym spuściłem głowę w dół. Nie wypada wtrącać się w prywatne sprawy. Zwłaszcza, że znamy się bardzo krótko.
-Nie musisz mówić. Jestem pewny, że to...
-San Francisco, koncert Exodus. Obskurna toaleta. Facet nazywał się Nikki. Jakiś niewydarzony glam.
-Ja pierdole! Z tym chujem?!- zerwałem się z fotela jak poparzony. Byłem pewien, że nie oddała się innemu! Tylko ten jeden osobnik przychodzi mi na myśl. Jeśli Lars się dowie... obedrze ze skóry i Hope i Sixx'a.- Powiesz mu?
-A ty?- zerknęła na mnie swoim kocim spojrzeniem. Chyba ze mną nie flirtuje? Mimo wszystko chcę jeszcze pożyć. 
-Nie, to nie moja sprawa.
-I tak niech zostanie. Jeszcze Bourbon'u?- podniosła się z miejsca. Przemknęła obok mnie subtelnie, napełniła moją szklankę. Usiadła mi na kolanach, jednocześnie pochłaniając zawartość obu kubków.- Co chcesz teraz robić?- pogłaskała mnie po głowie, następnie ugryzła w ucho. Jej zachowanie nie wróży nic dobrego, a ja jestem jedynie facetem. Nikt nie może zbyt wiele ode mnie wymagać. Jedynie ja sam i najwyraźniej teraz ta dama. 
__________________________________________


RANDI
__________________________________________

 Dobieranie par na podchody było męczące i mało skuteczne. Każdy chciał być z kim innym w drużynie. Nikt nie był zadowolony z proponowanych zestawień. Nie mogąc dojść do porozumienia organizatorka stwierdziła, że zabawa w ''7 minut w lesie'' będzie o wiele lepsza, każdego zadowoli. Nie myliła się. Wszyscy z entuzjazmem na to przystali. Usiedliśmy ponownie wokół ogniska. Sienna kręciła pustą butelką po winie, a reszta musiała się dostosować. Na pierwszy ogień w krzaki udał się Noah z Ruby, która według obserwacji Winter jest nim zainteresowana na zabój. Po niecałej minucie dobiegły nas piski jak i próba uciszenia ich. Nie odeszli zbyt daleko. Gdy wypadnie moja kolej będę przygotowana na to, aby wybrać się bardziej w głąb lasu.
 W następnej kolejce poszła Sienna z James'em. U nich było strasznie cicho. Nie dosłyszałam chociażby szeptu czy szumu liści. Natomiast Yvonne.. przez chwilę bałam się, że rozszarpie rudowłosą, gdy ta z uśmiechem na twarzy przyprowadziła za rękę James'a, obok którego usiadła. Położyła mu rękę na udzie, bardzo blisko krocza, po czym drugą kontynuowała kręcenie butelką. Ta noc nie może obyć się bez żadnego spięcia.
__________________________________________




  James się opił .-. świętuje ferie razem z Dave'em, który... gdzieś jest, ale gdzie, tego nie wie nikt. Wraz z moimi pijanymi chłopcami ślemy pozdrowienia do Evie, z którą pękamy ze śmiechu na ask'u.
 Mówiąc o  rozdziale: Miałam piękny plan, aby opisać w dziewiątce całe biwakowanie jak i obiad u Lars'a. Jednak stwierdziłam, że trochę was pomęczę. (Nie)przepraszam i miłego czytania :*


niedziela, 1 lutego 2015

VIII

__________________________________________

LARS
__________________________________________

17.04.1983, Los Angeles

 Ja pierdole! Od samego rana głowa napierdalała mnie niemiłosiernie. Kurewsko dużo wypiłem wódki, a gdy skończył się sok, popijałem piwem. Może to i nie był najlepszy pomysł, ale to codzienność. Jednak tym razem ból był nie do zniesienia. Nie tyle cielesny, co moja duma została rozszarpana przez Hope, która się puszczała na prawo i lewo. Pewnie teraz też to robi. Niby nadal jesteśmy razem i inne pierdoły, ale co ją powstrzyma? Czeka aż z nią zerwę? Pff... nie będę do niej biegł jak jakiś kundel. Sama przylezie prosić o wybaczenie, którego nie dostanie. Myśli, że wskoczymy do łóżka i będzie po staremu? Na pewno nie! Chociaż muszę przemyśleć tę opcję. 
-Jeszcze się opierdalacie?!- do domu weszła rozjuszona Yvonne, od progu krzycząc i trzaskając drzwiami. Ja pierdolę. Moja głowa nie jest przygotowana na napięcie przedmiesiączkowe siostry.
-Młoda, ściśnij dupę i tak nie hałasuj- poprosiłem mimo, iż tak pewnie się nie posłucha. Nie wiem po kim odziedziczyła tę wybuchowość. Rodzice są spokojni i łagodni- ona zachowuje się, jakby nie miał jej kto przedmuchać rur. W sumie to prawda. Gdybym wiedział, że dziewice są nie do zniesienia, poprosiłbym o brata.
-Nie przykładam ręki do sprzątania- zmierzyła mnie wzrokiem- żeby było jasne- rozejrzałem się po pokoju. Ja pierdolę! Jaki chlew!
 Na podłodze walało się mnóstwo pustych butelek, a stół pokryty był różnymi maziami. Nie wspominając o firankach, które przybrały zielonego odcieniu.
-Co tu się stało?- spytałem, szukając odpowiedzi u młodej. Spojrzała na mnie spod przymkniętych powiek, a usta zacisnęła w linijkę. Dobra, lepiej jej nie wkurwiać. Zgaduję, że to ja przyłożyłem do tego rękę. Gdybym tylko coś kurwa pamiętał.
 Wstałem, boleśnie uderzając głową o spód stołu. Co ja kurwa pod nim robię?! Chyba tu nie zasnąłem?!
 Po dłuższej chwili zorientowałem się, że prócz Kirk'a, nikogo więcej tu nie ma. Podszedłem do kudłatego, próbując go ocucić. Gdy lekkie policzki nie pomogły, usiadłem na nim okrakiem. Zacząłem po nim skakać, na co moja siostra zareagowała wybuchem nieopanowanego śmiechu.
.-Ja go wcale nie ujeżdżam- Yv potrząsnęła głową w dalszym ciągu nie mogąc opanować chichotu. Zszedłem z kolegi, a raczej spadłem wprost na twardą podłogę. Strach spojrzeć na zdarte kolana.-
Gdzie James?- zapytałem, aby odwrócić od siebie uwagę.
-Nie pytaj- odwróciła się na pięcie, ale ja byłem szybszy. Z trudem się czołgając, oplotłem ręce wokół lewej nogi siostry. Ta nic nie czując, runęła na ziemię jak długa. cholernie przy tym złorzeczyła.
-Co tu się kurwa działo?!- poprosiłem kulturalnie o wyjaśnienia, jak to zawsze mam w zwyczaju.

-Dave...- słysząc imię rudego domyśliłem się, że będzie to trudna i długa rozmowa. Muszę znaleźć jakąś butelkę wódki. Najlepiej trzy. 
__________________________________________

RANDI
__________________________________________

19.04.1983, Los Angeles

 Cliff jest bardzo miły, sympatyczny, inteligentny i tolerancyjny. Rozumie mój sposób egzystowania, co u innych na ogół wywołuje salwy śmiechu. Jestem nieco inna niż inne 16-latki, ale bez przesady. Tak jak rówieśniczki mam długie włosy, parę oczu, nos na swoim miejscu i pełne usta. Piersi również rosną w odpowiednim tempie. Najgorsze, co w wieku dojrzewania mnie spotkało- niepoukładane myśli, które burzą mój spokój i otwartość. Szczególnie po ostatniej zabawie.
 Gary... jest cudownym młodzieńcem. Niestety nie podobało mi się kłamstwo, którym nakłonił mnie do spożycia narkotyku. Było to z jego strony niemiłe, ale... nie mogę być na niego zła. Chciał się zabawić, jak każdy. Natomiast Cliff... uosobienie pięknej duszy. Przy nim czuję się lekka i promienna mimo, iż nasza znajomość zaczęła się tego felernego dnia.
 Niełatwy mam wybór- od którego zacząć?

-Tania jadłodajnia- moich uszu dobiegły stłumione chichoty. Spojrzałam przez ramię. Za mną stała grupka dziewczyn z mojej klasy wraz z chłopakami. Łypali wyraźnie rozbawieni moim widokiem.
 Jeden z powodów, dla których nie chcę chodzić do szkoły? Moi rówieśnicy są niedojrzali. Nie potrafią zrozumieć, że odmieniony nie znaczy gorszy. Cieszę się, że między lekcjami mam przynajmniej Yvonne. Jednak gdy skończy szkołę, zostanę sama. Może uda mi się namówić tatę i August'a na zrezygnowanie z dalszej edukacji- w moim stanowisku bezsensownej.
-Jestem brudna? Mam dziurę w sukience?- gdy podeszłam, wszystkie śmiechy ucichły, a miny zrzedły.
-Yyy...Brandi, tak?- krok na przód zrobiła rudowłosa dziewczyna w krótkiej lateksowej spódniczce i pudrowym topie, odsłaniającym wystające boczki i sutki, nieochronione biustonoszem.
-Randi-poprawiłam lolitkę. Ta jako odpowiedź kokieteryjnie zarzuciła włosami. Mężczyźni wokół nie spuszczali z niej wzroku.
-Ależ wiem, Słoneczko- ujęła mój podbródek. Przyjrzała mi się z każdej strony- Gdybyś zainteresowała się kosmetykami i panującą modą, byłabyś równie interesująca co ja- spojrzała za mnie, po czym zwinnie wyminęła. Wykrzykując powitalne hasła prawdopodobnie do kogoś podeszła. Nie wiem do kogo, nie jestem wścibska.
-Znamy się?- bez problemu rozpoznałam ten głos. Momentalnie ruszyłam śladem koleżanki. Rudowłosa obrzuciła mnie zniesmaczonym wzrokiem. Była zła, że przeszkodziłam jej w tworzeniu nowej znajomości.
-Ranuś, koteczku- szepnęła mi na ucho, śmiejąc się przy tym zalotnie. Pewnie chce przypodobać się chłopakowi.- Próbuję się umówić, a ty mi w tym przeszkadzasz.- spojrzałam to na nią to na niego. Automatycznie zawtórowałam śmiechem- naiwnym, innego nie potrafię z siebie wydobyć. Mimo iż nie powinnam, odsunęłam się kilka kroków w bok. Pozostałam w odległości, z której wszystko dokładnie słyszałam.
-Oczywiście, że tak!- pisnęła z zachwytem. Wywijając pukiel włosów na palcu, zatrzepotała kilkakrotnie rzęsami. Nie rozumiem, czemu ktoś miałby mrugać tyle razy w ciągu kilku sekund. To jest pozbawione głębszego sensu.- Sienna, twoja piątkowa randka- wyciągnęła dłoń w stronę chłopaka, który bez wahania odwzajemnił uścisk.
-Cliff, moja dzisiejsza randka stoi tam- wskazał na mnie, po czym z szerokim uśmiechem na ustach podszedł. Przytulił mnie, pogładził po policzku. Wplótł swoje palce między moje, z kolei prowadząc mnie do głównego wejścia kina.
 Oddalając się, rzuciłam spojrzenie przez ramię. Dziewczyna stała w tym samym miejscu z szeroko otwartymi ustami. Z pewnością nie chciała uwierzyć, że Burton się mną zainteresował. Jednak nie mam zamiaru wyprowadzać jej z błędu. Niech dziewczyna zrozumie, że wyglądem nie znajdzie miłości, jedynie przelotne kontakty z płcią przeciwną. To powinna być dla niej lekcja, że szacunek drugiej osoby zdobywa się inteligencją, a nie ciałem. Prócz sytuacji, gdy jednej ze stron zależy wyłącznie na seksie, a każda znajomość do tego prowadzi. 

 Bez problemu znaleźliśmy wyznaczone miejsca. Wygodnie się rozsiadłam w miękkim, czerwonym fotelu. Cliff biorąc ze mnie przykład, wyprostował nogi na oparciu przed nim.
 Po chwili, na szerokim ekranie przewinęło się kilka mniej ciekawych reklam jak i jedna, przykuwająca uwagę- w tanecznym rytmie rozśpiewana parówka wskakuje w bułkę, która szeroko się otwiera na przyjęcie serdelka.
-Hej- koło Cliff'a usiadła rudowłosa koleżanka. Gdy dotknęła ręki mojego towarzysza, poczułam w sobie lekką złość. Nie podobało mi się to. Jednak jakiekolwiek negatywne uczucia,  zaburzyłyby mój spokój duchowy.
-Co ty tu robisz?- zadałam pytanie, nie zdając sobie sprawy, jak nieprzyjemnie musiało to zabrzmieć.
-To samo co ty- zaczęła zalotnie się śmiać. Zasłoniła usta dłonią, na palce której potem nawinęła kosmyk włosów. W dalszym ciągu wpatrywała się z chłopaka.
 Ten seans nie mógł należeć do najprzyjemniejszych.
__________________________________________
LARS
__________________________________________

 -Która, kurwa, jest godzina?- spytałem pewny, że w salonie prócz mnie leżą jeszcze chłopaki.
 Po rozmowie z Yv o tym, co działo się na imprezie, zaprosiłem cały zespół. Yvonne była tym faktem strasznie zdenerwowana, jednakże (cokolwiek to znaczy), zorganizowałem to spotkanie dla niej. Prosiła, abym pogadał z Hetfield'em o bójce i tak... nie zrobiłem. Zajebisty ze mnie brat, nie powiem.
 Sturlałem się z łóżka, odczytałem datę na kalendarzu. Tak się napierdoliłem, że przespałem dwa jebane dni! Dwa jebane dni!
-Czemu kurwa nikt mnie nie obudził ?!- krzyknąłem wkurwiony. Tyle czasu zmarnowałem! Równie dobrze mógłbym wypić dwie butelki Jack'a Daniels'a.
- Jak ty się wyrażasz, robaczku?- otworzyłem szeroko oczy. Uporczywie wpatrywałem się w postać przede mną, nie kontaktując do końca. Podobno kaca się zapija kacem, a tu do cholery mam jeszcze większego! Do tego halucynacje.
-Ja pier....przepraszam, mamo- jak poparzony zerwałem się do pionu. Skąd kurwa się wzięła tu moja matka?! Nie powinna być w Danii? Z ojcem?- Co-co ty tu robisz?- zapytałem speszony zaistniałą sytuacją. Naprędce rozejrzałem się dookoła. Wszędzie czysto, nawet stół się świeci. Zapach również jest przyjemny. Jak to się kurwa stało?!?!?! Ostatnio był tu pierdolony bałagan!
-Też mi miłe powitanie- ruszyła w stronę kuchni, a ja w ślad za nią.- Kawę też muszę sobie zrobić sama.- wyjęła z szafki pojemnik. Małą łyżeczką odmierzyła idealne dwie małe porcje, następnie zalewając je wodą.
-Czemu ty tu jesteś?- zapytałem w dalszym ciągu zdezorientowany.
-Jesteś moim synem. Muszę wiedzieć, co u Ciebie- spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. Z pewnością spodziewała się bardziej radosnego powitania.-Gdzie jest Hope?- zapytała z nutą zaciekawienia w głosie. Mogłem spodziewać się, że to pytanie prędzej czy później padnie.
 Rodzice od dłuższego czasu planowali powrót do Danii. Ja w tym czasie zaczynałem pracę nad zespołem, a Yv nie chciała przenosić się z połowie liceum. Wówczas miałem przy boku dziewczynę, która przekonała moją rodzicielkę, że nie musi się o nas martwić. Ja jestem dorosły, a ona pomoże w utrzymaniu domu w jednym kawałku.
 Hope w każdej sytuacji była bardzo przekonująca. Oszukała moją mamę, a następnie mnie.

-Pracuje- zaciskając pięści, wycedziłem przez zęby odpowiedź. Jako porządny facet nawet nie skłamałem. Hope pozuje do magazynów o modzie, jest modelką. Zarabia forsę, więc można to uznać za zawód.
-Zaproś ją na niedzielny obiad- spojrzała na mnie tymi swoimi proszącymi oczkami. Dobrze, że Yvonne nie opanowała tej sztuki. Miałbym cholernie przerąbane.
-Po co?!- rzuciłem zbyt dynamicznie. Muszę się opanować i pociągnąć tą rozmowę do końca. Wtedy będę mógł wrócić do łóżka z kolejną butelką alkoholu.
-Muszę zapytać, jak się sprawujecie- podeszła do mnie zatroskana jak zwykle. Stając na palcach, dotknęła wierzchem dłoni mojego czoła.- Nie masz temperatury. Dobrze się czujesz?
-Wspaniale. Na którą mam ją zaprosić?- mama z uśmiechem na twarzy zaklaskała radośnie w dłonie.
 Zapowiada się zajebisty, rodzinny weekend.
__________________________________________
RANDI
__________________________________________

 Po zakończonym seansie wyszliśmy na zewnątrz kina. Zamiast skierować się prosto do domu, stałam oparta o mur, cierpliwie czekając na Burtona. Chłopak został zaciągnięty do znajomych rudowłosej, aby mogła się nim pochwalić. Stwierdziła, że każdy ''skiśnie z zazdrości'' na widok muzyka. Moim zdaniem to fatalne założenie. Zazdrość jest złym uczuciem, nie powinno sprawiać nikomu satysfakcji. Jedyne co wywołuje, to brak zaufania, chęć kontroli, a czasem nawet i agresję.
 Nie miałam ze sobą zegarka, więc pewnie dlatego czas mi się dłużył. Cenny czas marnowałam czekaniem na chłopaka... jednego chłopaka. Nie powinnam być od nikogo zależna, ani się przywiązywać. Wiedząc, jakie uczucia wywoła u mnie napotkanie koleżanki z klasy, wybrałabym wieczór z Holtem. W tym momencie zapewne leżelibyśmy w łóżku, delektując się przepięknym widokiem z okna.
-Przepraszam. Ta dziewczyna nie rozumie odmowy- koniec końców podbiegł do mnie zdyszany Cliff, a w ślad za nim nowa koleżanka. Nim zdążyliśmy odejść, dziewczyna złapła chłopaka za rękaw.
-Strasznie szybko się zmyłeś- spojrzała na niego smutnym wzrokiem.
-Przepraszam, spieszymy się- w odpowiedzi przyciągnął mnie do siebie. Przez chwilę próbowałam wyrwać się z uścisku. Na marne. Burton ma silne ramie, a Sienna zniesmaczoną minę. Chyba nie zapałała do mnie sympatią mimo, iż jesteśmy w jednej klasie około roku.
-W sobotę całą paczką jedziemy na biwak. Nie chciałbyś się wybrać?- posłała mu zalotny uśmiech.
-Eee...nie...- spojrzał na mnie w poszukiwaniu właściwej odpowiedzi. Po napotkaniu mojego znudzonego spojrzenia momentalnie się rozweselił- właściwie to świetny pomysł. Pojedziemy. Prawda, Randi?- dziewczyna spiorunowała mnie wzrokiem. Miałam wrażenie, jakby miała ochotę odkręcić mi głowę. Nie była to przyjemna chwila. Jako łagodna łania, poczułam zagrożenie ze strony innej samicy. Tyle, że ja nie mogłabym być dla niej konkurencją. Jestem otwarta na miłość każdego, nie musi się obawiać, że osaczę Cliff'a. Jednak z drugiej strony, nie chcę, aby ona posiadła go pierwsza.
-Oczywiście.- wyszczerzyłam się do obojga, automatycznie przy tym chichocząc.
 Sienna zapisała informacje na temat nocowania w lecie na różowej kartce, zapewne perfumowanej. Z namaszczeniem wręczyła ją chłopakowi. Z drugiej strony papieru dojrzałam fragment numeru telefonu z serduszkiem. Zapewne liczy na coś więcej niż wspólny wypad.
-Chodź, odprowadzę Cię- Burton rozluźnił uścisk. Schował ręce w kieszeniach spodni, po czym ruszył przodem. Z czasem miałam problem, aby dogonić towarzysza. Przez całą drogę szłam kilka kroków za nim.
__________________________________________




 Pierniczę to wszystko- przepraszam za moje dzisiejsze zachowanie. Jednak cholernie się wkurzyłam! Od dwóch tygodni soczysta ósemka gniła w folderze. Gdy udało mi się ją dziś ukończyć i byłam usatysfakcjonowana z rozdziału, ten się usunął. W parę chwil musiałam odtworzyć to, co udało mi się zapamiętać. Dlatego też przepraszam za koszmarne błędy, chujową jakość tekstu i ogólnie całość. Miało być zajebiście, a cała praca poszła na marne. Wszystkiego się odechciewa.
 Nie życzę miłego czytania, gdyż, że mam porównanie pierwowzoru do tego czegoś, mogę zapewnić o bezsensowności obecnej drugiej wersji. Jednak nie mam zamiaru bawić się kolejnych dwóch tygodnie z tym samym rozdziałem.
 Jak już zapowiedziałam Nemeless w dziewiątce- o ile uda mi się ją napisać- pojawi się Kirk.
 Gdy tylko skomentuję zaległe posty na innych blogach, za co przepraszam i będę przepraszać w dalszym ciągu, wybieram się na wycieczkę do dupy.
 
Do zobaczenia u was. Oficjalnie zaczęły mi się ferie, więc szybko nadrobię zaległości jak i więcej ich sobie nie stworzę.
 Przepraszam jeszcze raz.