piątek, 1 stycznia 2016

XXIII

__________________________________________

?
__________________________________________

11.09.1983, Los Angeles

 Sączyłem spokojnie whiskey w miejscu o podobnej nazwie- Whisky A Go Go- w oczekiwaniu na koncert. Na scenie Los Angeles niedawno pojawił się nowy zespół. Nie spodziewam się brzmienia wysokich lotów. W końcu żadna banda dzieciaków nikogo nie zachwyci. Mimo to, uwielbiam nowości. W Los Angeles na wszelkiej maści debiuty zlatuje się wianuszek kobiet napalonych na przyszłe gwiazdy. Przynajmniej tak sądzą, a ja nie będę wyprowadzać ich z błędu. Są takie urocze i naiwne. Nie będę miał problemu, żeby ofiarować jednej z nich wspaniałą i niezapomnianą noc w moim towarzystwie. Ha... jeszcze nie trafiła mi się taka, która potrafiłaby odmówić. Korzystam, póki mogę. Nie będę wiecznie młody. Zajebisty owszem, ale po co odmawiać sobie przyziemnych przyjemności, skoro już teraz można wspiąć się na wyżyny? 
 Na scenie pojawiło się kilku chłopców. Powoli podłączali sprzęt i sprawdzali brzmienie. Jeden wyglądał na wyjątkowego skurwiela. Nie dość, że drażnił moje bębenki, to jeszcze kilka z upatrzonych przez mnie Pań wyczekiwało momentu, w którym będzie można ciskać swoimi zapewne koronkowymi stanikami na scenę. Kobiety... wystarczy pochwalić się instrumentem i wcale nie mam na myśli potwora, który czyha w moich skórzanych spodniach. 
 Przy stoliku w samym końcu sali dojrzałem śliczną blondynkę. Miała długie, niemal że platynowe włosy. Jej ciało opinała niczego sobie czarna sukienka z dosyć pokaźnym dekoltem, który niestety nie był wypełniony tak jak powinien. Mimo to, dziewczyna, a raczej kobieta miała wspaniałe kształty. Kipiała wręcz seksem, na który z resztą jakiś czas temu się ze mną pokusiła. Nie sądziłem, że jeszcze ją spotkam. Szczerze mówiąc byłem pewien, że jej nie zapamiętam. 
 Poprosiłem w barze o whiskey, po czym ruszyłem z butelką i dwiema szklankami do stolika blondynki. Przysiadłem się, pewny, że moje towarzystwo w niczym jej nie przeszkodzi. Nalałem do obu szklanek odrobinę przyniesionego trunku. Po chwili jedną z nich podsunąłem jej pod nos. 
-Cześć, Laleczko- przywitałem się moim olśniewającym uśmiechem. za kilka sekund moje przeszywające spojrzenie powinno ją zelektryzować. Po tych kilku sekundach będzie już moja. Ponownie.
__________________________________________

HOPE
__________________________________________

 W Whisky A Go Go zebrało się całkiem sporo osób. Pewnie dlatego, że plotka o wystąpieniu nowego zespołu rozniosła się po mieście wśród 'elity' facetów kochających napierdalanie się pod sceną, tak samo jak seks z piękną łanią. 
 Lekko znudzona wszech panującą nudą spojrzałam na zegarek, który wisiał na ścianie za mną. Zajmowałam stolik od pół godziny, a Yvonne nadal się nie pojawiła. Ech...chyba wolałam, gdy między nami zgrzytało. Nie musiałam się przejmować, a teraz, gdy topór wojenny został zakopany, dziewczyna stara się udawać koleżankę. No cóż, może i nie udaje, ale znajomość oparta do nienawiści skierowanej w stronę dziewczyny mojego byłego chłopaka nie świadczy dobrze o naszych wartościach, których i tak zapewne nie mamy. Przynajmniej ja nie mam. Trzeba żyć, pić, niczego sobie nie odmawiać i mieć co wspominać na starość. O ile się do niej dotrwa. 
 Po tymczasowej wprowadzce do Yvonne, dziewczyna zaproponowała mi wspólne wyjście na koncert podobno dobrze zapowiadającego się zespołu. Jeśli muzyka ma być dobra, a mężczyźni niczego sobie, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się zabawić. Jednak zespół nadal się nie zjawił, a ich nazwa nie jest tak fenomenalna, jak dziewczyna uważa. Megadeth brzmi zbyt zwyczajnie, więc mogę się założyć, że swoich sił w dziedzinie muzyki próbuje banda nastolatków, którzy mają jeszcze mleko pod nosem.
-Witaj, Laleczko- do mojego stolika dosiadł się prawdopodobnie zadufany w sobie arogant.- Mogę postawić Ci drinka?- przede mną pojawiła się szklanka do połowy wypełniona bursztynową cieczą. Wzięłam naczynie do reki, podsunęłam pod nos. Po samym zapachu wiedziałam, że to whiskey. Szkoda tylko, że już dzisiaj piłam białe wino, które było rekompensatą braku burbonu w tym klubie. 
-Wolę whiskey lepszej jakości- odsunęłam od siebie trunek, po czym przyjrzałam się mężczyźnie siedzącemu obok. Nie musiałam nawet pytać o imię. Pamiętałam go bardzo dobrze. Już raz się spotkaliśmy i poza zwyczajnym orgazmem przyprawił mnie również o nieprzyjemne problemy. Nie mogę jednak nie dodać, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
-Nikki- przywitałam go kpiącym uśmieszkiem. Tego wieczoru nie miałam ochoty na przygodne numerki w obskurnych toaletach. Poza tym, jaką miałabym zabawę odtwarzać tę samą scenę, w ten sam sposób, z tym samym facetem? Nie czuję potrzeby, żeby po raz kolejny zabawić się z gościem, który ma na twarzy więcej makijażu ode mnie.
-Zrobisz coś dla mnie?- położyłam dłoń na jego udzie. Ach, uwielbiam takie zabawy. Idealna alternatywna dla obecnej rutyny. 
-Co zechcesz, kotku- odparł równie zalotnie. 
-Znajdź sobie głupią, ślepą, cycatą blondynkę. Najlepiej, jeśli będzie właścicielką sklepu monopolowego*- spojrzał na mnie lekko zaskoczony, ale już po chwili zaniósł się głośnym śmiechem. 
-Jeszcze się spotkamy- ujął moją dłoń, po czym złożył na niej długi pocałunek. Przy tym geście ani na sekundę nie spuścił ze mnie wzroku.
-To obietnica?
-Raczej groźba...koteczku- po tej krótkiej wymianie zdań wydaje mi się, że lubi bawić się w ten sam sposób co ja. To nawet...podniecające. Do tej pory nie zdarzyło mi się spotkać mężczyzny, który odwzajemniłby moje gry. Każdemu na ogół miękną kolana, gdy tylko się odezwę
-Trzymaj- wsunął mi w dekolt zwitek papieru. Gdy odszedł, leniwym ruchem wyjęłam kartkę spomiędzy piersi, następnie ją rozwinęłam. Moim oczom ukazała się data i adres. Po drugiej stronie dojrzałam napis 'Motley Crue'. 

 Po kolejnych dwóch kwadransach w mojej głowie pojawił się delikatny szum, a wzrok stracił punkt zaczepienia, którym była scena. Chyba nie powinnam opróżniać całej butelki wina. 
-Przepraszam za spóźnienie- nagle nie wiadomo skąd pojawiła się przede mną już długo wyczekiwana nastolatka.
-Nie ładnie się tak spóźniać, skarbie- zaznaczyłam szyderczo całe zdanie. Nie lubię czekać. To takie nudne. 
-Nie mogłam wcześniej. Późno skończyłam lekcje- zaczęła się tłumaczyć, ale przerwałam jej początek- zapewne długiego wywodu- cichym śmiechem
-Dużo mnie ominęło?

-Spokojnie, Twój Megadeth jeszcze się nie pojawił- odparłam kpiąco. Miałam zbyt dobry nastrój, albo byłam pijana. A może jedno i drugie? Tak czy inaczej, przybycie znajomej twarzy nie sprawiło mi żadnego ciekawego zajęcia.

 Czas mijał, a w klubie nadal nic się nie działo. Zanim długo zapowiadany zespół wszedł na scenę, Yvonne zdążyła wypić dwa kufle piwa, a ja wytrzeźwieć. Moje oczy znowu sprawnie funkcjonowały, co bardzo mnie cieszyło. Bez problemu mogłam obserwować wszystko i wszystkich dookoła. Nikki już dawno zniknął mi z pola widzenia, ale za to moim oczom ukazał się- jak na tamten moment -ciekawy widok.
 Na podeście za instrumentami pojawili się się mężczyźni. Bardziej chłopcy, ale nie będę wybrzydzać. Było ich czterech, więc każdy miał swoją wyznaczoną funkcję. Początkowo swój wzrok skupiałam na basiście. W tym oświetleniu ciężko było mi dojrzeć więcej szczegółów jak np. kolor włosów, które sięgały mu lekko za ramiona, ale to nic. Jego zgrabne- jak na faceta- nogi opinały obcisłe dżinsy. No, no...ładny tyłeczek to on miał. Wydaje mi się, że mógł mieć 18 lat. Góra 19. Wyglądał bardzo młodo, ale jednocześnie miał w sobie jakiś męski poblask.

 Kiedy rozbrzmiały pierwsze dźwięki gitary, wokalista zaczął śpiewać. Miał bardzo nietypowy, charakterystyczny głos. Wydaje mi się, że gdybym drugi raz go gdzieś usłyszała, to nie pomyliłabym go z innym muzykiem. 
 Po chwili mój wzrok powędrował w stronę chłopaka stojącego za mikrofonem, posiadacza oryginalnego głosu. Od razu doznałam lekkiego wstrząsu. Przecież to Dave. Rudzielec, za którym jeszcze nie tak dawno szalała Yvonne.
 Instynktownie spojrzałam na dziewczynę. Siedziała jak sparaliżowana z szeroko rozdziawionymi ustami. Nie wiedziałam na czym się skupia- na muzyce czy chłopaku. Powinno mi się zrobić jej szkoda, ale zamiast zapytać ją o samopoczucie, pobiegłam do baru po kolejny kufel piwa. Yvonne od razu wchłonęła połowę napoju. Więcej zrobić nie mogłam, więc zaczęłam wsłuchiwać się w muzykę. Zagrali ledwie kilka znanych utworów zespołów z większym stażem. Zdecydowanie moją uwagę przyciągnęło wykonanie 'I'm The Doctor' zespołu  Motorhead. Głos Mustaine'a nie nadaje tekstowi takiego charakteru, jak oryginalny Kilmister swoją barwą, ale ja na początek, nie jest źle. Przyjemnie się tego słuchało, chociaż na ich miejscu zagrałabym więcej numerów utrzymanych w klimacie tego utworu. Wtedy każda dziewczyna byłaby ich.
 Jak na początkujący zespół są dobrzy. Dave ma staż po graniu z Metalliką, więc nie zaczynał od zera. Dziwi mnie jedynie fakt, że tak szybko zdołał zebrać muzyków i zacząć pracę nad projektem. Chłopakom z Mety opadnie szczęka, gdy się o tym dowiedzą, a na pewno tak będzie. Nie wydaje mi się, żeby Yvonne długo tę informację utrzymała za zębami. Nawet jeśli dochowa swojej własnej tajemnicy, która się właśnie tworzy, to i tak, prędzej czy później nastąpi starcie.

 Pod sceną już po trzech utworach rozpętało się niewielkie pogo. Kilku chłopców z katanami zarzuconymi na grzbiet postanowiło trochę narozrabiać. Nie były to tak spektakularne przepychanki jak na koncertach zespołu Holta, ale jak na debiut jest dobrze.
 W klubie zapanował chaos. Zadziwiający był fakt, że nawet znalazła się garstka kobiet, które chętnie uczestniczyły w mieszaninie najwyraźniej dobrze bawiących się osobistości. Ciekawy widok, który jest jedną z wielu zalet chodzenia do tak klimatycznych miejsc. Zawsze coś się wydarzy, a przy okazji głowa mi nie pęka od słodkiego skowytu. Może i do mnie to nie pasuje, ale na takiej muzyce się chowałam i z taką chcę dalej obcować. Tak samo było z Larsem. Poznaliśmy na koncercie Motorhead. Początkowo byłam sceptycznie do niego nastawiona- chyba żadna dziewczyna nie przepada za niższymi facetami-, ale gdy zaczął opowiadać o tym, że założył zespół i będą niezwykle znani, postanowiłam się z nim spotkać raz czy dwa. Tak, wiem. Jestem materialistką, chciałam po prostu żyć w jego świecie, ale niekoniecznie z nim. Jednak wyszło jak wyszło i spędziłam u jego boku długi czas.

-Hope, poczekasz na mnie?- w przerwie między graniem Yvonne miała chyba już dość. Przynajmniej tak wywnioskowałam po jej skrępowanym zachowaniu. 
-Gdzie chcesz się udać?- spytałam podejrzliwie. Znając tę dziewczynę, szczerze mogę stwierdzić, że jej wyjście nie mogło wróżyć niż dobrego. Nie chcę ratować jej z kłopotów. Moim jedynym planem jest dotarcie bezpiecznie do domu, w którym zajmę ogromne łóżko w sypialni Kirka, które swoją droga już wypróbowałam- jest nieziemsko wygodne. 
-Wrócę za chwilkę- szybkim ruchem zerwała się z krzesła i po paru krokach zniknęła w lawirującym tłumie. Nie poszła w stronę wyjścia z kluby, więc zapewne wybrała się za kulisy. 
Na backstage'u po zakończonym koncercie pojawi się zespół z celach rekreacyjnych. W ich zakres wchodzi picie i rżnięcie pierwszych fanek, które z pewnością po swoim wystąpieniu im przybyły. Yvonne chyba chce porozmawiać z Mustaine'em, wyjaśnić z nim to, czego nie powinna. Po przywitaniu chłopaka może go zacząć wypytywać o zespół. Ich krótka wymiana zdań zboczy z toru, przez co umówią się na spotkanie. O Lemmy**. Ta dziewczyna jest taka naiwna oraz typowo dziewczęca. Nie wróżę temu zjawisku szczęśliwego końca. Jeśli Yvonne zacznie spoufalać się z Dave'em, to od razu dzwonię po Larsa, żeby sam niańczył swoją siostrę. Ja nie mam zamiaru brudzić sobie rąk.
_________________________________________


* Zainspirowane wypowiedzią Lemmy'ego
** 'O Boże' (jeśli ktoś natknął się na film 'Odlotowcy',to                 powinien wiedzieć, do czego nawiązuję).







Mimo ilości perspektyw naszła mnie ochota na gościnny występ Pana, którego większość z was bez problemu rozpozna. Mało o nim wiem, więc kierowałam się wyobraźnią, która podpowiadała mi, że Pana S. można uznać za męską wersję Hope.
Miłego czytania!