sobota, 26 grudnia 2015

XXII

__________________________________________

RANDI
__________________________________________

09.05.1983, Los Angeles

   Mimo początku nowego tygodnia, nie wybrałam się do szkoły. Nie miałam nawet ochoty na szwendanie się po okolicy z Winter, więc powiedziałam Tacie, że źle się czuję. Pomijając brak fizycznych objawów, taka jest prawda. Czuję się...fatalnie. Nie wiem, skąd to się wzięło. To nie zatrucie pokarmowe ani przeziębienie. Jest zbyt piękna pogoda, żeby dopadł mnie wirus, który i tak nie grasuje. Dlaczego więc jestem taka zmarnowana?
 Weszłam do kuchni, żeby zaparzyć sobie herbaty. Jest to moje najlepsze lekarstwo na wszystko. Zaczęłam szukać w szafkach słoiczka z ususzonymi płatkami kwiatów, ale nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Dawno nie robiłam z nich naparu, więc powinny znajdować się na swoim stałym miejscu, czyli na samym końcu szafki nad kuchenką. 
-Dzień dobry, Kwiatuszku! Jak się czujesz?- z szerokim uśmiechem na ustach do kuchni wszedł August. 
-C-co Ty tutaj robisz?- zapytałam bardziej niż lekko zaskoczona. O tej porze powinien być w swojej knajpce...w innej części miasta. 
- Twój Tato powiedział, że nie jest z Tobą najlepiej, więc przyjechałem, żeby zobaczyć, jak się trzymasz- odwzajemniłam jego szczery uśmiech. Ten mężczyzna to prawdziwy skarb. Nie dziwię się, że mój tata go znalazł. Dobrym ludziom prędzej czy później przytrafiają się dobre rzeczy.- Usiądź, Słoneczko. Co Ci podać?- posłusznie zajęłam miejsce przy stole.- Mięta?- pokręciłam przecząco głową, więc August zgadywał dalej- Rumianek? Pokrzywa?
-Lawenda- mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony. Po chwili niepewnego wpatrywania się we mnie znalazł odpowiedni słoiczek i zaparzył napar. Po kuchni rozniosła się przyjemna woń tej działającej cuda rośliny.
-Randi, co się dzieje?- postawił przede mną kubek.
-Źle się czuję- posłałam mu w podziękowaniu uśmiech. Mam nadzieję, że nie będzie mnie o nic wypytywał. Ja sama nie rozumiem, skąd się bierze mój wewnętrzny niepokój. Jestem jednak pewna, że po wypiciu lawendy odzyskam harmonię ducha i ten kiepski poranek odejdzie w niepamięć. Nie mogę tracić czasu na zamartwianie się...nawet nie wiem czym. 
-Kochanie, przede mną nie musisz nic ukrywać. Nie jestem jeszcze Twoim pełnoprawnym opiekunem, a nastolatki podobno tylko przed rodzicami mają tajemnice- roześmiałam się. Ach, jak dobrze mieć go przy sobie. Z ręką na sercu mogę szczerze powiedzieć, że posiada więcej instynktu rodzicielskiego niż niejedna matka, która powinna być bezwarunkowo połączona ze swoim dzieckiem. 
-Przejmuję się... waszą ceremonią. Chciałabym, żeby wszystko wypadło idealnie- pierwsza wymówka, jaka przyszła mi do głowy. Trochę źle się z tym czuję, że omijam temat, ale inaczej się nie da. Co miałabym mu powiedzieć?
__________________________________________


KIRK
__________________________________________

Nowy Jork 

 Po locie, który dłużył mi się w nieskończoność oraz szukaniem wolnej taksówki, wreszcie znaleźliśmy się na miejscu- w pokoju motelowym nr 13 w Nowym Jorku. Po odstawieniu swoich rzeczy i krótkim odpoczynku postanowiliśmy znaleźć jakąś przyjemną knajpę, w której w spokoju moglibyśmy spożyć obiad. Poza naszą czwórką na wycieczkę po okolicy wybrała się z nami Eleonore. Tak...nasz pierwotnie męski wypad zakłóciło pojawienie się kobiety, która postanowiła pojechać razem z nami. Lars nie był zachwycony tym pomysłem. Gdy tylko dowiedział się o towarzystwie dziewczyny, bez uzgodnienia tego z nami stwierdził, że zaproponuje Siennie wspólną podróż. Na nasze szczęście dziewczyna nie może opuszczać zajęć w liceum, a rodzice z pewnością nie puścili by jej z bandą zapijaczonych gnojków, którym w głowie tylko 'sex, drugs and rock'n'roll'. Może poza narkotykami...i seksem... przynajmniej w moim przypadku. Jak to stwierdził Lars, 'jestem strasznym 'przegrywem', więc o kobiecie w łóżku tym bardziej mogę zapomnieć. 
-Długo będziecie jeszcze jeść?- popędził nas Burton. Ledwo zamówiliśmy jedzenie, a on już nam każe wracać do hotelu. Za grosz zrozumienia. Jak on che, żebym perfekcyjnie wykonał każdy numer na pusty żołądek?
-Cliff...- zaczęła Eleonore. Ujęła dłoń Burtona i wlepiła w niego swoje smutne oczęta.- Daj sobie spokój, dobrze?- kontynuowała dosyć ostro, jak na swoje łagodne oblicze.
-El, spokojnie. Chcę tylko zadzwonić do rodziców i...
-Randi?- wtrąciłem się w połowie zdania. Ach, Ci mężczyźni...na wiosnę to każdy postanowił się zakochać. Coś jest nie tak z nimi wszystkimi...i ze mną.
-Cliff, jesteśmy w Nowym Jorku! Nowym Jorku! Wiesz co to znaczy? To, że masz się dobrze bawić i nie myśleć o dziecku, które nawet nie chce się z Tobą umówić. Jesteś inteligentnym i dojrzałym facetem. Dobrze wiesz, że to głupie zauroczenie, które prędzej czy później i tak przejdzie. Powinieneś być z kobietą, a nie dziewczynką. Z kobietą, która Cię doceni i której ugną się kolana, gdy będzie mogła trwać przy Tobie. Wiesz co? Jednak jesteś debilem. Nic innego Cię nie tłumaczy.- Norrie dobrze mówi. Burton powinien skupić się na czymś osiągalnym, a nie bujać w obłokach. Mimo mojej całej sympatii skierowanej w stronę hipiski, również widzę, że to fatalny zbieg okoliczności. Nawet fakt, że do siebie pasują nie jest tu pomocny. Randi nadal jest dzieckiem, które użycza swojego małego tyłeczka każdemu chętnemu facetowi. Dopóki nie zrozumie, że zachowuje się jak dz...nierządnica, nigdy nie wydorośleje. Fakt, jak na swój wiek jest dojrzała i bardzo mądra, ale zachowuje się idiotycznie. Każdy to wie, ale Cliffowi to nie przeszkadza. Ja na przykład nie chciałbym się spotykać z dziewczyną, która przede mną miała więcej facetów niż ja kobiet.
Pomijając Hope, która zapewne ma większe doświadczenie. Ta noc...to był całkowity  i niezależny od mojego rozsądku wypadek.
-Masz rację- odparł Burton z kpiącym uśmiechem na ustach. O co mu mogło chodzić? Kto jak to, ale Cliff nie przyznałby w tej kwestii racji nikomu.- Jestem debilem. Idiotą, który całkowicie rozumie tę młodą duszyczkę. Dlatego tak bardzo mi na niej zależy. Może po prostu jestem egoistą? Chcę ją posiąść. Nie tylko ciałem, ale także duchem. Chcę złapać jej duszę i zachować tylko dla siebie.- posłał Eleonore równie szydercze spojrzenie. Był bardzo pewny siebie i zadowolony. Gdy mówi o Randi, to jego twarz się zmienia. Ledwo zauważalnie, ale jakoś tak...promieniuje.
-Paliłeś dzisiaj?- zapytała nadal niewybita z powagi dziewczyna. Czyżby jego słowa nie zrobiły na niej żadnego wrażenia?
-Tylko dwa skręty- chłopak się zaśmiał, po czym ujął twarz Norrie w dłonie. Pogładził ją delikatnie po policzku. Dziewczyna na ten czuły gest zadrżała, ale on tego nie zauważył. Kontynuował swój rytuał.-Nie musisz się o mnie martwić...kochanie- ostatnie słowo bardzo mocno zaakcentował. Dziewczyna nie wiedziała co zrobić. Siedziała nieruchomo wpatrzona w nadal spokojnego Cliffa. Jedyne co jej pozostało, to uciec. Po chwili tak więc uczyniła. To się nazywa fatalne zauroczenie. Wspaniała dziewczyna jest w niego wpatrzona jak w obrazek, a on... muszę przyznać rację El- Cliff jest debilem.
__________________________________________

YVONNE
__________________________________________


 Po lekcjach poszłam do Randi. Trochę się zaniepokoiłam, gdy spotkałam tylko Winter w szkole. Pewnie po prostu nie miała ochoty na uczestniczenie w zapewne nudnych- z jej perspektywy- lekcjach, ale to nadal zastanawiające. Ta dziewczyna jest nieprzewidywalna, a że jestem starsza, to mam prawo się o nią martwić.  
 Mimo samych różnic i tak się przyjaźnimy. Może dlatego, że obie jesteśmy niezrównoważone? Innych powodów nie widzę, a wręcz przeciwnie. Jednak dobrze mieć Randi u boku. Pomimo różnicy wieku czasami mam wrażenie, że przewyższa mnie swoim rozumowaniem co najmniej o galaktykę, ale tylko w niektórych przypadkach. W pozostałych zdecydowanie nie wyrosła jeszcze z pieluch.
 Zapukałam drzwi. Po chwili do środka wpuścił mnie August, który był równie zmartwiony co ja. Zaczął z przejęciem mówić coś o jakichś płatkach czegoś tam, ale nie zrozumiałam i chyba nigdy nie zrozumiem. Nie jestem tak astralna jak ta pokręcona rodzinka, którą uwielbiam. Może i za rodziców uchodzi para facetów, ale są w tej roli fenomenalni. Nawet mi nieustannie matkują, gdy dojdą ich pogłoski na mój temat lub przyjdę nie w humorze albo ze śladami po bójkach, w które na szczęście ostatnio się nie wdawałam. Z czystym sumieniem mogę przejść przez próg tego słonecznego domostwa. 
 Razem z Augustem usiedliśmy przy kuchennym stole naprzeciwko Randi. Dziewczyna wpatrywała się w nas wyczekująco. Chyba nie tylko ja nie wiedziałam, jak zacząć. Nawet nie wiem o czym miałybyśmy mówić. 
-Ym...Randi- zaczęłam z powagą, na co przyjaciółka się tylko szeroko uśmiechnęła- Nie wiem co Ci jest, ale zgaduję, że to zioło co pijesz jest...eee...na coś poważnego, tak?- do końca zdania nic z mojej pewności siebie i stanowczości nie pozostało. Byłabym beznadziejną sędziną. 
-To nie jest zioło, głuptasie- zaniosła się swoim niewinnym śmiechem. Muszę przyznać, że nieco mnie to uspokoiło. Ta radość, która z niej całkowicie nie uszła.
-Lawenda ma działania na bóle fizyczne, ale Randi pije ją tylko przy duchowych dolegliwościach. Pomaga w zmniejszeniu napięcia nerwowego, jest świetnym środkiem na odprężenie duszy- wtrącił August bardzo szybko, żeby nie przeszkodzić w dyskusji, która powinna się rozpocząć.
-Randi, o co więc chodzi? Co? Bo ja nic nie rozumiem, wiesz? Nie jestem tak odleciana jak Ty- rzuciłam bez owijania w bawełnę. Z nią nie ma się co bawić. Nigdy się niczego nie wstydziła, więc tym razem też nie powinna mieć do tego powodu. 
-Ostatnio powiedziałaś, że złamię sobie serce, prawda?- spojrzała to na mnie, to na Augusta. Nie wiedziała na kim z nas powinna zatrzymać wzrok, więc zaczęła pić swój napar.
-Tak było, ale....och, Randi!- zaczęłam się śmiać- Nie chciałam być złośliwa. Z resztą Ty też nie potraktowałaś moich słów na poważnie, wiec...
-Przemyślałam to- z hukiem odstawiła kubek na stół.- I... nie jestem pewna, czy masz rację, ale...nuciłam wtedy Janis Joplin.
-I co ona ma do tego?
-Janis zmusiła mnie do przemyślenia Twoich słów, które nabrały nieco sensu.
-Możesz jaśniej?- poprosiłam przyjaciółkę. Mimo złego samopoczucia nadal mówi, jakby urwała się z kosmosu.
-Nuciłam wtedy 'Misery'n', w którym chodzi o tęsknotę. Mimo, że nigdy nie byłam z Cliffem, to moja dusza jest niespokojna. A od wczorajszego pożegnania moja aura jest bardzo wątła. Już nie promieniuje słonecznym blaskiem.
-Dziewczynki, kim jest Cliff?- lekko speszony August wtrącił się w początek zapewne długiego monologu Randi. Nie mam mu tego za złe. I tak nie mam pojęcia o czym ona mówi.
-Cliff jest basistą w zespole mojego brata i jest po uszy zadurzony w Randi. Ona jednak na każdym kroku przypomina mu o swojej wolnej duszy, a teraz jest zazdrosna, ponieważ jest w Nowym Jorku z inną dziewczyną, którą zna dłużej od nas. - pokrótce streściłam mężczyźnie ostatni miesiąc z życia jego pasierbicy.-No, mów dalej, Słoneczko.
-Natomiast po przesłuchaniu 'The Rose' zrozumiałam, że moja wolna dusza nie jest wcale wolna. To znaczy jest wolna, ale oddanie się jednej osobie tak naprawdę mnie nie uwiąże. Wychodzi na to, że boję się czuć tego co wszyscy, a Cliff jest gąsienicą z 'Caterpillar' która pełza dla miłości, a później jako motyl dla niej lata, tylko ja nie mogę tego zrozumieć i docenić. Rozumiesz?- spojrzałam na Augusta nic nie rozumiejącym wzrokiem. Nie mam zielonego pojęcia, o co jej do cholery chodzić. Jedyne co zrozumiałam to to, że mam rację, a Burton jest nią zainteresowany.
-Nie, nie rozumiem- odparłam zrezygnowana- Ale nie tłumacz mi tego ponownie- uprzedziłam kolejną lawinę magicznych słów przyjaciółki.
-Randi, Yvonne- August był najwyraźniej zatroskany i jednocześnie rozbawiony tą sytuacją- To wspaniałe, że staracie się być inne niż wasi rówieśnicy, ale niepotrzebnie- obie wymieniłyśmy zdezorientowane spojrzenia. Teraz on wyjedzie z jakąś kosmiczną gadką?- Obie jesteście w trudnym wieku. Ba...całe życie jest trudne, ale trzeba z niego brać jak najwięcej, a nie od niego uciekać. Wiecie o czym mówię?- przytaknęłyśmy razem z Randi zdecydowanie. -Obie powinnyście być szczęśliwe i niczym się nie przejmować. Ty, Yvonne, masz chłopaka, więc powinnaś pozwolić sobie na wiele chwil wspaniałych uniesień, a Ty Kwiatuszku- zwrócił się w stronę Randi- nasza przyjaciółka mądrze mówi. Rozumiem, że się boisz i nie chcesz być zraniona...
-Ale ja...
-Nie ma żadnego ale. Rozumiem, że masz wolną, hipisowską naturę. Twój ojciec był takim sam zanim mnie nie poznał. Nadal jestem w szoku, że zdecydował się wejść ze mną w monogamiczny związek, ale nie o to tutaj chodzi. Masz 16 lat. Możesz szaleć i robić to na co masz tylko ochotę. Oczywiście w granicach rozsądku, ale nadal uważam że nie powinnaś się ograniczać. Rozumiem, że po odejściu matki... nie chcesz się do nikogo przywiązać, a już w szczególności do chłopaka, ale powinnaś spróbować. Ciesz się życiem i czerp miłość, którą ten młodzieniec Ci ofiaruje. Na zgrywanie samotnej wilczycy przyjdzie jeszcze pora. Teraz łap go w swoje sidła i baw się. To jedyna okazja do nabywania doświadczeń i popełniania błędów, które będą boleć, ale z czasem będziesz szczęśliwa, że miałaś to wszystko, przed czym teraz uciekasz.- August jest wspaniałym ojcem. Nawet fakt, że przybranym nie ma tu żadnego znaczenia. Gdybym ja oznajmiła mojemu ojcu, że spotykam się z facetem...no cóż, chyba całe życie będę córeczką tatusia. 
-Nie mogę tak z dnia na dzień porzucić swoich przekonań!- Randi wszczęła bunt. Tego się spodziewałam, ale nawet na nią znajdą się odpowiednie sposoby.
-W jeden dzień nie dasz rady, ale masz na to ich wiele, zanim wrócą.- hipiskę wyraźnie zatkało. Spojrzała na mnie zaciekawiona. Chyba się nad czymś mocno zastanawiała.
-Randi, baw się- stwierdził dobitnie mężczyzna. W tym momencie żadna z nas się nie sprzeciwiła- I nie masz się czym martwić. Nie zdradzę tej tajemnicy Twojemu ojcu.
_________________________________________





Spóźniłam się ze świątecznymi życzeniami, ale dopiero skończyłam pisać rozdział. Tak czy owak przed nami Nowy Rok, więc chciałabym wam życzyć wszystkiego, co najwspanialsze! Dużo szczęścia, radości, miłości, spełnienia marzeń, wyłącznie sukcesów i zero zmartwień. Ach, nie mogę zapomnieć o wystrzałowym sylwestrze i pijanym- w tych 'legalnych' przypadkach ;)

PS: Belladonna- zapożyczyłam sobie ''Norrie'' ;)


poniedziałek, 7 grudnia 2015

XXI

__________________________________________

JAMES
__________________________________________

08.05.1983, Los Angeles

 W ostatnim miesiącu sporo się wydarzyło. Nie sądziłem, że moje życie kiedykolwiek będzie pełne od tak wielu zawirowań. W jednym momencie byłem znienawidzonym przez Yvonne kolegą jej brata i do tego przyjacielem Mustaine'a, który jeszcze nie tak dawno był częścią naszego zespołu. A teraz? Teraz nie dość, że pojednałem się z Ulrichową, to do tego postanowiliśmy kolejny raz spróbować wytrwać w jakiejkolwiek więzi. Nawet Lars...no cóż, nie od razu Rzym zbudowano. 
-Nie śpisz już?- usłyszałem cichy szept dziewczyny. Odwróciłem się jej w stronę. Na twarz opadły jej włosy, przez które uparcie się we mnie wpatrywała. Pogłaskałem ją po policzku, uśmiechnąłem się szeroko, aby dodać otuchy...samemu sobie.
 Ostatnio spotkała mnie niewyobrażalna szansa. Ba! O czymś takim przez ostatnie dwa lata mogłem marzyć, a teraz... nie dość, że mogę realizować swoje cele, to będę spełniał marzenia razem z przyjaciółmi. Na jutro zaplanowano podróż Metalliki do Nowego Jorku. Bardzo się cieszę z tego obrotu spraw, ale... jako życiowa łamaga trochę boję się rozstania z Yvonne. Młoda pewnie się ze mnie w duchu podśmiewa, w końcu nie ceni romantyzmu. Pewnie czeka na mój wyjazd, żeby móc ode mnie odpocząć i się zabawić. Nawet już mi to zapowiedziała. Cały tydzień ponoć grzecznie przechodzi do szkoły, nawet w czwartek, gdyż uprzedniego wieczoru wybiera się z koleżankami na koncert. Nie chciała mi zdradzić, kogo będą podziwiać. Ona sama tego pewnie nie wie. O ile nie pozna bardziej męskiego i mniej opiekuńczego rudego macho, to nie mam się o co martwić. Przynajmniej trzyma się mnie taka nadzieja.
-Nie wychodźmy dzisiaj z łóżka, dobrze?- poprosiłem dziewczynę. To nasz ostatni wspólny dzień przed nie wiadomo jak długą przerwą. Chcę się nacieszyć jej towarzystwem, gdyż pewnie mi zabraknie marudnego tonu i stanowczości. Ech...kto by pomyślał. Kiedyś speszona 15latka powoli wyrasta na silną i niezależną kobietę. To ostatnie najbardziej mnie przeraża. 
-Popieprzyło Cię?- spojrzała na mnie wyraźnie rozbawiona. -Za godzinę wychodzę do szkoły- pocałowała mnie czule. Ledwie złączyliśmy nasze usta, a ona już uciekała. Westchnąłem z dosłyszalnym niezadowoleniem. Niech nie myśli, że tylko ona nosi w tym związku spodnie. 
-Wrócę o 17. Może wieczorem zaszyjemy się w pokoju?- wyjęła z szafy ułożone w idealną kostkę ubrania. Gdybym jej nie znał, to upierałbym się, że na pewno zatrudnia sprzątaczkę. Jest bardzo chaotyczną dziewczyną, a jej pokój w najmniejszym stopniu tego nie pokazuje. 
-Ymm...- wieczór miałem już zaplanowany, więc nie musiała mnie do niczego namawiać...pewnie i tak stanęłoby na jej propozycji- Bądź gotowa około dziewiętnastej- żeby tylko nie wbiła swoich ostrych pazurków w me niewinne oblicze. 

__________________________________________

YVONNE
__________________________________________

 Ledwie miesiąc, a czuję się jakby minął co najmniej rok. Ogromny natłok wydarzeń, który wyśmiałabym po ujrzeniu w jakimkolwiek filmie. Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. A jednak...
-Yvy! Masz ochotę na brokułowe placki?- na przerwie obiadowej przysiadła się do mnie Randi, a kilka chwil po niej dotarła Winter. Cały ranek ich wyczekiwałam. W końcu się coś zadzieje, a może nawet dowiem się czegoś interesującego? 
 Jako, że jestem jedyną osobą świadomą przygodnej nocy Kirka i Hope, jestem bardzo ciekawa jak wypadła randka kudłacza z Winter. Randi nie była w stanie na opowiadanie fascynujących historii, a Hammett sam nie chciał mi nic zdradzić. Jedyna reakcja jakiej doczekałam się z jego strony, to ogromne rumieńce, pod którymi na pewno coś się kryło. Może nie byłabym taka zafrapowana tym wydarzeniem gdyby nie fakt, że na randce kolegi z Win pojawiła się również Hope. 
-Komu do szczęścia potrzebny jest francuski?!- zaczęła się pieklić nowa koleżanka.
-Może kiedyś wyjedziesz do Francji?- podsunęła Randi w swoim optymistycznym stylu.
-Po co? W Los Angeles jest masa atrakcji!- stwierdziła z oburzeniem dziewczyna. Nie mogę się z nią nie zgodzić. W jej wieku podchodziłam do życia w Mieście Aniołów tak samo entuzjastycznie, jak nie bardziej. Co prawda między nami jest ledwie dwa lata różnicy, ale mimo wszystko przez ten okres odrobinkę zmądrzałam i niech nikt nie próbuje zaprzeczyć. 
-Winter, jak wyszło spotkanie z pipą w lokach?- nie owijałam w bawełnę. Po co? Moja ciekawość jest wręcz piekielna, więc nawet nie miałam zamiaru jej ukryć. 
-Do niczego spektakularnego nie doszło, jeśli o to Ci chodzi- stwierdziła z wielkim zawodem. Kurde, co ona w nim widzi?
-Jak to?- lekko naciskałam, ale co z tego. W inny sposób niczego od nikogo już nie wyciągnę.
-Eh...najpierw przyprowadził Cliffa...później przyszła Randi, którą sama zaprosiłam, ale nie spodziewałam się, że Kirk w większym towarzystwie zacznie się krępować i dużo wypije. Koniec końców urżnął się jak świnia, więc Cliff musiał odholować i jego i Pannę Davine- spojrzała porozumiewawczo na hipiskę. 
-Ym..jaa...- nawet nie wiedziała jak sklecić zdanie. Bidulka. 
-Słoneczko, spokojnie! Przed kacem nikt nie ucieknie, a szczególnie szesnastolatka- Win próbowała ją uspokoić, ale nieskutecznie. Ostatnio przy każdym napomnieniu o Burtonie blondynka się czerwieni i jąka. 
-Randi, czemu nie podbijesz W KOŃCU do Cliffa- zaakcentowałam dobitnie dwa przedostatnie słowa. Ach, mimo okazywania wszem i wobec swojej filozofii, jest niezwykle dziecinna. Jako dobra przyjaciółka powinnam ją pouczać, a nie pchać w ramiona starszego chłopaka. Hm...chyba nie jestem zbyt dobrym wzorem do naśladowania. Mimo wszystko nawet i bez moich kazań bardzo dobrze sobie radzi. 
-Nigdy nie pomyślałam że mogłabym kiedykolwiek chcieć kogoś. Nie, nie, nie, nigdy*- zaczęła spokojnie nucić. 
-Żebyś tylko potem nie płakała, gdy trwaniem w swoich postanowieniach sama sobie złamiesz serce- powiedziałam smutno. Randi niech robi ze swoim życiem co chce, ale właśnie póki jest młoda, powinna się zakochać i to nie raz, przeżywać to, co powinna! Do jasnej cholery, jest nastolatką!
-Czemu miałabym złamać sobie serce? To na pewno... chwilowe zaburzenie emocji, które szybko minie. Nie mam zamiaru do nikogo przynależeć, a Cliff to wie. Powiedział, że poczeka, więc...
-Jesteś pozytywna do granic możliwości, wiesz?- przerwałam przyjaciółce w pół słowa- Przez kilka dni może się wiele zmienić.
-Co to znaczy?- zapytała lekko rozbawiona. 
-Eleonore jedzie z chłopakami do Nowego Jorku- tym zdaniem zmyłam uśmiech z twarzy Randi. 
_______________________________

*Janis Joplin - Misery 'n

__________________________________________

JAMES
__________________________________________

 Do południa zdążyłem spakować ubrania, gitarę i inne, niezbędne rzeczy, do których również wlicza się zgrzewka piwa na drogę. Co to by była za podróż bez ani odrobiny alkoholu? Piwo jest dobre na każdą porę dnia, a z racji panującej godziny może zastępować kawę. Nie widzę wielkiej różnicy, gdyż kawy nie piję zbyt wiele. 
 Poszedłem do kuchni w celu sprawdzenia naszych zapasów. Na moje szczęście załapałem się na ostatnią puszkę, która stałą między już pustymi, zgniecionymi.
-Jesteście jaki beczki bez dna- rzuciłem do kolegów okupujących kuchenne stołki. Przysiadłem się do nich, otworzyłem puszkę. W kuchni zapanowała niezręczna cisza. Czyżbym to ja ją wywołał swoją obecnością?- Co jest, chłopaki?- zapytałem w międzyczasie pochłaniając zawartość puszki. Nie było jej za dużo. Chyba będę musiał nadwyrężyć zapasy przygotowane na podróż.
-Mamy problem...większy niż nasze kutasy razem wzięte- walnął prosto z mostu Lars. Na jego wypowiedź zareagowałem śmiechem, przez co zakrztusiłem się ostatnim łykiem piwa. O cholera. O co mu mogło chodzić?- Yvonne zostanie sama w domu- o tym nawet nie pomyślałem. Byłem zbyt zafrasowany perspektywą przygody, więc nie zwróciłem uwagi na przyziemne ewentualne kłopoty. Yvonne w praktyce skończyła osiemnaście lat. Co prawda, kilka dni temu, ale jednak ma na swoim koncie już tę piękną liczbę. Niestety wiek nie do końca opisuje zachowanie człowieka. Skoro sam Ulrich ma obawy przed pozostawieniem siostry w domu, to jednak jest się czym przejmować. Oj jest. Yv to istny wulkan energii i destrukcji. Pod naszą nieobecność bardzo możliwe jest, że... wydarzy się coś nieprzyjemnego. W tymczasowej samotni dziewczynę mogą zdominować jej humory i to nie tylko te, które wskazują na PMS.
-Może zabierzemy ją ze sobą? Albo i nie...- od razu odrzuciłem ten pomysł, który-nie ukrywam- bardzo mi się spodobał. Yv kończy szkołę, więc nie mogę jej odciągać od nauki, która doprowadzi ją do wyznaczonego celu. Szczególnie, że nie wiem na jak długo w Nowym Jorku zagościmy. 
-Mam dwa pomysły, ale...- wszyscy wpatrzyliśmy się z Cliffa wyczekująco. Basista zawsze mądrze mówi, więc tym razem na pewno nas nie zawiedzie.-na żaden z nich nikt się nie zgodzi.
-O czym Ty myślisz, Burton? Co? Mamy ją zostawić pod opieką w burdelu? Masz rację. Na to nie przystanę...no chyba, że będą się nią opiekowały ładne koleżanki- odparł Lars i jak zwykle nie zaskoczył nas swą głęboko skrywaną mądrością.
-Masz dziewczynę, Lars. Pamiętasz?- rzuciłem słodkim głosikiem w stronę kolegi, po czym dla efektu zalotnie zatrzepotałem rzęsami. Ulrich się chyba zawstydził na myśl, że jednak jest uwiązany.- Kontynuuj, Cliff- poprosiłem.
-Yvonne mogłaby zatrzymać się u Randi, ale...
-... biorąc pod uwagę, że ma wolną chatę, nie przystanie na opcję pilnowania przez dwóch ojców Randi.- dokończyłem myśl za kolegę. Gdyby nie fakt, że Yv jest jaka jest, to byłby dobry pomysł. Nie musielibyśmy się o nią martwić. 
-Pomyślałem też, że...- Burton spojrzał znacząco w stronę Ulricha. Oho, coś się kroi i jestem pewien, że nie chcę w tym uczestniczyć-... najrozsądniejszą osobą jaką znamy jest Hope. Może zgodziłaby się chwilę pomieszkać z Yvonne?- zaproponował w dalszym ciągu nie spuszczając wzroku z Ulricha, który momentalnie się zdenerwował. 
-Pierdol się, brudasie! Ta...ta...ta...- Ulrich się zapowietrzył. Mimo potencjalnego niebezpieczeństwa podszedłem do kolegi, aby go usadzić na miejscu i uspokoić. Nie chciałbym, żeby tym razem rzucił się na któregoś z nas pięściami. 
-Lars, ogarnij fallusa- zaczął zdecydowanie Kirk- To...to...dobry pomysł. H-h...hope- lekko się zaczerwienił. O co mu mogło chodzić? Za czasów kadencji perkusisty, Hammett nie miał problemów z tą dziewczyną.- Ona... zajmie się Twoją siostrą, a Ty nie będziesz musiał się o nic martwić. Wiem, że nie jesteście teraz w najlepszych stosunkach, ale przypominam Ci, że była Twoją dziewczyną. Na dodatek za nią szalałeś z wywalonym jęzorem. Uszanujesz waszą przeszłość, czy będziesz nadal się zachowywał jak pizda?!- wyrzucił z siebie na jednym wydechu. Na jego słowotok każdy z nas osłupiał. Przez dłuższy moment się nie ruszaliśmy. Ba! Nie byliśmy nawet w stanie oddychać, o czym na szczęście prędko sobie przypomniałem.
-Kirk...-zaczął Lars-...Ty...masz kurwa jaja!- poklepał po ramieniu zdezorientowanego kolegę. Chyba sam był zaskoczony swoim zachowaniem. Kto by pomyślał, że niecały miesiąc z nami zrobi z niego mężczyznę?
-Jedno jajo, ale tak... jajo ma-  skwitował swoją mądrością Cliff.
-Yvonne ten pomysł się na pewno nie spodoba- stwierdził z satysfakcją Lars- One się nienawidziły. Nie pamiętacie, jak się pobiły?!
-Ech...wtedy byłeś chłopakiem Hope- zaznaczył cicho Hammett.
-I co z tego?
-Skoro obecnie zioniesz nienawiścią do Hope, to Yvonne nie musi już chronić Cię przed jej wpływem manipulacji na Ciebie, więc nie musi już być dla blondynki podła. Koniec waszego związku utorował dziewczyną drogę do normalnych kontaktów, a ostatnio zaczęły się dogadywać, co pewnie sam zaobserwowałeś po kilku ich wspólnych wieczorach.- Kirk chyba nie przestanie mnie dzisiaj zadziwiać. Nie wiem czy jest pijany czy to ja za dużo wypiłem, ale... coraz bardziej mnie zaskakuje. Sądząc po minach kolegów, nie tylko mnie.

 Gdy młoda Ulrich wróciła ze szkoły, przedstawiliśmy jej propozycję Burtona. Dziewczyna wyglądała na lekko zmieszaną, ale widząc moje zatroskanie, nie oponowała zbyt długo. Przystała na tę propozycję po niewielkim proteście. Ten pomysł chyba nie do końca jej się podoba i wiem, że nie jest małym dzieckiem, ale... martwimy się o nią. Cała nasza czwórka... boi się jej zawahań nastrojów, które na szczęście w ostatnim czasie ustały. Nie wiem z czego to wynika, ale może to moje magiczne wpływy po kilku...nastu wspólnych nocach są zbawienne i doprowadzają dziewczynę do euforii?
-James...- poczułem ciężar, który nagle spadł na moje ciało. Wyrwany z zamyślenia spojrzałem przed siebie. To Yvonne przylgnęła do mojej klatki piersiowej. Objąłem dziewczynę, po czym złożyłem na jej czole pocałunek. Te na pozór zwyczajne chwile są najbardziej przyjemne. Biorąc pod uwagę naszą historię w której przez ostatnie dwa lata było mnóstwo kompilacji, okres tzw. 'miesiąca miodowego' w ogóle w naszym układzie by się nie sprawdził. Zdecydowanie najlepiej wychodzi nam szara codzienność. Czuję się niesamowicie, mogąc tak po prostu leżeć i napawać się obecnością dziewczyny. Nie potrzebuję zawirowań i wypadów do eleganckich restauracji w których żadne z nas nie mogłoby się zachować. Wolę pobyć z nią w domu...nie licząc trójki facetów ślęczących w salonie- w naszym domu. 
 Gdy tylko Yvonne skończy szkołę, będzie mogła być zawsze przy mnie. Jeśli wyjazd do Nowego Jorku zaowocuje dobrą płytą, to kto wie, może zaproponują nam trasę? Będę mógł wtedy razem z Yvonne zwiedzić wiele wspaniałych miejsc, a w naszym życiu nie zabraknie adrenaliny...czystej ekscytacji. 
-O czym myślisz?- pogładziła mnie delikatnie po policzku. Zamknąłem oczy napawając się dotykiem dziewczyny. Chwilę później zamruczałem.
-O Tobie- posłałem jej spojrzenie, w którym kryło się zadowolenie. 
-Weź nie pieprz, dobrze?- Yv na to przesłodzone stwierdzenie zareagowała śmiechem. Ech... chyba nigdy do końca nie rozgryzę tej dziewczyny.- Gdzie dzisiaj wyjdziemy?
-Pomyślałem, że...- urwałem w pół słowa, żeby podroczyć się trochę z Yv.
-Że?
-Ech...
-No mów!- nacisnęła. Widząc zdeterminowanie w jej oczach wolałem dalej nie brnąć w tę grę. Nigdy dobry w tych zabawach nie byłem. Chyba tylko przywilejem kobiet jest zabawa mężczyznami, nie odwrotnie.
-Eleonore zaproponowała, że zrobi kolację. Cliff z Kirkiem jej pomagają. To będzie nasz wspólny grupowy wieczór. Wiem, że nie będziemy sami, ale...
-Świetny pomysł- momentalnie się rozpromieniła- Kto jeszcze będzie?
-Lars przyprowadzi Siennę, Cliff zaoferował się, że pojedzie po Hope, a...
-a Randi?! Jak mogliście o niej zapomnieć?! Straszne z was pipy, wiesz?- od razu się wzburzyła. Jednak nie uspokoiła się za bardzo, jak z cichą nadzieją zakładałem.
-Spokojnie, Yvonne!- ująłem twarz dziewczyny w dłonie- Po drodze Burton zgarnie też Randi i Winter- pocałowałem dziewczynę dosyć namiętnie jak na moje możliwości. Yv wplotła palce w moje włosy, a ja przyciągnąłem ją do siebie.
-Winter?- zapytała lekko zaskoczona.
-Tak jak i Eleonore jest nową stałą bywalczynią w tym domu. Mimo protestów Kirka, nie możemy jej pominąć- położyłem ją na łóżku, sam nad nią górując. W dalszym ciągu nie odrywając ust od dziewczyny, zwinnie zabrałem się za rozpinanie jej spodni. Nie protestowała, wręcz była coraz bardziej zachłanna. Przerywając na chwilę moment upojenia, ściągnąłem jej przez głowę koszulkę. Miałem zamiar pozbyć się również swoich ubrań. W momencie ściągania odzieży, dziewczyna zaczęła się śmiać i ekspresowo doprowadziła się do porządku.-C-co Ty robisz?- zapytałem nie orientując się w zaistniałej sytuacji.
-Och, koteczku...musisz pościć! Nie wiadomo jak długo będziesz musiał radzić sobie sam, prawda?- potargała mnie po głowie. Tego się nie spodziewałem. I to od osiemnastolatki.- Ubieraj się! Pomożemy El z przygotowaniami- popędziła mnie. Ech...kobiety. Może to i dobrze, że od siebie trochę odpoczniemy?
__________________________________________

RANDI

__________________________________________

 Wieczór przebiegł niezwykle przyjemnie. Bardzo miło było spędzić czas z nimi wszystkimi. Yvonne zdołała zignorować obecność Sienny, więc naprawdę działy się cuda. 
-Pomóc Ci?- zagadnęła mnie Eleonore. Moją pierwszą myślą była odmowa, ale... nie mogę dać się porwać negatywnym odczuciami. Szczególnie, że jej nie znam.
-Jasne- posłałam dziewczynie szeroki uśmiech, po czym podałam jej ścierkę, żeby wycierała naczynia, które moczyłam w zlewie. 
-Musisz się czuć dziwnie, że Cliff wyjeżdża- spojrzała na mnie z wyraźnym wyczekiwaniem.
-To znaczy?- próbowałam udać zaskoczenie. Mam nadzieję, że mi wyszło. 
-Mówił mi, że...
-Nie masz się czym przejmować!- nie dałam dziewczynie dokończyć zdania- Cliff jest wspaniałym kolegą, nie musisz się niczym martwić- Yvonne ma rację. Jestem strasznie głupia. Uszczęśliwianie innych przychodzi mi z nieopisaną łatwością. W takim razie dlaczego mimo empatii ponure demony chcą pochwycić mnie w swoje szpony?
-Na pewno? Nie chcę nikomu wchodzić w drogę. Znam się z Burtonem od lat, ale...- ach, dlaczego Eleonore musi być taka przyjazna? Dużo prościej byłoby mi źle o niej pomyślę, gdyby nie była...taka. Swoim postępowaniem, na które nie musiała się porywać udowadnia, że zasługuje na coś dobrego. Jeśli tym dobrem w jej życiu ma być Cliff, to jedyne co mogę zrobić to życzyć im szczęścia. Może ich szczęście spowoduje, że sama rozkwitnę?
__________________________________________






Po pierwsze, Witajcie Siusiaki!
Po drugie, wybaczcie za przesłodzoną fabułę (tak mi się zdaje), ale nie mogłam przeszarżować przed wydarzeniami, które nadejdą. Hyhyhy...
Po trzecie, za wszelkie trudności w czytaniu spowodowane błędami, stylistyką i innymi siusiakami pozwy proszę składać do Ewy i Larsa (do kogoś trzeba) lub Joanny, gdyż nie miałam okazji przeczytać rozdziału, żeby go poprawić.
Po czwarte, miłego czytania :)

PS: Wybaczcie, ale wczorajszy wieczór trochę mi się wydłużył!