poniedziałek, 7 grudnia 2015

XXI

__________________________________________

JAMES
__________________________________________

08.05.1983, Los Angeles

 W ostatnim miesiącu sporo się wydarzyło. Nie sądziłem, że moje życie kiedykolwiek będzie pełne od tak wielu zawirowań. W jednym momencie byłem znienawidzonym przez Yvonne kolegą jej brata i do tego przyjacielem Mustaine'a, który jeszcze nie tak dawno był częścią naszego zespołu. A teraz? Teraz nie dość, że pojednałem się z Ulrichową, to do tego postanowiliśmy kolejny raz spróbować wytrwać w jakiejkolwiek więzi. Nawet Lars...no cóż, nie od razu Rzym zbudowano. 
-Nie śpisz już?- usłyszałem cichy szept dziewczyny. Odwróciłem się jej w stronę. Na twarz opadły jej włosy, przez które uparcie się we mnie wpatrywała. Pogłaskałem ją po policzku, uśmiechnąłem się szeroko, aby dodać otuchy...samemu sobie.
 Ostatnio spotkała mnie niewyobrażalna szansa. Ba! O czymś takim przez ostatnie dwa lata mogłem marzyć, a teraz... nie dość, że mogę realizować swoje cele, to będę spełniał marzenia razem z przyjaciółmi. Na jutro zaplanowano podróż Metalliki do Nowego Jorku. Bardzo się cieszę z tego obrotu spraw, ale... jako życiowa łamaga trochę boję się rozstania z Yvonne. Młoda pewnie się ze mnie w duchu podśmiewa, w końcu nie ceni romantyzmu. Pewnie czeka na mój wyjazd, żeby móc ode mnie odpocząć i się zabawić. Nawet już mi to zapowiedziała. Cały tydzień ponoć grzecznie przechodzi do szkoły, nawet w czwartek, gdyż uprzedniego wieczoru wybiera się z koleżankami na koncert. Nie chciała mi zdradzić, kogo będą podziwiać. Ona sama tego pewnie nie wie. O ile nie pozna bardziej męskiego i mniej opiekuńczego rudego macho, to nie mam się o co martwić. Przynajmniej trzyma się mnie taka nadzieja.
-Nie wychodźmy dzisiaj z łóżka, dobrze?- poprosiłem dziewczynę. To nasz ostatni wspólny dzień przed nie wiadomo jak długą przerwą. Chcę się nacieszyć jej towarzystwem, gdyż pewnie mi zabraknie marudnego tonu i stanowczości. Ech...kto by pomyślał. Kiedyś speszona 15latka powoli wyrasta na silną i niezależną kobietę. To ostatnie najbardziej mnie przeraża. 
-Popieprzyło Cię?- spojrzała na mnie wyraźnie rozbawiona. -Za godzinę wychodzę do szkoły- pocałowała mnie czule. Ledwie złączyliśmy nasze usta, a ona już uciekała. Westchnąłem z dosłyszalnym niezadowoleniem. Niech nie myśli, że tylko ona nosi w tym związku spodnie. 
-Wrócę o 17. Może wieczorem zaszyjemy się w pokoju?- wyjęła z szafy ułożone w idealną kostkę ubrania. Gdybym jej nie znał, to upierałbym się, że na pewno zatrudnia sprzątaczkę. Jest bardzo chaotyczną dziewczyną, a jej pokój w najmniejszym stopniu tego nie pokazuje. 
-Ymm...- wieczór miałem już zaplanowany, więc nie musiała mnie do niczego namawiać...pewnie i tak stanęłoby na jej propozycji- Bądź gotowa około dziewiętnastej- żeby tylko nie wbiła swoich ostrych pazurków w me niewinne oblicze. 

__________________________________________

YVONNE
__________________________________________

 Ledwie miesiąc, a czuję się jakby minął co najmniej rok. Ogromny natłok wydarzeń, który wyśmiałabym po ujrzeniu w jakimkolwiek filmie. Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. A jednak...
-Yvy! Masz ochotę na brokułowe placki?- na przerwie obiadowej przysiadła się do mnie Randi, a kilka chwil po niej dotarła Winter. Cały ranek ich wyczekiwałam. W końcu się coś zadzieje, a może nawet dowiem się czegoś interesującego? 
 Jako, że jestem jedyną osobą świadomą przygodnej nocy Kirka i Hope, jestem bardzo ciekawa jak wypadła randka kudłacza z Winter. Randi nie była w stanie na opowiadanie fascynujących historii, a Hammett sam nie chciał mi nic zdradzić. Jedyna reakcja jakiej doczekałam się z jego strony, to ogromne rumieńce, pod którymi na pewno coś się kryło. Może nie byłabym taka zafrapowana tym wydarzeniem gdyby nie fakt, że na randce kolegi z Win pojawiła się również Hope. 
-Komu do szczęścia potrzebny jest francuski?!- zaczęła się pieklić nowa koleżanka.
-Może kiedyś wyjedziesz do Francji?- podsunęła Randi w swoim optymistycznym stylu.
-Po co? W Los Angeles jest masa atrakcji!- stwierdziła z oburzeniem dziewczyna. Nie mogę się z nią nie zgodzić. W jej wieku podchodziłam do życia w Mieście Aniołów tak samo entuzjastycznie, jak nie bardziej. Co prawda między nami jest ledwie dwa lata różnicy, ale mimo wszystko przez ten okres odrobinkę zmądrzałam i niech nikt nie próbuje zaprzeczyć. 
-Winter, jak wyszło spotkanie z pipą w lokach?- nie owijałam w bawełnę. Po co? Moja ciekawość jest wręcz piekielna, więc nawet nie miałam zamiaru jej ukryć. 
-Do niczego spektakularnego nie doszło, jeśli o to Ci chodzi- stwierdziła z wielkim zawodem. Kurde, co ona w nim widzi?
-Jak to?- lekko naciskałam, ale co z tego. W inny sposób niczego od nikogo już nie wyciągnę.
-Eh...najpierw przyprowadził Cliffa...później przyszła Randi, którą sama zaprosiłam, ale nie spodziewałam się, że Kirk w większym towarzystwie zacznie się krępować i dużo wypije. Koniec końców urżnął się jak świnia, więc Cliff musiał odholować i jego i Pannę Davine- spojrzała porozumiewawczo na hipiskę. 
-Ym..jaa...- nawet nie wiedziała jak sklecić zdanie. Bidulka. 
-Słoneczko, spokojnie! Przed kacem nikt nie ucieknie, a szczególnie szesnastolatka- Win próbowała ją uspokoić, ale nieskutecznie. Ostatnio przy każdym napomnieniu o Burtonie blondynka się czerwieni i jąka. 
-Randi, czemu nie podbijesz W KOŃCU do Cliffa- zaakcentowałam dobitnie dwa przedostatnie słowa. Ach, mimo okazywania wszem i wobec swojej filozofii, jest niezwykle dziecinna. Jako dobra przyjaciółka powinnam ją pouczać, a nie pchać w ramiona starszego chłopaka. Hm...chyba nie jestem zbyt dobrym wzorem do naśladowania. Mimo wszystko nawet i bez moich kazań bardzo dobrze sobie radzi. 
-Nigdy nie pomyślałam że mogłabym kiedykolwiek chcieć kogoś. Nie, nie, nie, nigdy*- zaczęła spokojnie nucić. 
-Żebyś tylko potem nie płakała, gdy trwaniem w swoich postanowieniach sama sobie złamiesz serce- powiedziałam smutno. Randi niech robi ze swoim życiem co chce, ale właśnie póki jest młoda, powinna się zakochać i to nie raz, przeżywać to, co powinna! Do jasnej cholery, jest nastolatką!
-Czemu miałabym złamać sobie serce? To na pewno... chwilowe zaburzenie emocji, które szybko minie. Nie mam zamiaru do nikogo przynależeć, a Cliff to wie. Powiedział, że poczeka, więc...
-Jesteś pozytywna do granic możliwości, wiesz?- przerwałam przyjaciółce w pół słowa- Przez kilka dni może się wiele zmienić.
-Co to znaczy?- zapytała lekko rozbawiona. 
-Eleonore jedzie z chłopakami do Nowego Jorku- tym zdaniem zmyłam uśmiech z twarzy Randi. 
_______________________________

*Janis Joplin - Misery 'n

__________________________________________

JAMES
__________________________________________

 Do południa zdążyłem spakować ubrania, gitarę i inne, niezbędne rzeczy, do których również wlicza się zgrzewka piwa na drogę. Co to by była za podróż bez ani odrobiny alkoholu? Piwo jest dobre na każdą porę dnia, a z racji panującej godziny może zastępować kawę. Nie widzę wielkiej różnicy, gdyż kawy nie piję zbyt wiele. 
 Poszedłem do kuchni w celu sprawdzenia naszych zapasów. Na moje szczęście załapałem się na ostatnią puszkę, która stałą między już pustymi, zgniecionymi.
-Jesteście jaki beczki bez dna- rzuciłem do kolegów okupujących kuchenne stołki. Przysiadłem się do nich, otworzyłem puszkę. W kuchni zapanowała niezręczna cisza. Czyżbym to ja ją wywołał swoją obecnością?- Co jest, chłopaki?- zapytałem w międzyczasie pochłaniając zawartość puszki. Nie było jej za dużo. Chyba będę musiał nadwyrężyć zapasy przygotowane na podróż.
-Mamy problem...większy niż nasze kutasy razem wzięte- walnął prosto z mostu Lars. Na jego wypowiedź zareagowałem śmiechem, przez co zakrztusiłem się ostatnim łykiem piwa. O cholera. O co mu mogło chodzić?- Yvonne zostanie sama w domu- o tym nawet nie pomyślałem. Byłem zbyt zafrasowany perspektywą przygody, więc nie zwróciłem uwagi na przyziemne ewentualne kłopoty. Yvonne w praktyce skończyła osiemnaście lat. Co prawda, kilka dni temu, ale jednak ma na swoim koncie już tę piękną liczbę. Niestety wiek nie do końca opisuje zachowanie człowieka. Skoro sam Ulrich ma obawy przed pozostawieniem siostry w domu, to jednak jest się czym przejmować. Oj jest. Yv to istny wulkan energii i destrukcji. Pod naszą nieobecność bardzo możliwe jest, że... wydarzy się coś nieprzyjemnego. W tymczasowej samotni dziewczynę mogą zdominować jej humory i to nie tylko te, które wskazują na PMS.
-Może zabierzemy ją ze sobą? Albo i nie...- od razu odrzuciłem ten pomysł, który-nie ukrywam- bardzo mi się spodobał. Yv kończy szkołę, więc nie mogę jej odciągać od nauki, która doprowadzi ją do wyznaczonego celu. Szczególnie, że nie wiem na jak długo w Nowym Jorku zagościmy. 
-Mam dwa pomysły, ale...- wszyscy wpatrzyliśmy się z Cliffa wyczekująco. Basista zawsze mądrze mówi, więc tym razem na pewno nas nie zawiedzie.-na żaden z nich nikt się nie zgodzi.
-O czym Ty myślisz, Burton? Co? Mamy ją zostawić pod opieką w burdelu? Masz rację. Na to nie przystanę...no chyba, że będą się nią opiekowały ładne koleżanki- odparł Lars i jak zwykle nie zaskoczył nas swą głęboko skrywaną mądrością.
-Masz dziewczynę, Lars. Pamiętasz?- rzuciłem słodkim głosikiem w stronę kolegi, po czym dla efektu zalotnie zatrzepotałem rzęsami. Ulrich się chyba zawstydził na myśl, że jednak jest uwiązany.- Kontynuuj, Cliff- poprosiłem.
-Yvonne mogłaby zatrzymać się u Randi, ale...
-... biorąc pod uwagę, że ma wolną chatę, nie przystanie na opcję pilnowania przez dwóch ojców Randi.- dokończyłem myśl za kolegę. Gdyby nie fakt, że Yv jest jaka jest, to byłby dobry pomysł. Nie musielibyśmy się o nią martwić. 
-Pomyślałem też, że...- Burton spojrzał znacząco w stronę Ulricha. Oho, coś się kroi i jestem pewien, że nie chcę w tym uczestniczyć-... najrozsądniejszą osobą jaką znamy jest Hope. Może zgodziłaby się chwilę pomieszkać z Yvonne?- zaproponował w dalszym ciągu nie spuszczając wzroku z Ulricha, który momentalnie się zdenerwował. 
-Pierdol się, brudasie! Ta...ta...ta...- Ulrich się zapowietrzył. Mimo potencjalnego niebezpieczeństwa podszedłem do kolegi, aby go usadzić na miejscu i uspokoić. Nie chciałbym, żeby tym razem rzucił się na któregoś z nas pięściami. 
-Lars, ogarnij fallusa- zaczął zdecydowanie Kirk- To...to...dobry pomysł. H-h...hope- lekko się zaczerwienił. O co mu mogło chodzić? Za czasów kadencji perkusisty, Hammett nie miał problemów z tą dziewczyną.- Ona... zajmie się Twoją siostrą, a Ty nie będziesz musiał się o nic martwić. Wiem, że nie jesteście teraz w najlepszych stosunkach, ale przypominam Ci, że była Twoją dziewczyną. Na dodatek za nią szalałeś z wywalonym jęzorem. Uszanujesz waszą przeszłość, czy będziesz nadal się zachowywał jak pizda?!- wyrzucił z siebie na jednym wydechu. Na jego słowotok każdy z nas osłupiał. Przez dłuższy moment się nie ruszaliśmy. Ba! Nie byliśmy nawet w stanie oddychać, o czym na szczęście prędko sobie przypomniałem.
-Kirk...-zaczął Lars-...Ty...masz kurwa jaja!- poklepał po ramieniu zdezorientowanego kolegę. Chyba sam był zaskoczony swoim zachowaniem. Kto by pomyślał, że niecały miesiąc z nami zrobi z niego mężczyznę?
-Jedno jajo, ale tak... jajo ma-  skwitował swoją mądrością Cliff.
-Yvonne ten pomysł się na pewno nie spodoba- stwierdził z satysfakcją Lars- One się nienawidziły. Nie pamiętacie, jak się pobiły?!
-Ech...wtedy byłeś chłopakiem Hope- zaznaczył cicho Hammett.
-I co z tego?
-Skoro obecnie zioniesz nienawiścią do Hope, to Yvonne nie musi już chronić Cię przed jej wpływem manipulacji na Ciebie, więc nie musi już być dla blondynki podła. Koniec waszego związku utorował dziewczyną drogę do normalnych kontaktów, a ostatnio zaczęły się dogadywać, co pewnie sam zaobserwowałeś po kilku ich wspólnych wieczorach.- Kirk chyba nie przestanie mnie dzisiaj zadziwiać. Nie wiem czy jest pijany czy to ja za dużo wypiłem, ale... coraz bardziej mnie zaskakuje. Sądząc po minach kolegów, nie tylko mnie.

 Gdy młoda Ulrich wróciła ze szkoły, przedstawiliśmy jej propozycję Burtona. Dziewczyna wyglądała na lekko zmieszaną, ale widząc moje zatroskanie, nie oponowała zbyt długo. Przystała na tę propozycję po niewielkim proteście. Ten pomysł chyba nie do końca jej się podoba i wiem, że nie jest małym dzieckiem, ale... martwimy się o nią. Cała nasza czwórka... boi się jej zawahań nastrojów, które na szczęście w ostatnim czasie ustały. Nie wiem z czego to wynika, ale może to moje magiczne wpływy po kilku...nastu wspólnych nocach są zbawienne i doprowadzają dziewczynę do euforii?
-James...- poczułem ciężar, który nagle spadł na moje ciało. Wyrwany z zamyślenia spojrzałem przed siebie. To Yvonne przylgnęła do mojej klatki piersiowej. Objąłem dziewczynę, po czym złożyłem na jej czole pocałunek. Te na pozór zwyczajne chwile są najbardziej przyjemne. Biorąc pod uwagę naszą historię w której przez ostatnie dwa lata było mnóstwo kompilacji, okres tzw. 'miesiąca miodowego' w ogóle w naszym układzie by się nie sprawdził. Zdecydowanie najlepiej wychodzi nam szara codzienność. Czuję się niesamowicie, mogąc tak po prostu leżeć i napawać się obecnością dziewczyny. Nie potrzebuję zawirowań i wypadów do eleganckich restauracji w których żadne z nas nie mogłoby się zachować. Wolę pobyć z nią w domu...nie licząc trójki facetów ślęczących w salonie- w naszym domu. 
 Gdy tylko Yvonne skończy szkołę, będzie mogła być zawsze przy mnie. Jeśli wyjazd do Nowego Jorku zaowocuje dobrą płytą, to kto wie, może zaproponują nam trasę? Będę mógł wtedy razem z Yvonne zwiedzić wiele wspaniałych miejsc, a w naszym życiu nie zabraknie adrenaliny...czystej ekscytacji. 
-O czym myślisz?- pogładziła mnie delikatnie po policzku. Zamknąłem oczy napawając się dotykiem dziewczyny. Chwilę później zamruczałem.
-O Tobie- posłałem jej spojrzenie, w którym kryło się zadowolenie. 
-Weź nie pieprz, dobrze?- Yv na to przesłodzone stwierdzenie zareagowała śmiechem. Ech... chyba nigdy do końca nie rozgryzę tej dziewczyny.- Gdzie dzisiaj wyjdziemy?
-Pomyślałem, że...- urwałem w pół słowa, żeby podroczyć się trochę z Yv.
-Że?
-Ech...
-No mów!- nacisnęła. Widząc zdeterminowanie w jej oczach wolałem dalej nie brnąć w tę grę. Nigdy dobry w tych zabawach nie byłem. Chyba tylko przywilejem kobiet jest zabawa mężczyznami, nie odwrotnie.
-Eleonore zaproponowała, że zrobi kolację. Cliff z Kirkiem jej pomagają. To będzie nasz wspólny grupowy wieczór. Wiem, że nie będziemy sami, ale...
-Świetny pomysł- momentalnie się rozpromieniła- Kto jeszcze będzie?
-Lars przyprowadzi Siennę, Cliff zaoferował się, że pojedzie po Hope, a...
-a Randi?! Jak mogliście o niej zapomnieć?! Straszne z was pipy, wiesz?- od razu się wzburzyła. Jednak nie uspokoiła się za bardzo, jak z cichą nadzieją zakładałem.
-Spokojnie, Yvonne!- ująłem twarz dziewczyny w dłonie- Po drodze Burton zgarnie też Randi i Winter- pocałowałem dziewczynę dosyć namiętnie jak na moje możliwości. Yv wplotła palce w moje włosy, a ja przyciągnąłem ją do siebie.
-Winter?- zapytała lekko zaskoczona.
-Tak jak i Eleonore jest nową stałą bywalczynią w tym domu. Mimo protestów Kirka, nie możemy jej pominąć- położyłem ją na łóżku, sam nad nią górując. W dalszym ciągu nie odrywając ust od dziewczyny, zwinnie zabrałem się za rozpinanie jej spodni. Nie protestowała, wręcz była coraz bardziej zachłanna. Przerywając na chwilę moment upojenia, ściągnąłem jej przez głowę koszulkę. Miałem zamiar pozbyć się również swoich ubrań. W momencie ściągania odzieży, dziewczyna zaczęła się śmiać i ekspresowo doprowadziła się do porządku.-C-co Ty robisz?- zapytałem nie orientując się w zaistniałej sytuacji.
-Och, koteczku...musisz pościć! Nie wiadomo jak długo będziesz musiał radzić sobie sam, prawda?- potargała mnie po głowie. Tego się nie spodziewałem. I to od osiemnastolatki.- Ubieraj się! Pomożemy El z przygotowaniami- popędziła mnie. Ech...kobiety. Może to i dobrze, że od siebie trochę odpoczniemy?
__________________________________________

RANDI

__________________________________________

 Wieczór przebiegł niezwykle przyjemnie. Bardzo miło było spędzić czas z nimi wszystkimi. Yvonne zdołała zignorować obecność Sienny, więc naprawdę działy się cuda. 
-Pomóc Ci?- zagadnęła mnie Eleonore. Moją pierwszą myślą była odmowa, ale... nie mogę dać się porwać negatywnym odczuciami. Szczególnie, że jej nie znam.
-Jasne- posłałam dziewczynie szeroki uśmiech, po czym podałam jej ścierkę, żeby wycierała naczynia, które moczyłam w zlewie. 
-Musisz się czuć dziwnie, że Cliff wyjeżdża- spojrzała na mnie z wyraźnym wyczekiwaniem.
-To znaczy?- próbowałam udać zaskoczenie. Mam nadzieję, że mi wyszło. 
-Mówił mi, że...
-Nie masz się czym przejmować!- nie dałam dziewczynie dokończyć zdania- Cliff jest wspaniałym kolegą, nie musisz się niczym martwić- Yvonne ma rację. Jestem strasznie głupia. Uszczęśliwianie innych przychodzi mi z nieopisaną łatwością. W takim razie dlaczego mimo empatii ponure demony chcą pochwycić mnie w swoje szpony?
-Na pewno? Nie chcę nikomu wchodzić w drogę. Znam się z Burtonem od lat, ale...- ach, dlaczego Eleonore musi być taka przyjazna? Dużo prościej byłoby mi źle o niej pomyślę, gdyby nie była...taka. Swoim postępowaniem, na które nie musiała się porywać udowadnia, że zasługuje na coś dobrego. Jeśli tym dobrem w jej życiu ma być Cliff, to jedyne co mogę zrobić to życzyć im szczęścia. Może ich szczęście spowoduje, że sama rozkwitnę?
__________________________________________






Po pierwsze, Witajcie Siusiaki!
Po drugie, wybaczcie za przesłodzoną fabułę (tak mi się zdaje), ale nie mogłam przeszarżować przed wydarzeniami, które nadejdą. Hyhyhy...
Po trzecie, za wszelkie trudności w czytaniu spowodowane błędami, stylistyką i innymi siusiakami pozwy proszę składać do Ewy i Larsa (do kogoś trzeba) lub Joanny, gdyż nie miałam okazji przeczytać rozdziału, żeby go poprawić.
Po czwarte, miłego czytania :)

PS: Wybaczcie, ale wczorajszy wieczór trochę mi się wydłużył!


2 komentarze:

  1. No. nareszcie :D

    Ale James przysłodził tam na wstępie. Ja go o taki romantyzm nie podejrzewałam. W sumie chyba mam coś z Yvonne bo ja też psuję takie sweet momenty, już pomijając fakt, że mnie one w ogóle wkurwiają :P Ale to ... nawet..miłe. Naprawdę bardzo przyjemnie czytac o rozanielonym Jamesie, zwłaszcza, że on zawsze sprawiał wrażenie gościa, który ma problem z mówieniem o uczuciach. No fakt, że to tylko jego monolog wewnętrzny, ale jednak.
    Normalnie love is in the air XD
    Aż nie mogę zdecydować czy bardziej lubię przestraszonego Kirka w relacji z kobietami czy Jamesa-do rany przyłóż -Hetfielda. Ale kurczę, James tak na poważnie zakochany? ... Oj będzie mi go szkoda niesamowicie jak mu nie daj boże z Yvonne nie wyjdzie. To będzie katastrofa. A co będzie w tym wszystkim najlepsze? Lars. Bo on się wkurwi. Larsa będzie jebać ewentualne złamane serduszko Jamesa, on się będzie mścił za krzywdy Yvonne :P Wiem,poniosło mnie. Ale tak sobie pomyślałam, co by było gdyby James (np. nie ze swojej winy) stracił Yvonne? Sam by się załamał, a Lars by mu z pewnością niczego nie ułatwił.
    Koniec dywagacji :P
    Tak czy siak, biedny James. Bo ja z moim fatalizmem wieszczymy mu katastrofę. Sorry :P
    Eeeeeee Kirk :PPP Matko Bosko Loczkowato ... nie, Kirk to jednak ofiara ... ale nic nie poradzę, że go lubię i właściwie to mu pasuje bycie taką sierotą, zwłaszcza w tym wydaniu. W sumie to .... zaraz, zaraz. Bo mam problem. Czy będzie jakieś swatanie Kirka z Winter, czy może Hope jeszcze coś zamiesza? Oj niech miesza :D To by było rewelacyjne! Tak spiknąć na trochę Kirka i Win i podstawiać im co jakiś czas Hope :P Nahahahaa geniusz zła! XD Biedny Kirk by zwariował. Albo by się zachlał na śmierć. Co jak widać już praktykuje. Zapijanie stresu. Dobre. Ciekawe czy Kirk radzi sobie z kacem lepiej niż z dziewczynami :D
    Ale właśnie, bo tu ciekawsza historia się dzieje. Randi i Cliff.
    No nareszcie ktoś z nią porozmawiał. Widać, że Randi lubi iść w zaparte. Szkoda, bo tym razem nie ma racji co do swojej filozofii. Powinna się bawić. I powinna się na serio wziąć, za Cliffa bo jak widać do akcji wkracza Eleonore. Czyli będzie się działo.
    O kurwa.
    Racja. Ależ Lars ma rację. Winszuję mu że na to wpadł tak w ogóle :P To dosyć zaskakujące, że ogarnął ten problem :P
    No prosze. Kolejne zaskoczenie. Na umieszczenie Yv u Hope bym nie wpadła.... Będzie z tego dym, prawda? :D Ooo proszę, żeby Kirkowi przypadło w udziale odstawienie Yvonne do Hope :P Ale widać kac Kudłatemu nawet służy, bo mądrze prawi. I Lars taki ogarnięty ... co im się wszystkim stało?! :P
    Ha. Haha. Nahahahaaa. O Boże xD Wszystkie famme fatale Kirka w jednym domu :P Lubię go. Ale jednak bardziej lubię jak się tak nad nim znęcasz w tym opowiadaniu :P Już widzę ten szereg sytuacji w których nasz Loczkowaty będzie błagał w myślach o skonanie xD Przecież on tego nie uniesie.
    Wszyscy zdołali zignorować obecność Sienny :P Niech Lars znajdzie sobie lepszą panne. Bo aż mi go żal.
    Oj Randi, Randi. No widać, że rzeczywiście uszczęśliwia innych pasjami. Trudno. Widać chyba, dopóki nie zorientuje się co straciła to się nie otrząśnie.
    Ale zanim panowie pojadą do NY to wróć jeszcze w następnym rozdziale do trójkącika Hope-Kirk-Winter :P
    To moje prywatne życzenie xD
    Znęcanie się nad Hammettem to jak Boga kocham, moja nowa pasja :D

    Czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  2. No widzę, ze mam trochę zaległości.Obiecuję, że w najbliższym czasie je nadrobię. :3

    OdpowiedzUsuń