sobota, 7 listopada 2015

XX

__________________________________________

RANDI
__________________________________________

07.05.1983, Los Angeles

-Nie jesteś hippiską- usłyszałam zarzut ze strony koleżanki. Podeszłam do niej, usiadłam obok na trawie. Uśmiechnęłam się szeroko. Co innego mogłabym zrobić? Dzień był wspaniały. Promienie słoneczne przez cały poranek otulały moje drobne ciało. Było mi tak dobrze.
-Jestem- rozłożyłam się na miękkim poszyciu. Machałam rękami i nogami. Robiłam aniołka, ale nie na śniegu. Trawa jest wystarczająca. Najwyżej sukienka zmieni odcień po tak bliskim kontakcie z naturą. 
-Kim jesteś?- obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem.
-Wilgą!- wykrzyknęłam radośnie. Energia niezmiernie mnie rozpierała. Nie mogłam usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Po chwili odpoczynku nabrałam ochoty na taniec. Bez wahania wstałam i zaczęłam hasać po całym ogrodzie. Prawie całym. Nie miałam w planach podeptać roślin, które zasadził August.
-A co to jest?- spojrzała na mnie jak na wariatkę.
-Winter, czasem jesteś...tępa. Wilga to ptak!- zaśmiałam się z luki w wiedzy koleżanki- Niesie ze sobą pozytywną energię! Jest połączona ze wschodem słońca, ponieważ ma wielkiego ducha natury. Tak jak ja! Byłabym wspaniałą wilgą! Nie sądzisz?- przystanęłam na chwilę. Jednak nawet przez ten moment nie byłam w stanie ustać na nogach. Świat przed oczami mi wirował. Upadłam, a śmiech mnie nie opuszczał. Nie, nie byłam naćpana. 
-Nie chciałabym być ptakiem- odparła Winter z wyraźnie dosłyszalnym niesmakiem.- Nie chciałabym całej doby spędzać w spodniach facetów, albo od czasu do czasu być wpychana do waginy nieszczęsnej dzierlatki- na to stwierdzenie obie wybuchłyśmy nieopanowanym chichotem. 
 Win jest...inna. Tak samo jak ja. Pewnie dlatego zaczęłyśmy się kolegować. Jest prawdziwą anarchistką, ale również spokojną duszą, która nie chce przyznać się do swej tułaczej wędrówki. Nie może znaleźć swojego miejsca, przez co cały czas szuka. Rezultaty nie przynoszą oczekiwanych skutków, więc dziewczyna buntuje się przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Przynajmniej moim zdaniem. Z jakiego innego powodu mogłaby być wydalana z poprzednich szkół i unikać obecnej placówki? Tak, Winter opuszcza wiele zajęć. Nagminnie wagaruje, a ja razem z nią. Może i ma na mnie zły wpływ, ale nie gorszy niż inne osoby, z którymi przyszło mi spędzać czas. 
-Jutrzejszy wieczór będzie wspaniały- szturchnęła mnie w ramię.- Słuchasz mnie chociaż?- zapytała z wyrzutem. Nie mam jej tego za złe. Zbyt często odlatuję. Zwłaszcza w jej towarzystwie. Nieustannie opowiada o imprezach i muzykach, jakich miała okazję poznać. Mówi również o Kirku, który chyba rzucił jej się na myśli. Nie jestem pewna, czy stworzyliby dobrą parę. Ha... niech nie bawią się w związek. Powinni cieszyć się sobą nawzajem chociażby w otwartym układzie. Wtedy Winter byłaby szczęśliwa możliwością spotykania się z gitarzystą, a on na pewno doceniłby wolność, jaka nie zostałaby mu odebrana. Bardzo dobre rozwiązanie. Chyba każdy mnie poprze.
-Oczywiście, że słucham!- obroniłam się poważnym wyrazem twarzy.- Mówiłaś o...kimś tam, z kim napiłaś się whiskey, po którym wasza rozmowa była niesamowita. Muzyka, sztuka, penisy. Był jeszcze ktoś od kokainy, ale...
-Dobra, dobra. Przypuśćmy, że Ci uwierzę- zatkała mi usta dłonią- Najważniejsze jest to, że udało mi się- kurczowo zacisnęła moje dłonie. Aż podskoczyła z podekscytowania.-Umówiłam się z nim! 
__________________________________________

KIRK
__________________________________________

 -Umówiłem się z nią- uderzyłem głową o stół.-Aaaaaau!- wrzasnąłem z bólu, który zaczął pulsować na środku czoła. Jestem idiotą. 
-Jak?- koledzy zaczęli się podśmiewać. Cliff próbował się powstrzymać, ale James był głośny do oporu. Cieszę się, że dostarczam im aż tak dużej rozrywki.
-Ostatnio, jak była z Randi u Yvonne. Odlewałem się w toalecie, a ona weszła. Spojrzała na mojego kutasa i... zaprosiła mnie na randkę- zrobiłem palcami cudzysłów przy ostatnim słowie.- Zawstydziła mnie...i...nie wiedziałem, jak odmówić- jedna z najbardziej żenujących sytuacji w moim życiu. Po tym zajściu zastanawiam się, czy byłaby skłonna umówić się ze mną, gdyby nie doszło do oględzin mojego przyrodzenia. Co ja gadam. Jest za młoda, żeby myśleć o łóżku.
 Nie znam Winter. Widziałem ją zaledwie kilka razy. Podczas tych spotkań ona mówiła, a ja słuchałem. Nie wiem, czy ją lubię. Ma ledwie szesnaście lat, a ja dwadzieścia jeden. W moich oczach jest dzieckiem. Nie mam zamiaru spotykać się z nastolatką, ale...nie mogłem odmówić. Zrobiłoby się jej przykro, a nie jestem typem łamacza serc. To na pewno tylko zwyczajne zauroczenie, które minie, gdy na horyzoncie pojawi się ktoś inny, dużo ciekawszy i przystojniejszy- o ile to możliwe. 
-Widziała...Twojego...o kurwa!- James nie kwapił się, aby chociaż przez minutę zachować powagę. Rżał jak koń, którego ktoś poczęstował grzybkami.-No, Kirkusiu. Wiesz, jak poderwać pannę- używał sobie ile mógł. Moje nieszczęście go bawiło. To się nazywa prawdziwy przyjaciel.
-Zabierz ją do najmniej romantycznego miejsca, jakie przyjdzie Ci do głowy. Wątpię, żeby drugi raz Cię gdzieś zaprosiła- przynajmniej Cliff przyszedł mi z pomocą. Zazwyczaj mówi...bardziej inteligentne i wyszukane rzeczy, ale ten pomysł nie jest zły. Jeśli dziewczyna ujrzy moją najgorszą i zarazem fikcyjną stronę, powinna się odczepić.
 Cholernie mi głupio. To moja wina, że zainteresowała się moją osobą. Ja pierwszy zaprosiłem ją na koncert. Podrywałem, flirtowałem. Postawiłem nawet drinka. Byłem głupi. Chciałem wzbudzić tą nieudolną próbą oczarowania Winter, uwagę dziewczyny, która nigdy nie będzie dla mnie dostępna. 
-Cliff...- nagle mnie oświeciło. Mój pomysł wydawał się dobry. Nie będę musiał się stresować ewentualnym obściskiwaniem z dziewczyną, a nawet mogę przyjemnie spędzić czas.
-Nie podoba mi się to- Burton znacznie się ode mnie odsunął wraz z krzesłem, które niemiłosiernie porysowało podłogę.
-Nie kończ, proszę- wyszczerzyłem się jak wilk, który czyha na wystraszoną owieczkę. Jestem genialny. 


*

08.05.1983, Los Angeles

 -Nigdy więcej nie pójdę z Tobą na randkę- rzucił obrażonym tonem.
 Pojechaliśmy do knajpy, w której czekaliśmy na dziewczynę. Idąc za radami kolegów, wybrałem knajpę z karaoke, żeby nie było zbyt miło. Zabrałem także ze sobą Burtona, który wzbraniał się przed wplątaniem do mojego planu- oczywiście nieudolnie. Wolę mieć u boku kogoś, kto nie dopuści do niepożądanych wydarzeń, które mogłyby mieć miejsce, gdybym spędził wieczór tylko z dziewczyną. Mam nadzieję, że Winter nie poczuje się urażona... a tym bardziej Cliff. Dobrze by było, gdyby nastolatka przeniosła swoje zauroczenie chociażby na basistę. Jest to nie w porządku z mojej strony, ale zostałem postawiony pod ścianą! Nie mam pojęcia, co robić. Nie chcę, żeby za dużo sobie wyobraziła. 
-Nie masz na co narzekać. Przecież za Ciebie zapłacę- postawiłem przed kolegą kufel z piwem, a sam opróżniłem swój do połowy. Z każda chwilą dopadał mnie coraz większy stres.
-Dżentelmen- Burton parsknął śmiechem.- Twoja luba nie będzie zadowolona z trójkąta.
-Cześć, Kirk!- jak na zawołanie, w knajpie pojawiła się Winter. Z szerokim uśmiechem na ustach ruszyła w naszą stronę. Przesunąłem się, aby zrobić jej miejsce obok siebie.
-Cliff?- spojrzała zaskoczona w stronę basisty.-Nie spodziewałam się Ciebie tutaj. Umówiłeś się z Randi?- spytała zdumiona, ale jednocześnie zadowolona. Chyba każdy kibicuje tej dwójce.
-Ona przyjdzie dopiero za godzinę- tym razem to my dwaj spojrzeliśmy zszokowani na dziewczynę.
-Przyjdzie tutaj?- Cliff próbował udać nonszalancję, ale oczy wyszły mu z orbit. 
-Tak. Gary zatrzymał się w Los Angeles u przyjaciółki, więc zaprosili Randi na dzisiejszy wieczór. Zaproponowałam im więc karaoke. Im nas więcej tym weselej, prawda?- przeszyła mnie zalotnym spojrzeniem. Nie wiem co powiedzieć. Ten wieczór... nie będzie tak spokojny, jak zakładałem. 
__________________________________________

RANDI
__________________________________________

 Przez całą drogę do lokalu zastanawiałam się jak Winter radzi sobie na randce z Kirkiem. Ich znaki zodiaków się dopełniają. Koziorożce są stanowcze oraz bardzo się starają, aby nie zniechęcić do siebie Strzelców. Te natomiast dbają o rozrywkę i różnorodność w związku, dzięki czemu ich relacja może być stabilna i trwała. Nie jestem jednak pewna, czy Hammett idealnie wpasowuje się w ten stereotyp. Według mnie ma buntowniczą duszę, o którą nikt by nie ważył się go posądzić. Wydaje mi się, że Winter się sparzy. Bardzo go lubię, ale widzę chłód i dystans, jaki przejawia się w jego postawie do niej. Nie wiem co z tego wyniknie. Koleżanka jest bardzo porywcza, więc niepomyślność powodzenia mogłaby poskutkować czymś ognistym. Pomimo, że bardzo krótko ją znam, to mogę mieć pewność, że zrobiłaby coś nieprzemyślanego, głupiego. Nie chcę tego, dlatego namówiłam moich towarzyszy na karaoke. Holt niechętnie na to przystał, ale za to Hope jest skłonna poddać się zabawie, której jej ostatnio brakuje.
 Nigdy nie pałałyśmy do siebie sympatią. Blondynka nie żyła w dobrych stosunkach z Yvonne, więc ja również z byłą dziewczyną Larsa nie zaciskałam więzi. Ostatnio jednak nastąpił przełom. Nie wiem, czy to Yv czy to Hope się zmieniła, ale... żyją w zgodzie. Cieszę się. Hope jest... dobrą kompanką. Można z nią miło spędzić czas oraz jest skora do pomocy. Ostatnio przecież bez wahania zawiozła mnie do San Francisco, ponieważ ją o to poprosiłam. Nie jest taka zła, jak na początku się wydawała. W innej galaktyce mogłybyśmy być siostrami. Z wyglądu niewiele nas różni.
-Panie przodem- Gary otworzył przed nami drzwi. To uroczy gest z jego strony. Z łatką dżentelmena mu nie do twarzy, ale to nadal miłe. 
-Randi, tutaj!- od samego progu usłyszałam wołanie. Rozejrzałam się po sali, aż w końcu ujrzałam Winter. Poprowadziłam moich kompanów w jej stronę. Dziewczyna nie tylko była z Kirkiem na randce, ale też...obok Hammetta siedział Cliff. Co on tu robi? Czy ''randka'' w podstawowym pojęciu to nie spotkanie dwóch osób w celu kopulacji?
-Siadajcie, a my pójdziemy po coś do pica- Kirk ustąpił nam miejsca, po czym pociągnął za sobą Burtona i Holta. Panowie oddalili się w stronę baru, a my zostałyśmy same. Zabawny układ- trzech mężczyzn i trzy kobiety. Mam nadzieję, że to nie jest żaden znak od niebios. 
-Czemu nie wspomniałaś o trójkącie?- rzuciłam bezmyślnie.
-Ne wiesz co!- sama byłam zaskoczona moim nagłym pytaniem.
-Ech, też nie wiedziałam. Kirk...po prostu go przyprowadził- na twarzy Winter pojawiła się niemrawa mina. Nie tak wyobrażała sobie wieczór swoich marzeń.
-Zajmę się tym, Kotku- do rozmowy wkroczyła Hope. Przebiegła lisica, która miała plan podkraść się do nic nieświadomego Kirka.
-Jak?- Win otworzyła usta ze zdziwienia. Gdybym po raz pierwszy spotkała dziewczynę, moja reakcja zapewne byłaby podobna, jak nie identyczna.
-Zostawcie to mnie- zaśmiała się złowieszczo- Wybaczcie, ale mam coś do zrobienia- wstała, po czym podparła bok ręką. Po chwili rozeznania wiedziała, w którymś iść kierunku. Mam nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Nawet jeśli... dobrze by było, gdyby Kirk chociaż ten jeden wieczór spędził na osobności z Win. To nie jest wstąpienie w małżeństwo, tylko zwyczajne spotkanie dwóch niedojrzałych osób. Co może pójść nie tak? 
__________________________________________

KIRK
__________________________________________

 I co mi przyszło po wstąpieniu do Metalliki? Nerwica. Inaczej tego nie mogę ująć. Kobiety robią ze mną co chcą, a ja jestem naiwny. Trzeba było zostać u boku Holta, który sobie świetnie radzi. Żadna panna nie okręciła go wokół palca, nie stara się zrobić mu galarety z mózgu, ani kaszki z uczuć. Miałbym święty sposób. Byłe dziewczyny kolegów nie wskakiwałyby mi do łóżka (albo ja im. To jest chyba najszczersza prawda), a licealistki, które ledwie co wyskoczyły z pieluch nie robiłyby ze mnie bożyszcza, którym pewnie jestem, ale... ech... kobiety mnie kiedyś wykończą, a nawet z żadną nie jestem!
-Panowie, możecie nas na chwilę zostawić?- Hope powitała nas zabójczo seksownym uśmiechem. Zacząłem się denerwować. Niech mnie tylko z nią samą nie zostawiają. Jestem już wystarczająco skrępowany, żeby stresować się jeszcze bardziej.
-Nie musisz nas prosić dwa razy- Gary wziął ode mnie kufle i razem z Cliffem wrócili do naszego stolika. Też mi solidarność plemników. 
-Oj, Kirk, Kirk, Kirk- dziewczyna usiadła na stołku barowym. Założyła nogę na nogę, przez co i tak już krótka spódniczka ze skóry, obnażyła jej całe udo. Mogę się założyć, że moja twarz zrobiła się czerwona.- Sok śliwkowy raz!- poprosiła zalotnie barmana, który nie ukrywał speszenia, jakie wywołało u niego wyuzdane zachowanie blondynki. Pewnie jest tu nowy, albo tak jak ja, nie radzi sobie z tak mocnymi kobietami.- Usiądź- od razu posłusznie wykonałem rozkaz. Była taka stanowcza...a ja taki głupi. 
-Czemu zamówiłaś sok?- idiotycznie wyparowałem. Przecież ma prawo napić się soku. Nawet, jeśli bez dodatku wódki nigdy tego nie czyni. Czyżby...
-Jestem samochodem- uspokoiła mnie. Już myślałem, że...nie, to głupie. 
-Jesteś bardzo niegrzecznym chłopcem- upiła łyk napoju, co poskutkowało natychmiastowym skrzywieniem się- Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?- wlepiła we mnie swe ogromne oczy. Jej postawa zdradzała, że się bawi, jak za każdym razem przy naszych spotkaniach. Wiedziałem, że znowu sobie ze mną pogrywa, ale i tak automatycznie, jak robot ciągnąłem grę. 
-O co Ci chodzi?- zacząłem nieco szorstko, ale to dobrze. Nie mogę wyjść na miękką pipę.
-Oj, Kotku, Kotku- dziewczyna zsunęła się ze stołka. Jednym pchnięciem rozwarła moje uda, pomiędzy którymi stanęła, lekko się o nie ocierając- H-H...- nie mogłem się wysłowić. Położyła mi palec na ustach, założyła kosmyki włosów za uszy. Ujęła moją twarz w dłonie. Napięcie sięgało zenitu. Myślałem, że umrę, albo chociaż dostanę zawału. Ta sytuacja była nie na moje siły. Blondynka pobudziła moje endorfiny i inne hormony, o których wcześniej nie miałem pojęcia. 
-Ach, Kirk...- wyszeptała ledwo dosłyszalnie. Otarła się swoim nosem a mój, a serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Jedną dłoń położyła na moim udzie, a kciukiem drugiej obrysowała kontur moich ust. I co teraz? Co ja miałem do cholery zrobić?!
-H-Hope...p-p-p....prze-s-ta-ta-ń-ń- wysapałem ciężko. Niełatwo jest postawić się tej kobiecie. A może ona po prostu jest kosmitką przysłaną z Wenus, albo składa się wyłącznie z afrodyzjaków i nadnaturalnej siły, dzięki której poddaję się jej manipulacjom?
-Nie podoba Ci się nasza zabawa?- zrobiła minę zbitego psa, kładąc dłonie na moich policzkach.- Dopiero zaczynam- szepnęła mi do ucha, które następnie ugryzła. 
 Nie! To nie może pójść dalej! Jeśli Cliff albo Winter mnie obserwują? Gary na pewno nie trzymałby tego wydarzenia za zębami, a Randi wyszłaby z jakąś pokręconą mądrością.
-Muszę iść- odsunąłem dziewczynę od siebie- Mam randkę. Z Winter. Wybacz, ale powinienem do niej wrócić- Hope jedynie uśmiechnęła się pod nosem. O co jej mogło chodzić? 
__________________________________________

RANDI
__________________________________________

 Przez resztę wieczoru Kirk nie odwracał uwagi od Winter. Mina dziewczyny zdradzała, że była zadowolona. Ja również się cieszyłam, ale... wydaje mi się, że zachowanie Hammetta nie było bezinteresowne. Coś było nie tak, ale nie wiem co. 
-Jak się czujesz?- przysiadł się do mnie Cliff. W oczekiwaniu na odpowiedź obrzucił mnie zatroskanym spojrzeniem.
-Ymm...- nie czułam się najlepiej. Zbyt dużo wypiłam. Nie często mi się to zdarza, gdyż wbrew pozorom stronię od alkoholu. Jestem zakręcona i bez tego. Jednak tego wieczoru chciałam się zapomnieć. Bez jakichkolwiek oporów wydudliłam butelkę wódki. Okropność. Moje wnętrzności powywracały się do góry nogami, a mój wzrok również zawodził. Cliff był jedynie niewyraźnym obiektem, tak jak i miejsce, w którym byliśmy. Mimo mojego nie najlepszego stanu byłam zadowolona. Moje myśli skupiały się wyłącznie na tym, żeby nie wypluć flaków. Resztą spraw nie musiałam się przejmować.
-Odwieźć Cię do domu?- na tę propozycję zareagowałam śmiechem. Nie wiem, co mnie tak rozbawiło. 
-Wrycm z Hułp- wydukałam. Starałam się skupić na jednym punkcie, żeby świat nie wirował, ale to na nic. Byłam zbyt rozlazła...zbyt pijana.
-Hope właśnie śpiewa z Garym- wskazał palcem w stronę sceny, na której ludzie bawili się przy wykonywaniu wybranych numerów.- To może Cię odprowadzę?


*

09.05.1983, Los Angeles

 Obudziłam się z fatalnym samopoczuciem. Miałam wrażenie, że wyrzygam tęczę, a moja głowa eksploduje niczym arbuz, którego brutalnie potraktowano młotkiem. 
 Rozejrzałam się dookoła. Ściany nie wyglądały tak, jak te w moim pokoju. Co się wczoraj działo, że wylądowałam w pokoju...nieznanym pokoju? Nie pamiętam, co robiłam zeszłej nocy. To chyba nie świadczy o niczym dobrym, prawda?
-Żyjesz, dziecino?- przez drzwi prześlizgnęła się Yvonne z butelką wody i pakietem aspiryny. O tak. To jest to, czego potrzebowałam.
-Co...auu- zbyt szybko się ruszyłam, przez co miałam wrażenie, że głowa spadnie mi z karku. Bardzo nieprzyjemne uczucie- Dlaczego tak się czuję?- zapytałam z wyrzutem. To chyba jedyny poranek, który przyprawił mnie o zły humor i mdłości.
-Masz kaca, Słoneczko- przyjaciółka pogłaskała mnie po głowie- Może dzisiaj tu zostaniesz, co? Wieczorem James odprowadzi Cię do domu- kiwnęłam głową, ale to był kolejny fatalny pomysł w ciągu kilku ostatnich minut. Ostry ból przeszył mój mózg... o ile wczoraj nie rozłożył się na części pierwsze w którymś z potwornych kieliszków.
-Yv... jak ja się tu znalazłam?- zapytałam zdezorientowana. Nie wiedziałam jednak czy lepiej znać odpowiedź, czy sobie darować. Co by było, gdyby okazało się, że jestem ofiarą starego horroru, w którym podpisałam pakt na moją duszę?
-W łóżku Cliffa i Kirka, czy ogólnie w moim domu?- rozdziawiłam ze zdumienia usta. Przez chwilę nie wiedziałam jak się oddycha. Musiałam komicznie wyglądać.- Spokojnie, nic się nie stało!- nie wiedziałam, czy mówi poważnie, czy ze mnie żartuje.- Byłaś strasznie pijana. Chyba pierwszy raz w życiu! Cliff przyprowadził Cię do domu i odstąpił łóżko. Sam spał z Kirkiem na kanapie w salonie. Do niczego nie doszło. Jest porządnym facetem- podsunęła mi butelkę z wodą. Łapczywie wlałam w siebie cały litr. Ach...wspaniałe uczucie. 
-A gdzie teraz jest?- Yv spojrzała na mnie podejrzliwie, jakby czekała na nie wiadomo jaką sensację.- Chciałabym mu podziękować- od razu się wytłumaczyłam, choć nie musiałam. Na moje policzki wystąpiły dwa krągłe rumieńce.
-Musisz z tym poczekać. Pojechał do Eleonore- poczułam ukłucie... to nie była zazdrość. Na pewno nie. Nie lubię tego słowa. Ogranicza ono ludzi i niszczy to co najpiękniejsze. Nie uznaję zazdrości, jestem chodzącym szczęściem. Nic innego nie mogę czuć... dopuścić mogę jedynie radość, która zawsze mi towarzyszyła...do pewnego czasu.
__________________________________________




 Żeby urozmaicić zabawę, zawarłam w rozdziale jedną...a może kilka(?) wskazówek. Kto wie? Przynajmniej jedna powinna być zauważona. Zobaczymy, czy któraś z was na to wpadnie. Jestem pewna, że tak. Miłego czytania :)



1 komentarz:

  1. Tu Lars,
    komentarz jest "anonimowy" bo logowanie się do bloggera to ostatnio droga krzyżowa :P Przynajmniej jeśli bierzemy pod uwagę fakt, że piszę z telefonu lub ewentualnie przebywam z dala od cywilizacji gdzie mój duński internet nie dociera; __; (lub jedno i drugie)

    Tyle słowem wstępu.

    Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą!? A chuja, nie bo wilgą xDD Fenomen postaci Randi to jest coś nad czym ja chyba będę się zastanawiać za każdym razem jak czytam Twoje rozdziały. Wiem, że się powtarzam i to pewnie już nudne, ale ta postać to jest chyba ktoś kto zasługuje na osobne opowiadanie. W życiu bym nie powiedziała, że polubię tak postać kobiecą, nawet to że ona jest hipiską powinno mnie odrzucać, ale to dziewcze to jakiś fenomen.
    Musiałam to napisać bo ta wilga mnie rozwaliła xD

    Ahhha... ta, czemu ja jakoś nie widzę Kirka w wolnym związku? I to jest właśnie fenomen Randi, nie zgadzam się z większością rzeczy które ona mówi i robi ale jednak ją uwielbiam xD Wracając do Kirka to... on może i chciałby być rozrywkowy, ale nie jest, to mimo wszystko nie ten typ faceta. On nawet jak zgodzi się na coś takiego to potem będzie żałował.
    No i prosze xD Kirk sierota w akcji xDDDD
    To jest właśnie to - niechcąc nikogo urazić, woli się umówić niż odmówić... ale chyba powinien się cieszyć ;P To właściwie był niemy akt podziwu dla jego przyrodzenia ;D Musiało zrobić wrażenie na Winter. W sumie niech nie płacze, koledzy mogli go wyśmiać bardziej xD co będzie jak teraz wszyscy ustawią się w kolejki żeby oglądać małego- nie małego kolegę Kirka xD Lars ze swoimi zdolnościami menadżera powinien zwietrzyc w tym nota bene interes xD
    I cóż ten kudłaty wymyslił? Boję się, Kirk nie jest najlepszy w myśleniu xD
    Ooooo zajebiście, nie ma to jak Randi, Cliff, Gary przy jednym stole na karaoke :P i do tego Kirk oraz Winter... brak tylko Hope i byłoby już piekło idealne xD
    HAHAHAHHA TAK!!!! Kilka zdań dalej i jest moja ulubiona Hope! ;P Boże jak pięknie, lepiej być nie mogło.
    Hope, do dzieła, czekam na "ruchanie mózgu" albo chociaż na "ruchanie kudłatych kudłów kudłatego" , bo zruchać mózg Kirkowi oznacza przebić się najpierw przez warstwę włosów, które mają włosy xDD
    Nerwica Kirka <3
    Kirk pewnie za każdym razem wyobraża sobie Hope, jak ta stoi nad nim z takim pejczem xD Biedny oj biedny. .. ale jej zagrania to jest poezja zajebistości, a Kirk w dodatku jak nikt inny pasuje na ofiarę. Nie sądziłam, że Kirka problemy z kobietami to będzie jedna z najzabawiniejszych rzeczy jakie przeczytam.
    W następnym rozdziale chcę relację z randki Kirka.
    I jedna rzecz, która mnie od poprzedniego rozdziału zastanawia - nagła przyjaźń Hope i Yvonne, co one knują? Będą swatać Randi z Cliffem? xD. To pewnie bez sensu, ale jakoś tak... byłoby ciekawe.
    Dobry rozdział, fajnie że go dodałaś; )
    Za ewentualne literówki przepraszam, nie lubię pisać na telefonie długich rzeczy.

    Pozdrawiam,
    LB

    OdpowiedzUsuń