RANDI
__________________________________________17.05.1983, Los Angeles
Do 'ślubu' mojego taty został miesiąc. Razem z Augustem zakupili pasujące do siebie garnitury. Są przepiękne, eleganckie i oddają ich spokojne dusze. Lecz pomimo tych pozytywów czegoś im brakuje. Zaproponowali mi więc, żebym je urozmaiciła. Z wielką chęcią przyjęłam tę propozcję. To będzie świetna zabawa, tak jak i kaligrafowanie zaproszeń, którego podejmuję się razem z tatą- po kimś musiałam rękę do pędzla odziedziczyć.
Korzystając z wolnego popołudnia, postanowiłam wybrać się do sklepu z twórczym asortymentem. Miałam zamiar kupić farby oraz rozejrzeć się za materiałem na sukienkę dla siebie.
-Co powiesz na to?- Winter, która chciała mi towarzyszyć, podała mi farbę w odcieniu czerwonego wina. Przyjrzałam się uważnie tubce, jak i próbce, która była załączona do opakowania. Kolor wyrafinowany, ale nie na tak ważny rytuał. Podczas zawarcia duchowej więzi między dwoma mężczyznami wszystko musi ze sobą współgrać. Czerwienie co prawda przyciągają uwagę swą intensywnością i żywotnością, ale mają swoją drugą stronę. Jest to barwa władzy, ukazuje atrybut rządzącego. Postrzegana też jako ogień, żądza i krew, a czasem nawet utożsamiana z płodnością i odwagą. Dla niektórych kolor idealny, ale ja uważam inaczej. Po złączeniu dusz, obie osoby powinny być dla siebie partnerami, współgrać i podejmować decyzje wspólnie. Ktoś, kto chce rządzić drugą osobą nie powinien w to brnąć. Czerwień to zdecydowanie nie kolor dla mojego taty jak i jego cudownego partnera.
-Ach, Winter. Mało wiesz o życiu- oddałam koleżance tubkę, po czym schowałam się za dwoma regałami. Moją uwagę przykuło opakowanie w żółtym odcieniu. Barwa byłą lekko przydymiona, na pograniczu z piaskiem, aczkolwiek miała coś w sobie. Prezentowany kolor był ciepły i pozytywny. Żółte barwy powinny wywoływać radość, optymizm, śmiech i pobudzenie...wiele pozytywnych emocji. Przedstawia również dobroć, pomaganie innym i współczucie. Ten kolor będzie idealny do wykonania 'małżeńskich projektów'. Dla kochających się mężczyzn żółty będzie wyrażał ich potrzebę dzielenia się i kontaktu z drugim człowiekiem. Doda im energii do działania oraz pomoże zachować piękne wspomnienia, które nabędą podczas miłosnej podróży po ceremonii.
-Winter, znalazłam!- krzyknęłam uradowana, że tak łatwo przyszła mi wizualizacja własnego projektu. Będzie to coś pięknego i na pewno znaczącego.
Okręciłam się wokół własnej osi, ale nigdzie nie dostrzegłam koleżanki. Zafrapowana jej zniknięciem ruszyłam do kasy. Zapłaciłam za farbę oraz korzystając z okazji dobrałam kilka potrzebnych mi pędzli. Jednak Winter nadal nigdzie nie było. Jeszcze raz przeszłam się po sklepie, a następnie wyszłam, po raz kolejny żegnając się z przesympatycznym sklepikarzem. Zaczęłam iść przed siebie.Ledwie po chwili poczułam zaciskającą się dłoń wokół mojego nadgarstka. Obróciłam się w stronę osoby, która mnie złapała.
-Gdzie Ty się schowałaś?- zaśmiałam się, rozbawiona miną koleżanki.
-Po drugiej stronie- wskazała na sklep, pod którym stał mężczyzna niespuszczający z nas wzroku. Jako pierwsze, w oczy rzuciły mi się przyległe, skórzane spodnie. Dopiero później spojrzałam na jego rysy oraz czuprynę z blond pasemkami...a może to słońce sprawiało takie wrażenie?
-Znajomy zaprosił mnie do pubu. Idziesz z nami?- posłała mi zachęcający uśmiech. Nie miałam jednak ochoty na towarzystwo.
-Kto to jest?
-Dave Sabo. Poznałam go na jakimś koncercie...chyba w Detroit.
-Co robiłaś w Detroit?- byłam bardzo dociekliwa. Chłopak wyglądał na niewiele starszego od nas, a jego aura od siebie nie odpychała.- Miałyśmy znaleźć materiał na sukienkę- upomniałam koleżankę. Nie zależało mi na jej towarzystwie, jednak nie byłam pewna, czy chcę puścić ją samą z owym Dave'em. To imię nie zwiastuje niczego dobrego, a Winter była przecież zadłużona w Kirku. Nie dla niej są otwarte stosunki z mężczyznami.
-Możemy to zrobić jutro albo w weekend. No weź, będzie świetna zabawa. Pójdziemy do Roxy.
-Wrócę do domu. Baw się dobrze.- pożegnałam się z koleżanką. Odczekałam chwilę, zanim odeszła ze znajomym. Gdy straciłam ją z pola widzenia, z utęsknieniem mogłam wrócić do domu.
_________________________________________
JAMES
_________________________________________Około godzinę spędziłem na chodzeniu w tę i z powrotem pod posterunkiem. W ramach zadośćuczynienia postanowiłem odebrać dziewczynę z aresztu i wyjaśnić z nią całą sprawę. Nie chciałem, żeby między nami pojawiło się duże spięcie. Eleonore wydawała się być sympatyczna, do tego jest przyjaciółką Burtona. Pojechała z nami do Nowego Jorku, więc powinniśmy o nią dbać. Jest naszym tak jakby gościem...który na samym początku podróży zwiedzał ciasną celę.
-Cześć, dzieciaku!- z komisariatu wyszedł Higgins. Ten policjant chyba nie prędko o mnie zapomni, tak jak i ja o nim
-Chodź do środka. Twoja przyjaciółka wyjdzie dopiero za jakieś dwie godziny- nie pytając o nic, ruszyłem za policjantem. Lekko się denerwowałem wchodząc do budynku, ale od razu po przekroczeniu progu się uspokoiłem. W pomieszczeniu poświęconym na policyjną pracę oprócz naszej dwójki nikogo nie było. Nie musiałem obawiać się szyderczych spojrzeń oraz kpin. Mam dość takiej rozrywki na najbliższą dekadę, jak nie trzy.
-Siadaj- wskazał miejsce przy biurku, po czym zniknął za drzwiami. Usiadłem posłusznie na krześle, przy okazji rozejrzałem się dookoła. Poza kilkoma biurkami zawalonymi stertą papierów nie było tutaj nic. Ostatnim razem nie zwróciłem zbytniej uwagi na szczegóły, których i tak było niewiele. Jedynie na największej ścianie wisiało kilka zdjęć, a na tablicy korkowej na przeciwko mnie widać było różne kartki i zdjęcia przedstawiające mężczyzn, których podobizny nie wisiały tam raczej w ramach nagrody.
-Trzymaj- Pan Higgins wrócił z dwoma kubkami kawy. Upiłem kilka łapczywych łyków, co było złym posunięciem. Nie dość, że na zewnątrz przymarzłem, to jeszcze poparzyłem sobie język. A podobno to Kirk jest sierotą.
-Nie może Pan wcześniej wypuścić Eleonore?- zapytałem z cichą nadzieją. Niezależnie od wydanego werdyktu powinienem był czekać na koleżankę, ale za cholerę mi się nie chciało.
Ostatnie dwa dni był bardzo intensywne, napięte oraz stresujące. Straciliśmy dwa dni nagrań,- jednego dnia Lars nie był w stanie nic zdziałać, a następnego mnie nie było, ponieważ wypoczywałem w areszcie- więc musieliśmy ostro zabrać się do pracy. Pan Zazula sprawdzał nas oraz przydzielił kogoś, kto będzie pilnował, żebyśmy ze wszystkim się wyrobili. Mimo licznych kłótni, krzyków i napadów duńskiego wkurwienia, poszło nam nieźle. Nagraliśmy sporą część materiału. Dopracowaliśmy też "Hit the Lights", a ja sam (z wielorakimi interwencjami Ulricha) pracowałem nad "Motorbreath". Zazula liczy, że do następnego piątku skończymy nagrywać. Ostatnimi czasy coraz częściej wspomina o trasie, na którą bardzo liczymy. Odjazdowo byłoby codziennie grać koncerty, chlać, dupczyć...albo i nie. Mam dziewczynę, więc mi nie wypada. Jednak wydaje mi się, że Lars niezależnie od swojego statusu zrobiłby wyjątek...nie jeden wyjątek. Kiedyś tłumaczył, że to duńska krew budzi w nim demona. Dopóki nie poznał Hope, która okazała się jeszcze większą diablicą. I to nie tylko w łóżku.
-Ech, dzieciaku...- mocno odstawił kubek na biurko, tak, że wylało się z niego trochę kawy. Od razu zaczął przekładać teczki i pojedyncze papiery w bezpieczne miejsce, a ja w tym czasie zająłem się szukaniem jakiejś ścierki, której chyba na komisariacie nie można było znaleźć. Na szczęście Pan Higgins znalazł w jednej ze swoich pojemnych szuflad chusteczki, więc szybko opanował sytuację.- Ech, dzieciaku...-powtórzył się, ale mu nie przerwałem. Czekałem, aż wydusi z siebie coś sensownego.- Nie mam kluczy do celi. Za dwie godziny na służbę przychodzi policjant, który przypadkiem zakosił klucze do domu.
-Nie może przyjść wcześniej?!- głupio wypaliłem. Jeszcze powiem coś nie tak i zakuje mnie w kajdanki...ha...mógłby?
-Wy, nastolatki jesteście strasznie porywczy. Pamiętam jak sam miałem siedemnaście lat. Wydawało mi się, że jestem niezniszczalny.
-Mam dziewiętnaście lat
-Tak, ten wiek też pamiętam- niezależnie od tego, jak sympatyczny był policjant Higgins, nie zmieniało to faktu, że musiałem siedzieć na komendzie dwie długie godziny.
__________________________________________
RANDI
__________________________________________Zastawiłam drzwi do pokoju krzesłem, tak, żeby tata ani August nie mogli do niego wejść. Nie mogli zobaczyć swoich strojów przed ceremonią. Nie przyniosłoby im to pecha, jak w jakimś przesądzie, ale chciałam, żeby zobaczyli dopiero efekt końcowy, gdy wszystko będzie pięknie się prezentowało.
Zaczęłam szkicowanie różnych pomysłów. Mimo ogromu możliwości, tylko jedna musiała być właściwa. Po wykonaniu kilku rysunków usłyszałam pukanie do drzwi. Od razu przegoniłam ojca, który prosił, żebym zeszła do kuchni. Wydawało mi się, że to jeszcze za wczesna godzina na kolację.
-Randi, nie wygłupiaj się. Zaparzyłem herbatę!- usilnie próbował mnie przekonać do zejścia na dół... na próżno. Byłam zbyt zajęta, żeby dać się oderwać od pracy.
-Wypiję później, jak ostygnie. Ja tu pracuję, tato- w dalszym ciągu upierałam się przy swoim.
-Masz gościa, Kwiatuszku- spojrzałam przed siebie zdumiona. Kto mógł o tej porze mnie odwiedzić? Winter poszła na imprezę, a Yvonne jest w szkole, na jakichś dodatkowych zajęciach. Ostatecznie mogłabym uwierzyć w to, że Hope chciała się ze mną spotkać, ale ona była na sesji na końcu miasta.
Niechętnie wstałam, starając się niczego nie podeptać. Schowałam barwniki do szafki, żeby nigdzie mi się nie zapodziały, a pędzle wstawiłam do kubka z wodą, żeby się namoczyły. Szybko pozbierałam kartki, po czym schowałam je do teczki. Nie byłoby dobrze, gdyby wstępne projekty gdzieś mi się zawieruszyły.
Rozejrzałam się dookoła. Mój pokój prezentował się w porządku. Mogłam więc zająć się barykadą drzwi. Po odstawieniu krzesła otworzyłam szeroko drzwi, żeby mój gość mógł wejść do środka. Ku mojemu zdziwieniu przede mną stał tylko tata.
-Twój gość jest na dole. Pomaga Augustowi w przygotowaniu kolacji- oznajmił z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Kto przyszedł?- zapytałam z dozą ciekawości jak i zmieszania. Nie miałam pojęcia, kogo się spodziewać. Jednak nie zmienia to faktu, że każda wizyta powinna być mile odebrana, skoro gość zechciał mi poświęcić odrobinę swojego cennego czasu.
Weszliśmy do kuchni. Tata zajął swoje ulubione miejsce przy stole, po czym spokojnie zaczął sączyć herbatę. W między czasie wymienił porozumiewawcze spojrzenie z narzeczonym. Nie wiedziałam, co mogą mieć na myśli, dopóki nie zauważyłam mojego gościa. Od razu wyczułam czerwoną, ognistą aurę, która spowodowała mrowienie na całym moim ciele, szczególnie w podbrzuszu. Nie widziałam się z nim zaledwie tydzień, ale poczułam jakby minęła większa ilość czasu. Zakłopotana oblałam się soczystym rumieńcem. Było mi trochę nieswojo, że zapomniałam o nim. Zapomniałam o jego istnieniu.
-Dobry wieczór, Gary- powitałam kolegę całusem w polik- Co Cię tutaj sprowadza?
-Cześć- przywitał mnie zawadiackim uśmiechem. Jak zawsze, Holt był pewny siebie.- Przyjechaliśmy z chłopakami do Los Angeles na koncert, który jutro gramy. Korzystając z wolnego dnia postanowiłem Cię gdzieś wyciągnąć. Jednak...- spojrzał na mojego ojczyma.
-...zmusiliśmy go, żeby został z nami na kolacji- August obdarzył mnie ciepłym spojrzeniem.
-Skoro tak, to czemu Gary gotuje?
-No wiesz...chciałem się trochę podlizać Twoim rodzicom, Kwiatuszku- oderwał się od krojenia cebuli, żeby oprzeć dłonie na moich biodrach. To było przyjemne, ale poczułam się trochę niezręcznie. Nie dlatego, że zbliżył się do mnie w obecności mich ojców, ale...poczułam się trochę nie w porządku wobec Cliffa. Odkąd ustaliłam, ze mam prawo czuć do niego więcej niż do innych mężczyzn, nie powinnam brnąć głębiej w intymną relację z Holtem. Nawet, jeżeli w tamtej chwili miałam na to dużą ochotę.
-Nie musisz się już martwić o partnera na nasze wesele- z zamyślenia wytrącił mnie tato.
-S-Słucham?- byłam zdziwiona jego zabiegiem. Spojrzałam na Augusta, który samym wyrazem twarzy pokazał, że nie muszę wcale iść z Gary'ym.
-Mam nadzieję, że masz garnitur, kolego?- tato wstał i poklepał chłopaka po ramieniu. Wymienili przyjazne uśmiechy, po czym wdali się w krótką dyskusję dotyczącą organizacji ślubu. Mój tata mógłby mówić o tym godzinami. Jest bardzo pochłonięty planowanym wydarzeniem.
-Zabierzmy się za przygotowywanie kolacji- jednym klaśnięciem zagoniłam mężczyzn do pracy. Przejęłam krojenie cebuli, które szło mi nadzwyczaj dobrze. Nie uroniłam nawet ani jednej łzy.
__________________________________________
Jasny siusiak!
OdpowiedzUsuńAle masz zajebisty nagłówek i grafikę w blogu. Coś pięknego.
Super, że dodałaś nowy rozdział.
Na pierwszy rzut Randi. Już zapomniałam co u niej, a o tym ślubie jej taty z ... drugim tatą też zapomniałam ;P Liczę później na jakąś relację w kolejnym odcinku. Może jakaś weselna rozruba? :D Niech się ktoś najebie, będzie śmiesznie (Ps. byłam ostatnio ma weselu ... wegetariańskim. Męka. Ból. Cierpienie. Ps.2. Schabowy był w torebce XD).
No i Sabo tutaj? Z Winter? A co z Kerkełem? Coś tu się kroi ...
No James to potrafi się zaopiekować gośćmi ... tak. Nie ma to jak wycieczka po nowojorskich spelunach i aresztach :D Nori pewnie była w siódmym niebie. Tzn. wiemy, że nie była, ale no cóż. Zwiedzanie pierdla to też rozrywka. Do CV sobie dopisze, że siedziała z Hetfieldem ;) "Napady duńskiego wkurwienia" - klasyk XD "Duńska krew budzi w nim demona" ... to na pewno ... obawiam się, że to nie jest demon seksu, tylko jakiegoś pierdolnięcia z pojebaniem raczej :P
Nori pewnie zasoli Hetowi siarczystego policzka jak wyjdzie :P Bedzie mu się należało. Tylko niech się nie pobiją pod komisariatem bo ich zgarną i zapuszkują drugi raz. A wtedy dupa blada z płyty, i z trasy zresztą też.
Oooo jeszcze Holta brakowało. Tak, jak on pójdzie z nią na to wesele (o ile pójdzie) to już widzę oczyma wyobraźni tą rozpierduchę. TAK! Niech Holt zrobi rozpierduchę, może jak zniszczy tatusiom Randi wesele to ona przejrzy nieco jaśniej na oczy i definitywnie odstawi go w kąt i zwróci uwagę na Cliffa. W ogóle to super, że ustaliła to, że do Burtona "ma prawo czuć (...) więcej niż do innych mężczyzn". Spoko, tylko, że za tym jak na razie nic nie idzie. No i mam dziwne wrażenie, że Cliff nie odczuwa tego, że Randi pozwala sobie w stosunku do niego na coś więcej. Jeśli ona liczy, że teraz on zrobi jakiś krok to chyba się przeliczy. Cliff już zrobił co mógł, a ona go paskudnie olała. Foch. Lubię ją, ale za te jej hipisowskie banialuki (sorry ;P) to uważam, że powinna się trochę pomęczyć w życiu.
Pozdrówki ;D
Ewka.
Siusiak, Ewa! Lars! Miło was tu znowu gościć (jak na razie jesteście jedynymi stałymi 'klientami').
OdpowiedzUsuńA dziękuję, dziękuję. Trochę się nad nagłówkiem napracowałam. Wujek google znalazł mi fajny rysunek, a ja się bawiłam w zmianę kolorów itede ;p
Twoje rozumowanie jest bardzo dobre. Chyba zastanowię się nad zmianą poszczególnych elementów w kolejnych rozdziałach, żeby jednak była chociaż odrobina zaskoczenia.
Co do Randi, to masz całkowitą rację. Nie wiem czy tak wyjdzie, ale na razie sądzę, że to dopiero początek jej hipisowskich fochów ;) No chyba, że się rozmyślę, co jest bardzo możliwe. Zmienianie toru opowiadania na ostatnią chwilę itede ;p
Dziękuję za odwiedziny! Do następnego ;)
Musze powrócić do wcześniejszych rozdziałów. Przeczytam i to koniecznie. A tak nagłówek bloga jest piękny!
OdpowiedzUsuń