RANDI
09.05.1983, Los Angeles
Mimo początku nowego tygodnia, nie wybrałam się do szkoły. Nie miałam nawet ochoty na szwendanie się po okolicy z Winter, więc powiedziałam Tacie, że źle się czuję. Pomijając brak fizycznych objawów, taka jest prawda. Czuję się...fatalnie. Nie wiem, skąd to się wzięło. To nie zatrucie pokarmowe ani przeziębienie. Jest zbyt piękna pogoda, żeby dopadł mnie wirus, który i tak nie grasuje. Dlaczego więc jestem taka zmarnowana?
Weszłam do kuchni, żeby zaparzyć sobie herbaty. Jest to moje najlepsze lekarstwo na wszystko. Zaczęłam szukać w szafkach słoiczka z ususzonymi płatkami kwiatów, ale nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Dawno nie robiłam z nich naparu, więc powinny znajdować się na swoim stałym miejscu, czyli na samym końcu szafki nad kuchenką.
-Dzień dobry, Kwiatuszku! Jak się czujesz?- z szerokim uśmiechem na ustach do kuchni wszedł August.
-C-co Ty tutaj robisz?- zapytałam bardziej niż lekko zaskoczona. O tej porze powinien być w swojej knajpce...w innej części miasta.
- Twój Tato powiedział, że nie jest z Tobą najlepiej, więc przyjechałem, żeby zobaczyć, jak się trzymasz- odwzajemniłam jego szczery uśmiech. Ten mężczyzna to prawdziwy skarb. Nie dziwię się, że mój tata go znalazł. Dobrym ludziom prędzej czy później przytrafiają się dobre rzeczy.- Usiądź, Słoneczko. Co Ci podać?- posłusznie zajęłam miejsce przy stole.- Mięta?- pokręciłam przecząco głową, więc August zgadywał dalej- Rumianek? Pokrzywa?
-Lawenda- mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony. Po chwili niepewnego wpatrywania się we mnie znalazł odpowiedni słoiczek i zaparzył napar. Po kuchni rozniosła się przyjemna woń tej działającej cuda rośliny.
-Randi, co się dzieje?- postawił przede mną kubek.
-Źle się czuję- posłałam mu w podziękowaniu uśmiech. Mam nadzieję, że nie będzie mnie o nic wypytywał. Ja sama nie rozumiem, skąd się bierze mój wewnętrzny niepokój. Jestem jednak pewna, że po wypiciu lawendy odzyskam harmonię ducha i ten kiepski poranek odejdzie w niepamięć. Nie mogę tracić czasu na zamartwianie się...nawet nie wiem czym.
-Kochanie, przede mną nie musisz nic ukrywać. Nie jestem jeszcze Twoim pełnoprawnym opiekunem, a nastolatki podobno tylko przed rodzicami mają tajemnice- roześmiałam się. Ach, jak dobrze mieć go przy sobie. Z ręką na sercu mogę szczerze powiedzieć, że posiada więcej instynktu rodzicielskiego niż niejedna matka, która powinna być bezwarunkowo połączona ze swoim dzieckiem.
-Przejmuję się... waszą ceremonią. Chciałabym, żeby wszystko wypadło idealnie- pierwsza wymówka, jaka przyszła mi do głowy. Trochę źle się z tym czuję, że omijam temat, ale inaczej się nie da. Co miałabym mu powiedzieć?
__________________________________________
KIRK
Nowy Jork
Po locie, który dłużył mi się w nieskończoność oraz szukaniem wolnej taksówki, wreszcie znaleźliśmy się na miejscu- w pokoju motelowym nr 13 w Nowym Jorku. Po odstawieniu swoich rzeczy i krótkim odpoczynku postanowiliśmy znaleźć jakąś przyjemną knajpę, w której w spokoju moglibyśmy spożyć obiad. Poza naszą czwórką na wycieczkę po okolicy wybrała się z nami Eleonore. Tak...nasz pierwotnie męski wypad zakłóciło pojawienie się kobiety, która postanowiła pojechać razem z nami. Lars nie był zachwycony tym pomysłem. Gdy tylko dowiedział się o towarzystwie dziewczyny, bez uzgodnienia tego z nami stwierdził, że zaproponuje Siennie wspólną podróż. Na nasze szczęście dziewczyna nie może opuszczać zajęć w liceum, a rodzice z pewnością nie puścili by jej z bandą zapijaczonych gnojków, którym w głowie tylko 'sex, drugs and rock'n'roll'. Może poza narkotykami...i seksem... przynajmniej w moim przypadku. Jak to stwierdził Lars, 'jestem strasznym 'przegrywem', więc o kobiecie w łóżku tym bardziej mogę zapomnieć.
-Długo będziecie jeszcze jeść?- popędził nas Burton. Ledwo zamówiliśmy jedzenie, a on już nam każe wracać do hotelu. Za grosz zrozumienia. Jak on che, żebym perfekcyjnie wykonał każdy numer na pusty żołądek?
-Cliff...- zaczęła Eleonore. Ujęła dłoń Burtona i wlepiła w niego swoje smutne oczęta.- Daj sobie spokój, dobrze?- kontynuowała dosyć ostro, jak na swoje łagodne oblicze.
-El, spokojnie. Chcę tylko zadzwonić do rodziców i...
-Randi?- wtrąciłem się w połowie zdania. Ach, Ci mężczyźni...na wiosnę to każdy postanowił się zakochać. Coś jest nie tak z nimi wszystkimi...i ze mną.
-Cliff, jesteśmy w Nowym Jorku! Nowym Jorku! Wiesz co to znaczy? To, że masz się dobrze bawić i nie myśleć o dziecku, które nawet nie chce się z Tobą umówić. Jesteś inteligentnym i dojrzałym facetem. Dobrze wiesz, że to głupie zauroczenie, które prędzej czy później i tak przejdzie. Powinieneś być z kobietą, a nie dziewczynką. Z kobietą, która Cię doceni i której ugną się kolana, gdy będzie mogła trwać przy Tobie. Wiesz co? Jednak jesteś debilem. Nic innego Cię nie tłumaczy.- Norrie dobrze mówi. Burton powinien skupić się na czymś osiągalnym, a nie bujać w obłokach. Mimo mojej całej sympatii skierowanej w stronę hipiski, również widzę, że to fatalny zbieg okoliczności. Nawet fakt, że do siebie pasują nie jest tu pomocny. Randi nadal jest dzieckiem, które użycza swojego małego tyłeczka każdemu chętnemu facetowi. Dopóki nie zrozumie, że zachowuje się jak dz...nierządnica, nigdy nie wydorośleje. Fakt, jak na swój wiek jest dojrzała i bardzo mądra, ale zachowuje się idiotycznie. Każdy to wie, ale Cliffowi to nie przeszkadza. Ja na przykład nie chciałbym się spotykać z dziewczyną, która przede mną miała więcej facetów niż ja kobiet.
Pomijając Hope, która zapewne ma większe doświadczenie. Ta noc...to był całkowity i niezależny od mojego rozsądku wypadek.
-Masz rację- odparł Burton z kpiącym uśmiechem na ustach. O co mu mogło chodzić? Kto jak to, ale Cliff nie przyznałby w tej kwestii racji nikomu.- Jestem debilem. Idiotą, który całkowicie rozumie tę młodą duszyczkę. Dlatego tak bardzo mi na niej zależy. Może po prostu jestem egoistą? Chcę ją posiąść. Nie tylko ciałem, ale także duchem. Chcę złapać jej duszę i zachować tylko dla siebie.- posłał Eleonore równie szydercze spojrzenie. Był bardzo pewny siebie i zadowolony. Gdy mówi o Randi, to jego twarz się zmienia. Ledwo zauważalnie, ale jakoś tak...promieniuje.
-Paliłeś dzisiaj?- zapytała nadal niewybita z powagi dziewczyna. Czyżby jego słowa nie zrobiły na niej żadnego wrażenia?
-Tylko dwa skręty- chłopak się zaśmiał, po czym ujął twarz Norrie w dłonie. Pogładził ją delikatnie po policzku. Dziewczyna na ten czuły gest zadrżała, ale on tego nie zauważył. Kontynuował swój rytuał.-Nie musisz się o mnie martwić...kochanie- ostatnie słowo bardzo mocno zaakcentował. Dziewczyna nie wiedziała co zrobić. Siedziała nieruchomo wpatrzona w nadal spokojnego Cliffa. Jedyne co jej pozostało, to uciec. Po chwili tak więc uczyniła. To się nazywa fatalne zauroczenie. Wspaniała dziewczyna jest w niego wpatrzona jak w obrazek, a on... muszę przyznać rację El- Cliff jest debilem.
__________________________________________
YVONNE
Po lekcjach poszłam do Randi. Trochę się zaniepokoiłam, gdy spotkałam tylko Winter w szkole. Pewnie po prostu nie miała ochoty na uczestniczenie w zapewne nudnych- z jej perspektywy- lekcjach, ale to nadal zastanawiające. Ta dziewczyna jest nieprzewidywalna, a że jestem starsza, to mam prawo się o nią martwić.
Mimo samych różnic i tak się przyjaźnimy. Może dlatego, że obie jesteśmy niezrównoważone? Innych powodów nie widzę, a wręcz przeciwnie. Jednak dobrze mieć Randi u boku. Pomimo różnicy wieku czasami mam wrażenie, że przewyższa mnie swoim rozumowaniem co najmniej o galaktykę, ale tylko w niektórych przypadkach. W pozostałych zdecydowanie nie wyrosła jeszcze z pieluch.
Zapukałam drzwi. Po chwili do środka wpuścił mnie August, który był równie zmartwiony co ja. Zaczął z przejęciem mówić coś o jakichś płatkach czegoś tam, ale nie zrozumiałam i chyba nigdy nie zrozumiem. Nie jestem tak astralna jak ta pokręcona rodzinka, którą uwielbiam. Może i za rodziców uchodzi para facetów, ale są w tej roli fenomenalni. Nawet mi nieustannie matkują, gdy dojdą ich pogłoski na mój temat lub przyjdę nie w humorze albo ze śladami po bójkach, w które na szczęście ostatnio się nie wdawałam. Z czystym sumieniem mogę przejść przez próg tego słonecznego domostwa.
Razem z Augustem usiedliśmy przy kuchennym stole naprzeciwko Randi. Dziewczyna wpatrywała się w nas wyczekująco. Chyba nie tylko ja nie wiedziałam, jak zacząć. Nawet nie wiem o czym miałybyśmy mówić.
-Ym...Randi- zaczęłam z powagą, na co przyjaciółka się tylko szeroko uśmiechnęła- Nie wiem co Ci jest, ale zgaduję, że to zioło co pijesz jest...eee...na coś poważnego, tak?- do końca zdania nic z mojej pewności siebie i stanowczości nie pozostało. Byłabym beznadziejną sędziną.
-To nie jest zioło, głuptasie- zaniosła się swoim niewinnym śmiechem. Muszę przyznać, że nieco mnie to uspokoiło. Ta radość, która z niej całkowicie nie uszła.
-Lawenda ma działania na bóle fizyczne, ale Randi pije ją tylko przy duchowych dolegliwościach. Pomaga w zmniejszeniu napięcia nerwowego, jest świetnym środkiem na odprężenie duszy- wtrącił August bardzo szybko, żeby nie przeszkodzić w dyskusji, która powinna się rozpocząć.
-Randi, o co więc chodzi? Co? Bo ja nic nie rozumiem, wiesz? Nie jestem tak odleciana jak Ty- rzuciłam bez owijania w bawełnę. Z nią nie ma się co bawić. Nigdy się niczego nie wstydziła, więc tym razem też nie powinna mieć do tego powodu.
-Ostatnio powiedziałaś, że złamię sobie serce, prawda?- spojrzała to na mnie, to na Augusta. Nie wiedziała na kim z nas powinna zatrzymać wzrok, więc zaczęła pić swój napar.
-Tak było, ale....och, Randi!- zaczęłam się śmiać- Nie chciałam być złośliwa. Z resztą Ty też nie potraktowałaś moich słów na poważnie, wiec...
-Przemyślałam to- z hukiem odstawiła kubek na stół.- I... nie jestem pewna, czy masz rację, ale...nuciłam wtedy Janis Joplin.
-I co ona ma do tego?
-Janis zmusiła mnie do przemyślenia Twoich słów, które nabrały nieco sensu.
-Możesz jaśniej?- poprosiłam przyjaciółkę. Mimo złego samopoczucia nadal mówi, jakby urwała się z kosmosu.
-Nuciłam wtedy 'Misery'n', w którym chodzi o tęsknotę. Mimo, że nigdy nie byłam z Cliffem, to moja dusza jest niespokojna. A od wczorajszego pożegnania moja aura jest bardzo wątła. Już nie promieniuje słonecznym blaskiem.
-Dziewczynki, kim jest Cliff?- lekko speszony August wtrącił się w początek zapewne długiego monologu Randi. Nie mam mu tego za złe. I tak nie mam pojęcia o czym ona mówi.
-Cliff jest basistą w zespole mojego brata i jest po uszy zadurzony w Randi. Ona jednak na każdym kroku przypomina mu o swojej wolnej duszy, a teraz jest zazdrosna, ponieważ jest w Nowym Jorku z inną dziewczyną, którą zna dłużej od nas. - pokrótce streściłam mężczyźnie ostatni miesiąc z życia jego pasierbicy.-No, mów dalej, Słoneczko.
-Natomiast po przesłuchaniu 'The Rose' zrozumiałam, że moja wolna dusza nie jest wcale wolna. To znaczy jest wolna, ale oddanie się jednej osobie tak naprawdę mnie nie uwiąże. Wychodzi na to, że boję się czuć tego co wszyscy, a Cliff jest gąsienicą z 'Caterpillar' która pełza dla miłości, a później jako motyl dla niej lata, tylko ja nie mogę tego zrozumieć i docenić. Rozumiesz?- spojrzałam na Augusta nic nie rozumiejącym wzrokiem. Nie mam zielonego pojęcia, o co jej do cholery chodzić. Jedyne co zrozumiałam to to, że mam rację, a Burton jest nią zainteresowany.
-Nie, nie rozumiem- odparłam zrezygnowana- Ale nie tłumacz mi tego ponownie- uprzedziłam kolejną lawinę magicznych słów przyjaciółki.
-Randi, Yvonne- August był najwyraźniej zatroskany i jednocześnie rozbawiony tą sytuacją- To wspaniałe, że staracie się być inne niż wasi rówieśnicy, ale niepotrzebnie- obie wymieniłyśmy zdezorientowane spojrzenia. Teraz on wyjedzie z jakąś kosmiczną gadką?- Obie jesteście w trudnym wieku. Ba...całe życie jest trudne, ale trzeba z niego brać jak najwięcej, a nie od niego uciekać. Wiecie o czym mówię?- przytaknęłyśmy razem z Randi zdecydowanie. -Obie powinnyście być szczęśliwe i niczym się nie przejmować. Ty, Yvonne, masz chłopaka, więc powinnaś pozwolić sobie na wiele chwil wspaniałych uniesień, a Ty Kwiatuszku- zwrócił się w stronę Randi- nasza przyjaciółka mądrze mówi. Rozumiem, że się boisz i nie chcesz być zraniona...
-Ale ja...
-Nie ma żadnego ale. Rozumiem, że masz wolną, hipisowską naturę. Twój ojciec był takim sam zanim mnie nie poznał. Nadal jestem w szoku, że zdecydował się wejść ze mną w monogamiczny związek, ale nie o to tutaj chodzi. Masz 16 lat. Możesz szaleć i robić to na co masz tylko ochotę. Oczywiście w granicach rozsądku, ale nadal uważam że nie powinnaś się ograniczać. Rozumiem, że po odejściu matki... nie chcesz się do nikogo przywiązać, a już w szczególności do chłopaka, ale powinnaś spróbować. Ciesz się życiem i czerp miłość, którą ten młodzieniec Ci ofiaruje. Na zgrywanie samotnej wilczycy przyjdzie jeszcze pora. Teraz łap go w swoje sidła i baw się. To jedyna okazja do nabywania doświadczeń i popełniania błędów, które będą boleć, ale z czasem będziesz szczęśliwa, że miałaś to wszystko, przed czym teraz uciekasz.- August jest wspaniałym ojcem. Nawet fakt, że przybranym nie ma tu żadnego znaczenia. Gdybym ja oznajmiła mojemu ojcu, że spotykam się z facetem...no cóż, chyba całe życie będę córeczką tatusia.
-Nie mogę tak z dnia na dzień porzucić swoich przekonań!- Randi wszczęła bunt. Tego się spodziewałam, ale nawet na nią znajdą się odpowiednie sposoby.
-W jeden dzień nie dasz rady, ale masz na to ich wiele, zanim wrócą.- hipiskę wyraźnie zatkało. Spojrzała na mnie zaciekawiona. Chyba się nad czymś mocno zastanawiała.
-Randi, baw się- stwierdził dobitnie mężczyzna. W tym momencie żadna z nas się nie sprzeciwiła- I nie masz się czym martwić. Nie zdradzę tej tajemnicy Twojemu ojcu.
_________________________________________
Spóźniłam się ze świątecznymi życzeniami, ale dopiero skończyłam pisać rozdział. Tak czy owak przed nami Nowy Rok, więc chciałabym wam życzyć wszystkiego, co najwspanialsze! Dużo szczęścia, radości, miłości, spełnienia marzeń, wyłącznie sukcesów i zero zmartwień. Ach, nie mogę zapomnieć o wystrzałowym sylwestrze i pijanym- w tych 'legalnych' przypadkach ;)
PS: Belladonna- zapożyczyłam sobie ''Norrie'' ;)
-Randi, baw się- stwierdził dobitnie mężczyzna. W tym momencie żadna z nas się nie sprzeciwiła- I nie masz się czym martwić. Nie zdradzę tej tajemnicy Twojemu ojcu.
_________________________________________
PS: Belladonna- zapożyczyłam sobie ''Norrie'' ;)